Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ryszard Wójcik dla nas: Szymon Marciniak jest gotowy do sędziowania finału Ligi Mistrzów. Ale nie może się rozdrabniać

Jacek Kmiecik
Jacek Kmiecik
Szymon Marciniak, zdaniem byłego sędziego międzynarodowego najwyższej klasy Elite - Ryszarda Wójcika, ma wszystko do poprowadzenia finału Ligi Mistrzów
Szymon Marciniak, zdaniem byłego sędziego międzynarodowego najwyższej klasy Elite - Ryszarda Wójcika, ma wszystko do poprowadzenia finału Ligi Mistrzów Bartek Syta / Polska Press
Jeden z najlepszych sędziów w historii polskiej piłki, uczestnik mundialu 1998 we Francji, 65-letni Ryszard Wójcik z Opola, przedstawia nam autorski pomysł na uzdrowienie sędziowania na polskich boiskach i wyjaśnia, kto go zniechęcił do działania w Kolegium Sędziów.

Widział pan wtorkowy mecz Real Madryt – Chelsea Londyn w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, sędziowany przez Szymona Marciniaka?

Niestety, nie miałem okazji, bowiem zajęty byłem uroczystością rodzinną. Ale nazajutrz czytałem recenzje i wiem, że trener Chelsea, Thomas Tuchel miał pretensje do sędziego, że cieszył się po meczu z trenerem Realu, Carlo Ancelottim. W moim odczuciu był to komplement. Jeżeli trener ma obiekcje tylko o to, że sędzia się uśmiechał, to znaczy, że nic mu nie zarzucił. Wkurzył się tylko, że jego zespół przegrał. I nie miał żadnych argumentów do podważenia decyzji arbitra.

Czy wobec tego sędzia Marciniak po trudnym meczu, z którym sobie poradził, może liczyć na poprowadzenie finału Ligi Mistrzów?

Od dawna twierdzę, że Szymon potrafi sędziować. Ma kompetencje i jest przygotowany do prowadzenia meczu o najwyższą stawkę. Musi tylko znaleźć balans i określić hierarchię swoich celów. Nie da się sędziować meczów w Lidze Mistrzów, spotkań w Ekstraklasie i jednocześnie jechać na jasełka do Emiratów Arabskich. Trzeba się określić, czy zarabiać na sędziowaniu, kosztem rozdrabniania czy postawić jednak na osiągnięcie sędziowskiego topu.

Czyli łapanie trzech srok za ogon nie pomaga Marciniakowi?

Nikomu nie służy. Przecież do niedawna obowiązywał w Polsce pewien model, że najbardziej klasowi sędziowie mają 4-5 meczów w tygodniu. Zawężenie przez niedawnego przewodniczącego Kolegium Sędziów Zbigniewa Przesmyckiego grona arbitrów prowadzących mecze w Ekstraklasie, brak w tej wąskiej grupie spadków i awansów przez 5-7 lat doprowadziło do patologii. Nawet po skandalicznie prowadzonych derbach Krakowa znaleziono kozła ofiarnego w osobie prezesa Cracovii, a arbiter (Daniel Stefański - przyp. red.) popełniający błędy krzywdzące "Pasy", przez co ewidentnie wypaczył wynik, wrócił sędziowania w Ekstraklasie raptem po dwóch tygodniach odpoczynku. Dochodziło do tego, że sędziowie prowadzili mecz w piątek i niedzielę, a w sobotę jeszcze zasiadali na VARze. W tygodniu jechali na europejskie puchary, a w tak zwanym międzyczasie zaliczali jeszcze jasełka u Arabów. W ciągu dwóch tygodni sędziowali po 10-11 spotkań. Tylko w Polsce mieliśmy współczynnik 2,5 meczu na sędziego, gdzie w najlepszych ligach normą jest współczynnik 0,5, jak na przykład w Anglii jest 10 meczów i 20 sędziów.

Błędy więc wynikają z przeciążenia i przemęczenia sędziów.

Ja podchodziłem do tego w ten sposób, że jak miałem mecz w europejskich pucharach w środku tygodnia, to sędziowałem w Ekstraklasie w weekend poprzedzający, ale już po meczu w Europie nie prowadziłem spotkania w Polsce w najbliższy weekend. W dziesięć dni miałem więc dwa mecze. I nie chodziło wcale o przygotowanie fizyczne, bo trzy mecze w tygodniu bym spokojnie wybiegał, ale o sferę psychiczną. Do meczu ligowego, choćby Górnika Łęczna trudno byłoby mi wydobyć odpowiednią koncentrację, sędziując go tuż po zawodach w Lidze Mistrzów.

