Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sławomir Napłoszek: Dwa razy sprawdzałem drzwi, zanim zacząłem strzelać w banku

Tomasz Biliński
Tomasz Biliński
Sławomir Napłoszek: Dwa razy sprawdzałem drzwi, zanim zacząłem strzelać w banku
Sławomir Napłoszek: Dwa razy sprawdzałem drzwi, zanim zacząłem strzelać w banku Associated Press
Sławomir Napłoszek w Tokio jest na swoich drugich igrzyskach. Pierwszymi były dla niego te w 1992 r. w Barcelonie. - Gdy dostałem się na igrzyska w Tokio, tak mnie ścisnęło, że nie mogłem mówić - nie krył łucznik, który 29 lipca (w dniu startu, który nastąpi o godz. 10.31) będzie obchodził 53. urodziny. Tym samym jest drugim najstarszym polskim olimpijczykiem w historii.

Olimpijskie emocje wracające po 29 latach są inne?
Już samo zakwalifikowanie się na igrzyska była dla mnie zaskakujące, bo nie spodziewałem się, że jestem w stanie tak emocjonalnie zareagować. Kilka tygodni temu w Paryżu, w momencie, gdy zdobyłem przepustkę, to tak mnie ścisnęło, że nie wiedziałem, co mam powiedzieć. W ogóle trudno było mi z siebie wydusić jakiekolwiek słowo. Nie wspominając o tym, że odechciało mi się jeść i miałem wrażenie, że jestem w innym świecie. Nie da się tego z niczym porównać.

A jak wyglądało to w 1992 r. przed Barceloną?
O pierwszym starcie dowiedziałem się z „Przeglądu Sportowego”. Kupiłem gazetę, żeby zobaczyć, czy jestem w kadrze. Byłem, ucieszyłem się, aż przykucnąłem z wrażenia. W domu pokazałem rodzicom i dziadkom. Wtedy o powołaniu na igrzyska decydował PKOl, dziś też, ale do tego kwalifikacje trzeba wypracować na zawodach. Patrząc z perspektywy mistrzostw świata, mniej więcej co czwarty może uzyskać przepustkę. W olimpijskiej rywalizacji bierze udział 64 zawodników z całego świata, a miejsca trzeba jeszcze podzielić na kontynenty. Dlatego na przykład Rosjanie, którzy są naprawdę bardzo mocni mają jednego przedstawiciela, jak my. Cieszę się też, że w Tokio jest też Sylwia Zyzańska.

Pana powrót i determinacja są godne podziwu. Z czego one wynikają?
To proste, lubię wygrywać. Jeśli robię to w kraju, to chcę kontynuować za granicą. Każde zwycięstwo mnie cieszy, nawet na lokalnych zawodach, i daje mi motywację do następnych działań. To mnie nakręca i sprawia, że jestem z siebie dumny. Nie pozwala mi myśleć o tym, żeby nie przezwyciężać trudności, które się pojawiają. Czasem dziwni ludzie doprowadzają do dziwnych sytuacji. Próbują udowodnić, że ktoś się do czegoś nie nadaje. A ja udowodniłem, że jest inaczej i że starsi też dają radę.

Dlaczego po igrzyskach w Barcelonie, na których zajął pan 54. miejsce, zabrakło pana cztery lata później w Atlancie?
Wydarzyła się historia, która spowodowała, że straciłem wiarę w ludzi, a zwłaszcza w sportowych działaczy. Nie można było nad nią przejść do porządku dziennego i zwyczajnie mi się odechciało. Szczególnie, że poświęciłem praktycznie wszystko. Teoretycznie studiowałem na Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, ale z roku na rok przekładałem egzaminy, brałem urlopy dziekańskie, kombinowałem na różne sposoby, aby móc trenować i brać udział w zgrupowaniach. Żyłem ze stypendium sportowego, bo o podjęcie normalnej pracy było niemożliwe. Działania przyniosły skutek, bo dały Polsce kwalifikację na igrzyska, tyle że nie była ona imienna. Do Atlanty mieliśmy jechać z Pawłem Szymczakiem, który zakwalifikował się już wcześniej. Związek miał jednak swój standard postępowania. Zdecydowano, że pojedzie tylko Paweł, mimo że w roku olimpijskim mój poziom sportowy był wyższy [przed igrzyskami Polska otrzymała jeszcze dziką kartę - red.]. Po poświęceniu życia prywatnego, wielu wyrzeczeniach i ciężkiej pracy, podcięło mi to skrzydła.

Co pan zrobił?
Zmieniłem drogę, poszedłem na studia informatyczne, które skończyłem, wziąłem ślub, urodziła nam się córka, Kamila, później druga, Zuzanna. Obie też uprawiają łucznictwo. Kamila osiąga dobre wyniki. Marzyłem, żebyśmy razem zakwalifikowali się na igrzyska w Tokio. Na początku roku wydawało się, że się uda, ale koleżanki były silniejsze. Wierzę, że zostanie olimpijką za trzy lata w Paryżu.

Gdy nie pojechał pan do Atlanty, łucznictwo przestało być dla pana sportem wyczynowym i stało się hobby?
Jak się bierze udział w Pucharze Świata, jest się powoływanym na mistrzostwa świata czy Europy, to trudno powiedzieć, że stało się to dla mnie hobby. Choć po zniechęceniu odstawiłem sprzęt całkowicie. Pod koniec lat 90. tylko raz wziąłem udział w mistrzostwach Polski. Ale był to start praktycznie z marszu. Z perspektywy sportu wyczynowego to była partyzantka. Dopiero w 2007 r. mój przyjaciel Leszek Chojnacki namówił mnie na wznowienie kariery, bo wówczas też wrócił do startów. Przekonał mnie, żebyśmy razem pojeździli na zawody i zobaczyli, jak nam idzie. Serdecznie Leszka pozdrawiam, bo świetny facet i super przyjaciel. Nasz pierwszy start, do którego się przygotowaliśmy, to halowe mistrzostwa Polski w 2008 r. Po nich rzucił do mnie: „I co, fajnie jest wrócić?”. I tak to się zaczęło. Dziś Leszek bierze udział w maratonach, a ja jestem w Tokio.

Do którego drogą rozpoczął pan na korytarzu w banku...
To były lata 2014-2016. Oj, musiałem przejść ścieżkę zdrowia z departamentami odpowiadającymi na bezpieczeństwo w budynku, ale wiadomo, że z marszu nikt by się na coś takiego nie zgodził. Mowa o Banku Gospodarstwa Krajowego w Alejach Jerozolimskich w Warszawie. Jest w nim jeden korytarz, który ma prawie 70 m. Poprosiłem więc o zarekomendowanie mnie, żebym kilka razy w tygodniu w godzinach nocnych mógł wykorzystać go do treningu. Byłem mile zaskoczony, że tylu ludzi bezinteresownie zaangażowało się w pomoc. Ówczesny prezes dał mi zielone światło. Kiedy nadchodził mój czas, zamykałem wszystkie drzwi na klucz, jeszcze raz sprawdzałem, czy żadnych nie przegapiłem. Jeśli ktoś musiał zostać po godzinach, to umawialiśmy się na telefon, żeby przerwał i go wypuścił. Na tle szklanych drzwi ustawiałem specjalną matę i strzelałem. Rok wcześniej wystartowałem w mistrzostwach świata w Belek. W 2014 r. kilka razy wystąpiłem w Pucharze Świata. Widać było, że robię postępy. Rok później wziąłem udział w igrzyskach europejskich. To była fajna impreza, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Wspomnienia są tym przyjemniejsze, bo w Baku otarłem się o medal.

Igrzyska w Tokio traktuje pan jako przygodę czy liczy na wysokie miejsce?
To jest pytanie, które wydaje mi się, że strony mediów nie powinny padać, choć rozumiem je w 100 proc. Znam realia, w Tokio występują Koreańczycy z południa i Amerykanie, którzy stanowią ścisłą czołówkę. Ale to są igrzyska i może się na nich zdarzyć wszystko. Jeśli ktokolwiek jedzie na nie bez wiary w sukces, to lepiej zostać w domu. Głęboko wierzę w to, że mamy możliwości. Na igrzyskach europejskich walczyłem o złoto, później o brąz, ostatecznie skończyłem na czwartym miejscu, najgorszym dla sportowca. Ale w międzyczasie wygrałem z liderem po kwalifikacjach. Da się. Czasem można zrobić więcej niż nam się wydaje.

Upał i duża wilgotność w Tokio nie są przeszkodą?
Są osoby, które nie tolerują ciepła i duchoty, ale należę do tych, którzy lubią ciepło. Mam wrażenie, że będzie dobrze.

Przed wylotem do Tokio ze Sławomirem Napłoszkiem rozmawiał Tomasz Biliński

JUŻ IDZIESZ? MOŻE CIĘ ZAINTERESUJE:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Sławomir Napłoszek: Dwa razy sprawdzałem drzwi, zanim zacząłem strzelać w banku - Sportowy24