Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sprawa paląca zwłoki

Bogumiła Rzeczkowska [email protected]
Gangsterzy często odchodzą w zaświaty. Zawód mają ryzykowny i szybko w nerwy wpadają. Ale nie Zdzisław W., notoryczny oszust i finezyjny kłamca.

Pochowani w grobach

Pochowani w grobach

Zdzisław W. to nie jedyny wyciągnięty z grobu przestępca. Przypadków sfingowanej śmierci było o wiele więcej. Głośny był przypadek Krzysztofa Z. z Poznania, który najpierw umarł na zawał serca, by sąd umorzył mu sprawę, a później pojawił się jako świadek na procesie innego oskarżonego. Krzysztof Z. sam zgłosił swoją śmierć, ale jako Zdzisław O. - człowiek, który nigdy nie istniał.
Tymi konkretnymi sprawami zajmował się nawet sejm, a w lipcu 2005 roku ówczesny prokurator krajowy Karol Napierski zdawał z nich relację posłom. Przyznał, że aby zapobiec epidemii fikcyjnych grobów, ministerstwa sprawiedliwości, spraw wewnętrznych i administracji oraz spraw zagranicznych muszą potroić resortowe siły i opracować wspólny plan. Jak widać, plan był zjawą.

Dla życia na wolności sam pochował się w grobie. Dwa razy. Dla pewności.

Zdzisław W. lat 51. Urodzony w Chodzieży, zamieszkały w Poznaniu. Przemierza Polskę, wędruje, ucieka, oszukuje, wyłudza. Dwa razy sprzedaje to samo mieszkanie za 72 tysiące złotych. Albo jeździ samochodem z francuskim prawem jazdy jako Alain F. Od kilku lat ścigają go sądy i prokuratury w całym kraju. Wciąż ma nowe pomysły.

Wyłudzenie na nadciśnienie
Pierwszy raz umarł w 2004 roku w Bytomiu. W środku lata do Urzędu Stanu Cywilnego przyszedł niejaki Remigiusz Z. i pokazał kartę zgonu Zdzisława W. z pieczątką lekarską. Diagnoza: nadciśnienie.

Na upragnione efekty śmierci Zdzisław W. czekał pół roku. W styczniu Sąd Rejonowy Wrocław - Fabryczna umorzył sprawę o fałszerstwo i oszustwo z powodu... śmierci oskarżonego.

Ale już w czerwcu 2005 roku kierownik USC przerwał żałobę i powiadomił prokuraturę w Bytomiu. Wszczęto śledztwo, a za umarłym sąd w Szamotułach, który też sądził go za poświadczenia nieprawdy, rozesłał listy gończe.

Wtedy lekarz z pieczątki stwierdził, że żadnej karty zgonu nie sporządził, a Prokuratura Okręgowa w Poznaniu napisała do sądu we Wrocławiu, że Zdzisław W. jednak żyje i dalej można go sądzić. Jednak poznaniak zniknął jak duch.

To Zdzichu. To ojciec
4 lutego 2006 roku w Gdyni rozpędzona lokomotywa potrąciła mężczyznę. Ofiarę pochowano jako NN. Prokuratura w Gdyni umorzyła sprawę, bo winić za wypadek maszynisty nie można. Tymczasem w maju na komisariat w Wejherowie przyszedł gdynianin Krzysztof M. i zgłosił zaginięcie znajomego... Zdzisława W. Miał nawet dowód osobisty zaginionego. Policjant służbista nakrzyczał na niego, że cudzym dokumentem nie wolno się posługiwać, ale pokazał zdjęcia NN-ów. Na tym z wypadku kolejowego - dziwnym zbiegiem okoliczności - Krzysztof M. rozpoznał kolegę. - To Zdzichu - stwierdził z "dużą dozą prawdopodobieństwa".

Zwłoki ofiary kolei żelaznej przechowywał Zakład Medycyny Sądowej w Akademii Medycznej w Gdańsku. Następnego dnia do chłodni pojechał Szymon W., osierocony syn Zdzisława. - To ojciec - roz- poznał ciało wstrząśnięty.

Po tym Krzysztof M. z kartą zgonu rozjechanego przez lokomotywę kolegi pojechał załatwić sprawy urzędowe. - Ten pan już nie żyje - usłyszał w USC w Gdyni.
Jednak formalności dopełnił syn zmarłego. Wrócił z urzędu z aktem zgonu.

Pochowany w cudzym ciele
Tymczasem medycy z Akademii za zgodą prokuratury wydali ciało. Trumnę w pośpiechu zawieziono do krematorium. Urnę z prochami wywieziono do rodzinnej Chodzieży i tam urządzono pochówek.

