Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szef AZS: "To nie prezes jest trenerem". Co się dzieje z koszykarzami? [wideo]

Rozm. Rafał Wolny
Rozmowa z Marcinem Kozakiem, prezesem klubu koszykarskiego AZS Koszalin.
Rozmowa z Marcinem Kozakiem, prezesem klubu koszykarskiego AZS Koszalin. archiwum
Rozmowa z Marcinem Kozakiem, prezesem klubu koszykarskiego AZS Koszalin.

- Proszę powiedzieć - z perspektywy kilku miesięcy - co głównie zdecydowało o zdobyciu przez Akademików brązowego medalu w ubiegłym sezonie?

- Po małych perturbacjach, drużyna trafiła z formą na najważniejszy okres. Dokonane korekty okazały się trafne i myślę, że gra w dolnej szóstce w drugiej części sezonu pozwoliła zbudować mentalność zwycięzców i skonsolidowała zespół.

- Tamta drużyna wydawała się bardzo dobrze zbilansowana, jeśli chodzi o równowagę pomiędzy Polakami a Amerykanami. Czy pańskim zdaniem było coś złego w sposobie jej zbudowania, skoro nie powtórzyliście go przed tym sezonem?

- Po sezonie spotkaliśmy się ze wszystkimi zawodnikami, których trener Zoran Sretenović chciał zostawić i przedstawiliśmy oferty. Przede wszystkim ubolewamy i teraz boleśnie odczuwamy fakt, że nie udało nam się zatrzymać kluczowych polskich graczy, którzy walnie przyczynili się do zeszłorocznego sukcesu. Natomiast oczekiwania Pawła Leończyka i Łukasza Wiśniewskiego były poza naszym zasięgiem.

- Czy Leończyk i Wiśniewski byli jedynymi opcjami? Czy zarząd nie widział na polskim rynku innych zawodników, którzy mogli dać zespołowi przynajmniej zbliżoną jakość? Z całym szacunkiem do Polaków obecnie występujących w AZS Koszalin, ale między nimi a wspomnianą dwójką jest ogromna przepaść.

- Celem działań zarządu było utrzymanie tej jakości, a nawet jej podniesienie. Natomiast proszę zauważyć, że zawodnicy polscy, którzy grają teraz u nas, w zeszłym roku prezentowali zupełnie inną formę. Najbardziej dobitnym przykładem jest Bartek Wołoszyn, który od początku sezonu w zasadzie nie potrafi zdobyć punktów, a w zeszłym roku miał mecze, gdzie był czołowym strzelcem. Artur Mielczarek walczy w obronie, ale wcześniej dużo więcej dawał w ataku. Zbigniew Białek regularnie punktował zarówno w Polpharmie Starogard Gdański, jak i w silnym Stelmecie Zielona Góra. Więc to nie jest tak, że zrobiliśmy krok w tył przy budowie składu, tylko jest jakaś przyczyna - której teraz szukamy - dlaczego zawodnicy prezentują się znacznie, ale to znacznie poniżej swojego poziomu i naszych oczekiwań.

- A może problemem jest magiczne słowo-klucz: "chemia"?

- Ja bym się skłaniał ku temu, aczkolwiek od odpowiedniego przygotowania zespołu jest sztab szkoleniowy. Podczas treningów drużyna prezentuje się bardzo dobrze, Polacy trenują bardzo ciężko, a założenia taktyczne wydają się być dla wszystkich zrozumiałe. Z niewyjaśnionych na tę chwilę przyczyn, zaraz po gwizdku ta para gdzieś z nich uchodzi, czego wybitnym dowodem był mecz z Jeziorem Tarnobrzeg. Po zaangażowaniu, jakie gracze zaprezentowali w wygranym meczu z Anwilem Włocławek, nic nie wskazywało na to, że mogą aż tak fatalnie się zaprezentować.

- Pomijając zniżkę formy Polaków, wydaje się, że w tym sezonie znów - jak dawniej - oparliście zespół na Amerykanach. To pomysł trenera? Zarządu? Wspólny?

- Od kiedy pracuję w AZS nie znam przypadku, by to zarząd dobierał zawodników. Dlatego najpierw podpisywany jest trener, który później odpowiada za budowę składu. Rolą zarządu jest zabezpieczenie budżetu i odpowiednich warunków. Trener Sretenović dostał określony budżet i zna przepis PLK, że podczas spotkania na parkiecie muszą przebywać co najmniej dwaj zawodnicy z polskimi paszportami. W oparciu o tę wiedzę budował zespół. Natomiast, kiedy okazało się, że Leończyk i Wiśniewski nie zostaną, warunki finansowe na czołowych polskich graczy spowodowały, że większy ciężar został przeniesiony na graczy zagranicznych.

- Chce Pan powiedzieć, że zarząd zajmował się wyłącznie księgowością, a skład był w stu procentach dziełem trenera? W żaden sposób tego nie kontrolowaliście? Nie rozmawialiście z trenerem o - widocznych już na początku - lukach w drużynie?

- Mówię o kwestiach czysto sportowych. To nie prezes jest trenerem, nie ma ukończonych kursów, nie jest byłym zawodnikiem. Wiceprezes również nie. Od tego jest sztab szkoleniowy. Oczywiście rozmawiamy, analizujemy, ale nigdy nie wywieramy nacisku na trenera, żeby wybrał konkretnego zawodnika pod kątem sportowym. Ostateczną decyzję co do jego przydatności podejmuje szkoleniowiec.

- Czy podczas wspomnianych analiz nie mieliście wątpliwości co do obsadzenia niektórych pozycji? Braków pod koszami czy na rozegraniu, a z drugiej strony dużego nagromadzenia zawodników obwodowych o podobnej charakterystyce?

- Jeśli chodzi o sytuację pod koszami, to przypomnę, że Darrell Harris, czołowy podkoszowy ligi został w drużynie i ciężko było przewidzieć, że przyjedzie nieprzygotowany do sezonu, a do tego złapie tak bolesną i długotrwałą kontuzję. W tej chwili możemy stwierdzić, że Raymond Sykes nie do końca spełnia nasze oczekiwania, jeśli chodzi o grę obronną, ale na początku trenerzy uznali, że ta dwójka w pełni zabezpieczy naszą strefę podkoszową. Jeśli chodzi o pozycję numer 1, to z racji dwóch zagranicznych graczy pod koszem, było oczywiste, że musimy na tej pozycji mieć zawodnika z polskim paszportem. Wiedzieliśmy, że musi to być zawodnik klasowy, albo w miarę doświadczony, dlatego podjęliśmy rozmowy z Krzysztofem Szubargą. Trwały one jednak krótko ze względu na znaczne rozbieżności pomiędzy oczekiwaniami zawodnika i możliwościami finansowymi klubu. Dlatego zakontraktowaliśmy Odeda Brandweina, który rozegrał przyzwoity sezon w Słupsku. Nie mogliśmy przewidzieć, że w ciągu pół godziny na parkiecie będzie notował tylko jedną asystę.

- A obwodowi? Zdublowanie Henry'ego z Dunnem można jeszcze jakoś rozwiązać, ustawiając tego pierwszego na rozegraniu, choć lepiej czuje się na dwójce. Jednak Wołoszyn, Mielczarek, