Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spłonęło wszystko co miał. 89-latek nie chce opuścić pogorzeliska

Iwona Marciniak [email protected]
Poniedziałek, tuż po godz. 18. Strażacy gaszą „mieszkanie” pana Stanisława.
Poniedziałek, tuż po godz. 18. Strażacy gaszą „mieszkanie” pana Stanisława. Michał Świderski
- Podpalili mnie. Ktoś musiał chlusnąć benzyną na dach i podpalić - mówi 89-latek. Altana, w której mieszkał, spłonęła w poniedziałek. - Ale i tak stąd nie odejdę. Tu mi dobrze. Tu mam wolność.
Poniedziałek, tuż po godz. 18. Strażacy gaszą „mieszkanie” pana Stanisława.
Poniedziałek, tuż po godz. 18. Strażacy gaszą „mieszkanie” pana Stanisława.
Michał Świderski

Poniedziałek, tuż po godz. 18. Strażacy gaszą "mieszkanie" pana Stanisława.

(fot. Michał Świderski )

Pożar wybuchł w poniedziałek, chwilę przed godz. 18. Ni to altana, ni obita płytami drewniana budka w kilka chwil zapłonęła jak pochodnia. Spłonęła doszczętnie. Ocalała reszta, czyli drewniany domeczek - gołębnik, sklecone prowizorycznie, wykorzystywane przez dziesiątki lat szopki i szopeczki.
Strażacy podejrzewali, że pożar mógł wybuchnąć od zaprószenie ognia, bo w "mieszkanku" był piecyk - koza.

- Ale ja w niej nie paliłem. Ktoś mnie podpalił od dachu - pan Stanisław mówi z naciskiem. - Teraz myślę, że mogłem coś ratować, a nie od razu uciekać. Miałem tam takie kożuchy. W najgorsze mrozy było mi pod nimi ciepło. Był telewizor. Ostatnio nieużywany, bo prądu nie było, no ale zawsze... - mężczyzna rozgląda się bezradnie. - Mogłem próbować gasić, ale przecież ja bańkę z wodą ledwo podnoszę. Nie dałbym rady. No i tak zostałem bez niczego - płacze.
Idąc z osiedla Ogrody do centrum miasta, przy ulicy Myśliwskiej trzeba pokonać przejazd kolejowy. Kawałek od chodnika i jezdni, wzdłuż torów przez kilkadziesiąt metrów ciągnie się teren zastawiony chylącymi się budkami, przyklejonymi do nich budeczkami. Największa z nich to dziś pogorzelisko.
To teren PKP. Ten widok zaskakiwał i przed pożarem. Zwłaszcza że kilkaset metrów dalej zaczynają się uzdrowiskowe luksusy.

- Nas już parę razy chcieli stąd wygnać, ale się nie daliśmy. I tu chcę zostać. Tu jestem u siebie. Dam sobie radę, mam emeryturę. Jak mnie kto będzie zabierać na siłę, rzucę się pod tory - pan Stanisław wyciera łzy z umorusanej sadzą twarzy.

Pana Stanisława kojarzy chyba większość mieszkańców kołobrzeskiego osiedla Ogrody. Może niewielu zna jego historię, choć chętnie ją opowiada. Mówi o rodzinnym Drobinie pod Płockiem, o pięciu latach ciężkiej pracy przymusowej w kopalni pod Dortmundem. O tym, jak udało mu się pod koniec wojny zaciągnąć do polskiego wojska we Francji, o gen. Władysławie Andersie, który pojawił się na przysiędze. Opowiada o zmarłej trzy lata temu żonie, pani Marii. Kołobrzeg wybrali na dom tuż po wojnie.
- Oboje pracowaliśmy na kolei. Ja 35 lat - mówi pan Stanisław. - Głównie na przejazdach. Żona też. Tu była nasz działka. Wielki kawał zabrali, jak rozbudowywali tory. Tylko tyle zostało.

Na początku lat 80-tych opuścili mieszkanie i zamieszkali na działce. Z wyboru. Mieszkanie zostawili synowi. Teraz mieszka w nim jeden z dwóch wnuków. Ani pani Maria, ani pan Stanisław do swojego mieszkania wrócić nie chcieli. Kiedyś na działce mieli wodę, był prąd. Teraz został dostąp do wody w sąsiedniej budce dróżniczej. Pan Stanisław przynosi ją w plastikowych "bańkach": - Chciałem kupić wagon i w nim mieszkać, ale mi nie sprzedali. Ale trudno. I tak zostanę, bo tu jestem szczęśliwy.
Gdy w czasie pożaru wnuk zabrał go niemal na siłę do samochodu i zawiózł pod ich kamienicę, pan Stanisław zażądał odwiezienia na miejsce. - No, może się u wnuka umyję - powiedział nam w środę. - Ale wrócę.
Nocuje w dawnej cieplarni. - Mam materac, koł-drę i w czym jeść. Ubrania się spaliły. Ale jakoś się nie martwię. Mam jeszcze zdrowie. Wódeczki łyknę trochę na wieczór, albo piwa, bo dobrze mi to robi. Cieszę się, że gołębie przeżyły. I kury. Są dwie i jeden kogut. Stare, z osiem lat już mają.

Dyrektorka Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej Grażyna Foszcz-Mirecka na hasło "pan Stanisław" wzdycha: - Ależ znamy tę historię od wielu lat. Gdyby pan Stanisław chciał, mieszkałby u siebie, w mieszkaniu. Ale nie chce, a my nie możemy pomagać mu na siłę. Tym bardziej, że jego życie nie jest zagrożone. To wolny człowiek. Dokonał wyboru. Ma rodzinę, która cały czas z nami współpracuje. Wnukowie zadeklarowali, że odbudują dziadkowi tę altanę i to chyba najlepsze wyjście.
- Trzeba zrobić wszystko co się da, żeby tego człowieka nie skrzywdzić - powiedziała nam Roma Kwiatkowska, która w środę zastaliśmy na pogorzelisku. - Mieszkam tam, w sąsiednich blokach. Gdy w poniedziałek zobaczyłam z okna kłęby czarnego dymu, zamarłam, bo wiedziałam, że to tu. A ja kiedy tylko mogę tu zaglądam, przynoszę jedzenie. Nie jestem zresztą jedyna, bo pan Stanisław to dobry, bardzo pracowity człowiek. Pani Maria była taka sama. Trzeba mu jakoś pomóc. No i koniecznie dorwać drania, który to zrobił. Przecież mógł tego człowieka zabić!

- Nigdy nie widziałem go pijanego, a od dawna był moim klientem - mówi Tomasz Maliński, sprzedawca w pobliskim sklepie. - Zawsze grzeczny, spokojny. Żona była podobna. To ktoś bardzo normalny, zwyczajny. Tylko życie mu się trochę pokomplikowało.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!