Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczera spowiedź narkomana z Koszalina

Joanna Krężelewska [email protected]
sxc.hu
Zaczął brać, kiedy miał 17 lat. Narkotyki zniszczyły jego życie. Dziś 47-letni koszalinianin czeka na proces. Za fałszowanie recept na leki, które dawały mu namiastkę "haju". Grozi mu pięć lat.

Rafał przyszedł do naszej redakcji kilka dni po tym, kiedy policjanci przeszukali jego mieszkanie. Znaleźli u niego silne psychotropy, leki przeciwbólowe dla chorych na raka, podrobione recepty. Wie, że popełnił przestępstwo. Chce ponieść za to odpowiedzialność, ale i rozpaczliwie prosi o pomoc. Chciał opowiedzieć nam swoją historię.

- Z jakiegoś powodu Bóg trzyma mnie jeszcze na tym świecie. Może, żebym przestrzegł kogoś przed pójściem taką jak moja drogą... - mówi.

Miał 17 lat
Chodził do jednego z lepszych liceów w Koszalinie. Klasa o profilu biologicznochemicznym.

- To były fajne czasy hippisowskie. Długie włosy, koraliki na szyi, flanelowe koszule wypuszczone na spodnie, wytarte dżinsy. Rozmawialiśmy nie tylko o egzystencji - wspomina. - I zaczęło się. Tu trawkę przypalić. Tam jakiś proszek ktoś przyniósł.

Nad morze przyjeżdżali hippisi z południa Polski. Wyglądali tak samo, więc zagadywali.

- Pytali o ogródki działkowe, gdzie mak rośnie. To oni nas nauczyli, jak się nacina makówki, zbiera mleczko, robi kompot. Pamiętam ten pierwszy raz. Bałem się dać w żyłę. Ale widziałem, jak oni byli zadowoleni. Skusiłem się. Gdybym wtedy nie przemógł tego strachu, moje życie byłoby inne. Lepsze - opisuje Rafał.

Strzykawki mieli wspólne. Wtedy o HIV się nie słyszało. Po latach okazało się, jak wiele osób nosi wirusa lub umiera na AIDS.

- Dla nas straszakiem była żółtaczka. Młody człowiek jest pewien, że ten jeden raz nic się nie stanie. Problemem nie była czyjaś igła, tylko stępiona igła. Bo one się szybko tępią. Nie wiem, jak to możliwe, ale nigdy nic nie złapałem - mówi 47-latek.

Ja, narkoman
Najpierw ćpali z okazji: koncertu, urodzin, imienin. Potem, bo jest weekend. Potem, bo jest już tylko dzień do weekendu. Potem codziennie.

- Traci się nad tym kontrolę. Pamiętam, kiedy już pracowałem, wielką ulgą był dla mnie fakt, że mieliśmy system zmianowy. Mieszkałem z rodzicami. Kiedy wychodzili do pracy, ja zaczynałem produkcję narkotyków. Potem ja szedłem do pracy - opowiada.

Zrobić kompot to nie był problem. Słomę makową można było kupić i to dobrej jakości. Odczynniki - bez problemu.

- To była polska heroina. Brudna. Zresztą wszystko, co kupisz na ulicy, jest brudne - mówi Rafał.

Długo udawał, że nie ma problemu. Przebudzenie nastąpiło wtedy, kiedy pierwszy raz złamał prawo.

- Zobaczyłem, jak narkotyki mnie zmieniły. Kim się stałem. Narkomanem - głos mu się łamie.

Żeby spotkać się z dziennikarzem, musiał wziąć garść tabletek. Dziś bez swojej dawki już nie funkcjonuje. Wstać rano to dla niego wysiłek. Bo trzeba walczyć z głodem. Albo go zaspokoić.

- Więc leżę. Potem ubieram się, składam łóżko i leżę dalej. I wstyd się przyznać, prawie pięćdziesięcioletni facet czeka, czy mama nie wyśle go po zakupy. Bo czasem jakaś reszta zostanie, to będzie na leki. Te bez recepty. Nimi też można się straszliwie nawalić. Więc biorę tyle, żeby móc zjeść śniadanie i funkcjonować - opowiada.

Kiedyś pracował. Skończył kurs grafiki komputerowej. Zrobił kilka ważnych projektów informatycznych. Ale ćpun nie może pracować, jeśli nie przyćpa.

- Co to jest głód?

Proszę sobie wyobrazić, że ma pani gorączkę. I ropień przy zębie. I to pomnożyć kilkanaście razy. To się gromadzi, człowiek czuje się fatalnie. A jak zażyję, to ropa schodzi. To potężna ulga i jednocześnie euforia. Narkomani głód opisują jako "rowerki". "Rowerki" od rwania w stawach i mięśniach, jakby ich włókna były sklejone i rozrywane. Do tego opiaty rozwalają cały metabolizm.

- Próbowałem różnych terapii. Odstawiłem narkotyki najdłużej na kilka miesięcy. Nie umiem sobie pomóc. Zazdroszczę tym, którym się udało. Ja poległem. I nie wiem co dalej. Rafał przeżył wstrząs, kiedy jego przyjaciel zmarł mu na rękach. Ale nawet wtedy nie przestał brać.

Lewe recepty
To było na początku roku. Rafał to narkoman, ale też zdolny grafik, inteligentny mężczyzna. Opracował algorytm do oznaczania recept właściwym kodem kreskowym. Każda recepta jest przypisana do konkretnego lekarza i konkretnej placówki służby zdrowia. Zdobył na ten temat potrzebne informacje. Jaki papier dobrać, jak podrobić pieczątkę, podpis, na kogo wypisać receptę. I tak zdobył źródło leków.