W półfinale Ligi Mistrzów Real Madryt – Leeds United w 2001 roku zaliczył pan wpadkę z uznaniem gola zdobytego ręką przez Raula za co przeprosił pan po meczu Anglików.

Gdyby wtedy był VAR nie musiałbym za nic przepraszać i nie mielibyśmy o czym rozmawiać. Teraz wszyscy zachwycają się VARem i będzie to trwać do momentu wybuchu światowej afery z przekrętem na VARze. Nikt jeszcze nie podjął tematu, że software też może oszukać, przesuwając choćby linię o 5-10 centymetrów. Ale zostawmy to na razie.

W Polsce mamy problemy z VARem i sędziami na boisku. Miniona kolejka Ekstraklasy sypnęła strasznymi błędami arbitrów.

Już po pierwszym meczu w Gdańsku z wykorzystaniem VARu mówiłem, że skoro byliśmy jednymi z pierwszych, którzy wprowadzili specjalizację sędziów asystentów, to trzeba wprowadzić sędziów wyspecjalizowanych w VARze. Oczywiście nie na poziomie okręgowym, bo tego nie da się jeszcze ogarnąć, ale w Ekstraklasie, pierwszej czy drugiej lidze. Do VARu niezbędna jest wąska specjalizacja, która pozwoliłaby zmniejszyć liczbę sędziowskich błędów. Przecież to, że ktoś dobrze interpretuje zdarzenia z pozycji boiska, wcale nie musi być sprawny w kręceniu manetką w wozie transmisyjnym.

Czyli jest pan zwolennikiem rozdzielenia sędziów boiskowych od sędziów VARowych?

Zdecydowanie. Wąska specjalizacja podniosłaby jakość VARu, a przez to i sędziowania. Można by zacząć szkolić VARowców już od pierwszej ligi. Są ludzie, którzy mają do tego predyspozycje. Kręcenie manetką w wozie transmisyjnym nie wymaga przygotowania fizycznego. Mogą to robić już sędziowie, którzy zakończyli kariery, ale też dopiero co rozpoczynający przygodę, którym na przykład nie bardzo idzie bieganie po boisku czy zaliczanie testów szybkości. Przedział wiekowy byłyby bardzo szeroki – od dwudziestu do sześćdziesięciu lat. Wykorzystajmy ten moment. O ile mi wiadomo, nie ma przepisu FIFA, który zabraniałby wąskiej specjalizacji VAR. Pomysł z asystentami okazał się bardzo dobrym krokiem, który wyniósł sędziowanie na wyższy poziom, więc warto byłoby teraz spróbować z VARowcami.

Sędziowanie na VARze jest jednak mniej opłacalne od sędziowania na boisku.

Z punktu widzenia sędziowania choćby meczów w klasie okręgowej czy w Ekstraklasie na VARze, to jednak korzystniejsze pieniężnie jest sędziowanie na VARze na szczeblu centralnym.

Ma pan pomysły, doświadczenie i karierę międzynarodową za sobą. Nie myślał pan o pokierowaniu Kolegium Sędziów?

Dwóch panów Zbigniewów skutecznie mnie od tego odwiodło. Wyrzucili mnie nagle ze struktur, bo w wyborach zagłosowałem na kontrkandydata Bońka. Nauczyłem się, że można żyć bez sędziowania. Jeżeli są jakieś jasełka w Opolu i okolicach, to owszem założę strój sędziowski i się uaktywnię. Ale do działania w Kolegium Sędziów mnie nie ciągnie. Czwórka wnucząt sprawia mi więcej radości niż sędziowanie. Czasami tylko posłużę radą obecnemu przewodniczącemu Tomkowi Mikulskiemu.

Ostatnio nie ma dobrych notowań.

Nie ma łatwego zadania. Musi wyprowadzić kolegium z patologii po Przesmyckim, który stworzył zamkniętą, wąską grupę sędziów, goniących za dobrym groszem. Przecież czołówka arbitrów zarabiała lepiej niż przeciętni zawodnicy Ekstraklasy. Było 8-10 sędziów obsadzających ligowe mecze. Spadała przez to jakość. Teraz Tomek wprowadza do sędziowania nowych ludzi, siłą rzeczy sięgając po nich do niższych klas. Musi minąć trochę czasu, zanim poziom wzrośnie. Sędziowanie to nie jest jakaś wiedza tajemna i niezdobyta. Nowi sędziowie na początku będą popełniać błędy, jak to właśnie teraz im się zdarza, ale z tygodnia na tydzień nabiorą pewności i rutyny i tych błędów będzie coraz mniej. A zwiększenie konkurencji tylko wywinduje ich markę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera