Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sam się wprosiłem

Rozmawiał Piotr Piotrowski
Daniel Olbrychski prywatnie.
Daniel Olbrychski prywatnie. Fot. Pai
Rozmowa z aktorem Danielem Olbrychskim, którego wkrótce zobaczymy w sitcomie "Daleko od noszy".

- Jak to się stało, że pan, wybitny aktor, znany z udziału w filmowych superprodukcjach, który nie narzeka na brak zawodowych propozycji z kraju i zagranicy, zdecydował się na udział w jednym odcinku popularnego, ale jednak serialu "Daleko od noszy"?
- Bo ja bardzo lubię seriale. Jeśli są dobre. A w Polsce ostatnio kilka seriali cieszy się zasłużoną popularnością.
- Pan ogląda seriale?
- Oglądam i niektóre naprawdę lubię. Reaguję jak normalny widz: śmieję się, wzruszam. I potem, kiedy się zdarza, że spotykam kolegów aktorów czy reżyserów, dzielę się z nimi wrażeniami. Ba, znalazłem nawet kilku aktorów, których poleciłem reżyserowi Konczałowskiemu do teatralnej inscenizacji "Króla Leara", a ich talent zauważyłem właśnie dzięki serialom. Powiedziałem Konczałowskiemu, że do roli błazna, bardzo ważnej, mam wspaniałego polskiego artystę Czarka Pazurę. Reżyser chciał coś zobaczyć z Czarkiem…Puściłem mu kawałek "13 posterunku", mówiąc, że poza tym on jeszcze bardzo dużo umie. W serialach gra czołówka polskich aktorów.
- Do momentu udziału w "13 posterunku" nie grał pan w polskich serialach, ale za to wziął pan udział w kilku serialach zagranicznych.
- To był przede wszystkim "Sekret Sahary". To właściwie aktorzy zadecydowali, że ten serial powstał: Michael York, Ben Kingsley i ja. Uzgodniliśmy telefonicznie, że weźmiemy w tym udział. Wyłożono na to ogromne pieniądze, jakieś piętnaście milionów dolarów. My chcieliśmy w wakacje pobawić się w dobrym towarzystwie. Duża część zdjęć odbywała się w Maroku. Tak się złożyło, że jeszcze nie widziałem tego serialu, choć kilka razy był w polskiej telewizji.
- A trudno namówić pana do zagrania w serialu?
- Nie, nie… Ja nie stawiam wygórowanych wymagań. Odwrotnie, to ja się wpraszam. Kiedy Maciej Ślesicki robił "13 posterunek", powiedziałem jego mamie Barbarze Pec-Ślesickiej, że jak Maciek wymyśli dla mnie jakiś gościnny epizod, to chętnie zagram i nawet nie będę drogi. I wymyślił, a ja zagrałem z wielką radością.
Od początku byłem wiernym widzem "Na dobre i na złe", i tam też zaproszono mnie do udziału. A ponieważ reżyserowi Krzysiowi Jaroszyńskiemu i kolegom aktorom z "Daleko od noszy" od dawna mówiłem, że bardzo mi się podoba ich sitcom, Krzysiu zaproponował mi gościnny występ i wymyślił dla mnie rolę.
- Gra pan zawodowego zabójcę - mitomana. Czy ta postać kojarzy się panu z jakąś rolą, którą pan wcześniej zagrał?
- (śmiech) On się nazywa Wiedźmin, więc właściwie powinni zaangażować do tej roli Michała Żebrowskiego. Ale powiedzmy, że jest to podstarzały Wiedźmin, który już nie ma nic innego do roboty, tylko odcina kupony od swojej legendy. To taki Papkin obdarzony groźnym wyglądem. Do roli Leara ogoliłem głowę, co bardzo pasuje również do Wiedźmina.
- W "Daleko od noszy" nawet na planie jest wesoło.
- Tak! Widzę, że jest fantastycznie. Oni bawią widzów, a jednocześnie sami świetnie się w tym czują. Jest to inteligentne, śmieszne, czasami złośliwe… A dlaczego ma nie być? Aktor, który umie takie rzeczy, naprawdę może grać Szekspira, bo u Szekspira trzeba być prawdziwym, przejmującym, a czasami ogromnie śmiesznym.
- Rolą Leara w Teatrze na Woli uczcił pan swoje 60. urodziny i tym samym zaliczył "Wielkiego Szlema" w dramatach Szekspira - Hamlet, Makbet, Otello, Lear.
- No tak, Ryszarda tylko nie grałem. Mój "Hamlet" był w reżyserii Adama Hanuszkiewicza, "Makbet" Krzysztofa Nazara, "Otello" Andrzeja Chrzanowskiego i teraz "Król Lear" Andrieja Konczałowskiego. A jeszcze w "Makbecie" Andrzeja Wajdy grałem Banka.
- Z okazji 80. urodzin Andrzeja Wajdy organizowano wśród widzów plebiscyty na jego najlepszy film. Najczęściej typowano "Ziemię obiecaną". Podobno nie chciał pan grać Karola Borowieckiego?
- Miałem wątpliwości…
- Obawiał się pan, że postać nieetycznego dorobkiewicza zniszczy wizerunek Kmicica…
- Nie! Grałem różne role, dramatyczne i komediowe. Nie wiem, co wtedy było moim wizerunkiem. Kmicic? Pan Młody z "Wesela"? Tadeusz z "Krajobrazu po bitwie"? “Ziemia obiecana" wydawała mi się dosyć nudną książką, a Borowiecki niezbyt barwną postacią. Ale potem tę postać zacząłem bardzo lubić już w czasie grania, a film okazał się znakomity.
- Współczesne kino polskie aż się prosi o takiego bohatera.
- Tak powiedziałem, że powieść Reymonta wydawała mi się wówczas nudnawa, ale nie widzę dziś współczesnego pisarza, który patrzyłby na rzeczywistość tak przenikliwie, jak Prus i Reymont, a na naszą szczególną historię, jak Żeromski czy Sienkiewicz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!