Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa. Natasza Caban samotnie popłynęła jachtem dookoła świata

Rozmawiał: Marcin Prusak
Fot. Archiwum
Rozmowa z Nataszą Caban, ustczanką, która samotnie popłynęła jachtem dookoła świata - o feminizmie, niebezpieczeństwach samotnego rejsu, o pływaniu dla rekordów i udziale w reklamie.

- Jesteś feministką?
Natasza Caban: Po trosze jestem, bo wychowano mnie w duchu równouprawnienia kobiet i mężczyzn, ale w sensie prowadzenia otwartej wojny z płcią przeciwną na pewno nie. Interesuję się sprawami kobiet i temat ich praw jest mi bliski, ale wydaje mi się, że w wielu aspektach różnice pomiędzy światem kobiet i mężczyzn są cenne i nie trzeba ich na siłę wyrównywać. Nigdy nie walczyłam o prawa kobiet, nie musiałam, urodziłam się w Polsce.

- Pytam o to, bo mogłabyś być ikoną feminizmu. Niezależna kobieta sukcesu, walcząca o swoje...
Natasza Caban:.. ale bez mężczyzn bym sobie nie poradziła. Przecież wielu przyjaciół pomagających mi w rejsie to byli mężczyźni.

- Co było najtrudniejsze w twoim rejsie? Zorganizować go czy dopłynąć do mety?
Natasza Caban: Najtrudniejsze było nie poddać się przez osiem lat, gdy starałam się, aby do niego doszło. Trudno było też zorganizować wszystko w czasie jego trwania. W każdym porcie borykałam się z problemami technicznymi na jachcie i z problemami finansowymi. Rejs trwał dwa lata i cztery miesiące i na każdym postoju czekały na mnie nowe wyzwania.

- Wypływając, miałaś sponsora większościowego, który miał sfinansować rejs. Jednak krótko po starcie wycofał się. Nie chciałaś wtedy zrezygnować?
Natasza Caban: Choć czasami bywało ciężko, nie miałam nigdy dosyć rejsu. Po dopłynięciu na ląd zapomniałam wszystkie przykre chwile i pamiętam tylko te pozytywne.

- Wytrwałaś, choć kiedyś na morzu prawie staranowała cię nieoświetlona jednostka.
Natasza Caban: To było na Oceanie Indyjskim, gdy płynęłam w kierunku Republiki Południowej Afryki. W tym czasie gdzieś w Afryce sztorm zmył z brzegu stary kuter rybacki i on sobie dryfował opuszczony po morzu. Napotkałam go tuż po świcie, po sztormie, gdy byłem bardzo zmęczona, bo przez całą noc naprawiałam silnik. Stałam w dryfie, bo nic nie mogłam zrobić. Wtedy zjawił się ten kuter. Ledwo go ominęłam.

- A jak nie Latający Holender, to próbowali zniechęcić cię piraci.
Natasza Caban: No tak, spotkałam ich niedaleko Papui i Nowej Gwinei. Podpłynęli do mojego jachtu i płynęli razem ze mną. Żeby mnie nie zaatakowali, zastosowałam sposób, który wypróbowali przede mną inni żeglarze. Czytałam o tym w książce. Włączyłam muzykę, mówiłam do nich różnymi głosami przez radio. Po prostu sprawiałam wrażenie, że na jachcie jest więcej ludzi. Po chwili odpłynęli ode mnie. Potem dowiedziałam się od miejscowych, że miałam dużo szczęścia, bo dwa tygodnie później załoga innego jachtu zaginęła.