- Gdy po jakimś czasie Prokuratura Okręgowa w Poznaniu interesowała się sposobem ustalenia tożsamości Zdzisława W., próbowaliśmy ponownie zidentyfikować zwłoki. Jednak nikt z jego rodziny nie zgodził się na pobranie materiału biologicznego do badań DNA, ani syn, ani nawet matka. Bez zgody nie wolno nam tego przeprowadzać - mówi Elżbieta Bramska-Czech z gdyńskiej Prokuratury Rejonowej. - Umorzyliśmy śledztwo w sprawie wypadku NN ofiary, po zidentyfikowaniu podjęliśmy je i umorzyliśmy, ale już w sprawie śmierci Zdzisława W., a teraz musimy je podjąć na nowo i umorzyć w sprawie NN.

Schowali go przed śmiercią
Z urzędowych zaświatów Zdzisława W. wskrzesili policjanci z gdańskiego oddziału Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji, czyli tzw. policja wewnętrzna, która śledziła karierę pewnego policjanta z Gdyni z sekcji poszukiwania osób - Wojciecha G. "Policja w policji" ustaliła, że Zdzisław W. znowu odżył. Ale funkcjonariusze mieli wątpliwości, czy zatrzymali właściwego człowieka. Choć Zdzisław W. zapierał się, że to on, dowodem jego tożsamości były słowa konkubiny i... książeczka wojskowa podejrzanego.
W ubiegłym tygodniu policjanci po kolei przywozili do Słupska eks-umarłego i jego "zakład pogrzebowy". Na pierwszy ogień, choć nie piekielny, poszedł Zdzisław W. W sytuacji częstych zejść sąd wolał go zatrzymać przy życiu. - Istnieje obawa, że ucieknie, będzie się ukrywał, a biorąc pod uwagę fakt, że dwukrotnie sfingował swoją śmierć, może... znowu "umrzeć" - sędzia Edyta Sokołowska aresztowała podejrzanego na trzy miesiące.
Zdzisław W. przyznał, że wyłudził aktu zgonu. - Ale tylko jeden, wysoki sądzie - zapewniał. Teraz grozi mu do ośmiu lat i wcale nie pod ziemią.
Kondukt oskarżonych
Drugim w kondukcie aresztowym był 47-letni Krzysztof M. Dostał dwa miesiące za śmiertelną przysługę. - Zdzisław W. poprosił mnie o pomoc, a ja Wojciecha G., znajomego policjanta z Gdyni. - spowiadał się przed sądem. - Ten wymyślił, żeby najpierw zgłosić na komisariacie w Wejherowie zaginięcie Zdzisława W., a później rozpoznać te zwłoki z wypadku na torach.
Za mokrą robotę policjant Wojciech G. miał wziąć od Zdzisława W. 40 tysięcy złotych, z czego pięć przypadło Krzysztofowi M.
To potwierdził trzeci żałobnik - Wojciech G., aresztowany na dwa miesiące policjant. W śledztwie nieskory był do zwierzeń. Pękł przed sądem - Przyznał się, że za 35 tysięcy złotych, pełniąc funkcję publiczną, pomógł w fałszywej identyfikacji zwłok i wyłudzeniu aktu zgonu - mówi Beata Szafrańska, rzecznik słupskiej Prokuratury Okręgowej.
Tylko Szymon W. ma dozór policji i zakaz opuszczania kraju. No, ale przestał być sierotą.
Co kryje urna?
Śledczy nie chcą się pochwalić, jak złapali oszustów i łapówkarza. Milczą jak grób. To tajemnica czynności operacyjnych. Jednak ostatnie aresztowania nie kończą śledztwa. Na wyjaśnienia czeka sprawa wydania aktu zgonu przez USC w Gdyni, gdy Zdzisław W. już od dwóch lat figurował w aktach stanu cywilnego jako zmarły. Druga rzecz to praca Wojciecha G. w sekcji poszukiwania osób. I na koniec powraca pytanie, czyje prochy zostały pochowane. - Jeśli ofiarą wypadku jest osoba o nieznanej tożsamości, w czasie sekcji zwłok pobieramy jej krew, którą później przechowujemy - wyjaśnia dr hab. med. Zbigniew Jankowski, kierownik Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Gdańsku. - Natomiast przed sekcją policjanci zabezpieczają linie papilarne denata.
Może więc w przyszłości uda się ustalić, kim naprawdę był człowiek, którego przejechał pociąg. Jedno jest pewne. NN nie był zdany na pochówek opieki społecznej. Pogrzeb miał piękny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!