- Najpierw nierefundowanych. Silnych psychotropów. Wieczorem, kiedy w aptece jest koniec zmiany, ludzie są już zmęczeni, nie przyjrzą się dokładnie. To była dla mnie szansa. Udało się - mówi.

Psychotropy wyłączały mu świadomość, ale potem jeszcze bardziej chciał brać. Zaczął robić mieszanki. Czasem twarzą uderzał o klawiaturę, a po kilku godzinach budził się i wyliczał kody kreskowe dalej.
Dihydrokodeina dawała mu to co narkotyk.

- Tylko była droga. Więc wypisywałem kwity na częściową refundację. I nawet aptekarze mi współczuli, że muszę dopłacać. Czułem się podle, ale to uczucie mijało, kiedy zażywałem - przyznaje.

Dihydrokodeinę przepisuje się najczęściej osobom cierpiącym na potworne bóle towarzyszące chorobom nowotworowym.

- Ja też jestem chory. Tylko to ja sam się w to wpędziłem.

Wpadka
Działał z kolegą. Tylko Rafał miał system. Listę aptek, gdzie i kiedy może pójść, żeby nie wzbudzać podejrzeń, bo lek ten jest rzadko sprzedawany. Dzwonił, uprzedzał, że przyjdzie po rzadki lek.

- I matka kolegi znalazła u niego te tabletki i je wyrzuciła. Dałem mu ze swojego zapasu, ale to było za mało. I poszedł tam, gdzie ostatnio mi sprzedali. Trafiła się dociekliwa farmaceutka. Zadzwoniła do lekarza. Okazało się, że nie wypisał takiej recepty. Minęły dwa dni i policja już u nas była. Jak zaczynałem, wiedziałem że poniosę konsekwencje. I tak się skończyło - podsumowuje Rafał.

Usłyszał zarzut podrabiania dokumentów, za który Kodeks karny przewiduje do 5 lat pozbawienia wolności.

Wołanie o pomoc
- Pamiętam, jak kiedyś koledzy mówili: no co ty, nie pukniesz sobie. Raz sobie puknij. I wtedy umiałem odmówić. A dziś, nikt nie częstuje, a chce się brać. Tonę i coraz słabiej wychylam rękę z wody. Jeśli ktoś chce czegoś takiego, proszę bardzo. Można też skończyć tak, jak mój kolega. Umrzeć na czyichś rękach. Jeśli ktoś nie zaczął ćpać, to broń Boże, niech tego nie robi. Bo ja już nie wiem, co może mi dziś pomóc - tak Rafał odpowiada, kiedy pytam co chciałby powiedzieć 17-letniemu sobie.

Ma jeszcze marzenia. Chce mieć pracę, spokojny dzień, nie budzić się ze strachem i nie zasypiać modląc się, żeby się nie obudzić. Mówi na koniec:

- Chciałbym poddać się terapii, leczeniu metadonem, ale takiej możliwości w najbliższej okolicy nie ma. Ta terapia pozwoliłaby mi podjąć pracę. Zawalczyć o życie. Może, jak odpowiem za to zło, które wyrządziłem, Bóg mi da jeszcze jedną szansę. Kiedyś w Monarze poznałem Dorotę, tę autorkę tekstu piosenki "List do M" Dżemu. Wie pani o czym to jest? Ona na głodzie rodziła dziecko. Leżała koło noworodka w szpitalu i wtedy napisała te słowa. "Widzisz mamo, wyobraziłem sobie, że nie ma Boga." Ja sobie tego nie mogę wyobrazić. Przecież po coś żyję, czyli on tego chce.

IMIĘ BOHATERA ZOSTAŁO ZMIENIONE
NA JEGO PROŚBĘ

Takim ludziom można pomóc

Włodzimierz Wawrzynowski, psycholog kliniczny, specjalista terapii uzależnień:

Człowiek ten jest jednym z niewielkiej grupy narkomanów -heroinistów, którzy uzależnili się trzydzieści lat temu. Na przełomie lat 70. i 80. w Połczynie zaczęło się tworzyć środowisko narkomanów opiatowych. Zapoczątkowali je dwaj braciachemicy. Grupa ta po tak długim czasie uzależnienia nie ma deficytów intelektualnych, co w przypadku uzależnionych od na przykład amfetaminy w stopniu znacznym występuje już po kilku latach. Ponieważ mają kłopoty ze znalezieniem maku, szukają środków zastępczych, na przykład leków i przez to popadają w konflikty z prawem. Jednym ze sposobów pomocy jest leczenie substytucyjne. Wspomaganie. Terapia metadonowa polega na podawaniu pacjentowi tego leku w ściśle określonych i coraz mniejszych dawkach, aż do zera. Towarzyszy temu terapia grupowa lub indywidualna. Pacjent jest monitorowany, na przykład badaniu poddawany jest jego mocz, czy nie bierze czegoś dodatkowego. Terapię tę stosuje Szczecin i Świecie. Będę wnioskował w Krajowym Biurze do Spraw Przeciwdziałania Narkomanii w Warszawie o uruchomienie programu na Wybrzeżu. Dzięki niemu narkomani mogą żyć normalnie, leczyć się i jednocześnie pracować, normalnie funkcjonować. Ośrodki zdrowia nie chcą się tego podjąć, bo program jest kosztowny i wymaga ciągłej kontroli nad pacjentem. Myślę jednak, że dla tej garstki ludzi nie ma innego sposobu na wyleczenie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!