- Z twojej opowieści wynika, że podróż dookoła świata jest bardzo niebezpieczna. Tymczasem za opływanie globu zabierają się coraz młodsi ludzie. Głośno było w ubiegłym roku o czternastoletniej Holenderce, która uciekła z domu, aby jachtem popłynąć dookoła świata. Nie masz wrażenia, że opływanie świata stało się już wyścigiem, w którym dzieciaki będą ścigać się, kto zrobi to jako młodszy wiekiem?
Natasza Caban: I dlatego Księga Rekordów Guinnessa nie rozpoznaje już rekordów najmłodszych. Natomiast pasja, realizacja marzeń i chęć rywalizacji od zawsze jest w ludziach i tego nie zmienimy. Wiem, że płynie teraz dookoła świata piętnastolatka z Australii. Jeżeli dziewczyny chcą spełnić swoje marzenia i rodzice je popierają, to powinniśmy dać im spokój. Na świecie są ważniejsze sprawy, którymi ludzie powinni się zajmować.

- Ale te dzieci stracą najlepsze lata swojego życia, które powinny spędzić na zabawie i w szkołach, a nie w wyczerpującym rejsie.
Natasza Caban: Chciałabym, żeby dzieci były pod szczególną opieką dorosłych. Są kraje, w których dzieci pracują na rodzinę już od piątego roku życia. Byłam w krajach, w których dzieci są okaleczane przez rodziców, aby mogły wyżebrać więcej pieniędzy. Dlatego patrzę na zajęcia dzieci z tej perspektywy. Ja oczywiście jestem przeciwna, bo uważam, że dzieciństwo jest bezcenne, a rejs dokoła świata jest przyspieszonym kursem życia i dorastania. Dziewczyny, o których mówiliśmy, wypłyną jako dzieci, a wrócą jako kobiety.

- Podczas rejsu bardzo akcentowałaś swoją polskość. Czujesz się patriotką?
Natasza Caban: Jestem dumna, że jestem Polką. Serce jest w domu, Widziałam wiele portów świata i port ustecki jest dla mnie najpiękniejszy. Dlatego flaga Ustki była cały czas ze mną.

- Jak radziłaś sobie z codziennymi czynnościami na jachcie. Wiem, że chorowałaś.
Natasza Caban: Choroby to coś, czego każdy samotny żeglarz się obawia. Ja miałam zakażenie krwi, które weszło mi w kości i do tego miałam wysoką gorączkę. Miałam też poważne zatrucie pokarmowe. Byłam przygotowana i miałam dobrze wyposażoną apteczkę.

- Czujesz po rejsie, że twój organizm dostał w kość?
- Zdecydowanie tak. Na jachcie nie chodzi się daleko, bo ma on tylko dziesięć metrów długości. Jestem bardzo zastana. Nie mogę pojeździć konno, pograć w piłkę. Muszę wrócić do formy, uzupełnić niedobór witamin, ale na to potrzeba czasu.

- Męczą cię jakieś przypadłości? Boli wątroba...
Natasza Caban: Nie. Wszystko zależy od diety. Ja nie miałam lodówki, więc nie mogłam zabrać w podróż zapasu świeżych owoców i warzyw. Starałam się dopełniać swoją dietę witaminami. Zabrałam owoce i warzywa w puszkach. Jadłam to, co byłam w stanie zabrać z brzegu i na co było mnie stać. W każdym porcie spotykałam też życzliwych ludzi, którzy obdarowywali mnie jedzeniem. Zabierałam ze sobą żywność w puszkach, chińskie zupki i sucharki, bo chleb w tropikach długo nie wytrzymuje. Na droższe jedzenie specjalistyczne nie było mnie stać.

- W tak wyczerpującym rejsie twoja cera raczej też nie zyskała?
Natasza Caban: Ciągła wilgotność, zmęczenie i morska sól nie wpływają dobrze na cerę. Nie miałam ze sobą prysznica, więc musiałam nabierać słoną wodę wiaderkiem zza burty. Woda ze zbiornika po pewnym czasie też nie nadaje się do użycia. Ale możliwość dbania o siebie jest zawsze. Problem w tym, że jeśli trzeba zachowywać energię, bo każdy ruch zabiera siły, a zmęczenie może doprowadzić do tragedii, to najważniejszy jest sen. Dopiero w drugiej kolejności znajduje się czas na nałożenie maseczki na twarz.

- Nie masz poczucia, że żeglarstwo zabrało ci wiele czasu i trzeba teraz ustatkować się, założyć rodzinę?
Natasza Caban: Dla każdego jest inna droga. Nie czuję, żebym coś straciła. Wręcz przeciwnie, wszystko przede mną. Myślę, żeby studiować w przyszłości. Mam plany, ale jeszcze nie zadecydowałam dokładnie. Chciałabym, aby moje życie było związane z podróżami.

- Nie miałaś oporów moralnych, żeby wystąpić w reklamie? Słyszałem ludzi, którzy twierdzą, że w ten sposób się sprzedałaś.
Natasza Caban: Co jest złego w tym, że dobrze wykonujesz lepiej płatną pracę? Udział w reklamie był szalenie ciekawym doświadczeniem, a dodatkowo znaczna część mojego honorarium przekazana została na "Medivet Rejs z Nataszą". Dzięki tej pracy mogłam kontynuować swoją podróż i spełnić marzenie kolejnego dziecka o dalekiej, egzotycznej podróży. Czy można chcieć więcej? Co jest w tym moralnie nagannego?

- Masz sporo wrogów. Nawet ustczanie oskarżali cię na forach internetowych, że przez pracę charytatywną tylko się promujesz.
Natasza Caban: Każdy ma prawo do swojego zdania, ale do mnie osobiście nie dotarły takie listy, a fora są anonimowe - w związku z tym ich nie czytam. O chęci nawiązania współpracy z fundacją mówiłam i pisałam na długo przed startem. Nie marzyłam nawet o tym, że to będzie fundacja Anny Dymnej. Nie wspierała mojej wyprawy ani organizowanych przeze mnie akcji materialnie. Ja sama musiałam zbierać pieniądze na pobyt dzieci z fundacji na moim jachcie. Oddałam na ten cel także swoje oszczędności. Wolność słowa nie polega na tym, żeby mówić i pomawiać, ale mieć prawo do zachowania milczenia, warto o tym pamiętać.

- Ludzie zarzucają ci, że twój rejs to słaby wyczyn, bo dzielisz go na etapy, zatrzymujesz się w portach i przylatujesz na przerwy do Polski.
Natasza Caban: Kto choć raz żeglował po morzu wie, że żegluga blisko brzegu jest trudniejsza niż żegluga na otwartym morzu. Płynąc z przystankami musisz co jakiś czas zbliżać się do lądu, gdzie jest wiele statków, kutrów rybackich, rozstawionych sieci, są rafy i wszystko to trzeba ominąć i stale pilnować, żeby w coś nie uderzyć. Przypływając do portu musisz stawić czoła administracji innego kraju, porozumieć się w innym języku. Jeśli płyniesz bez przystanków, wszystko to ciebie omija. Rejs bez zawijania do portów jest z tego powodu łatwiejszy. Do Polski przyleciałam dwukrotnie w czasie 28 miesięcy dzięki uprzejmości Krzysztofa Kamińskiego (to on wypożyczył Nataszy jacht - przyp. red), aby móc przygotować akcje charytatywne, a przecież nie musiałam tego robić - zrobiłam to, bo mogłam w ten sposób pomóc chorym dzieciom. Dla żeglarzy samotne opłynięcie świata to Mont Everest. Nawet jeśli nie zaspokoiłam cudzych ambicji, wciąż mogę powiedzieć, że dołączyłam do elitarnego grona osób, które z takiej wyprawy bezpiecznie powróciły do domu. Gdybym przejmowała się opiniami innych ludzi, to nigdy bym nie wypłynęła w rejs.

- Jesteś twardą osobą. Zawsze taka byłaś, czy zmusiło cię do tego morze?
Natasza Caban: Nie zawsze jestem twarda. Kobieta zmienną jest. Zdarzały się sytuacje na jachcie, że płakałam z bezsilności i jak każdy popełniałam błędy. Jednak gdy widzę, że mogę komuś pomóc, to odkrywam w sobie siłę, której bym się w sobie nie spodziewała.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!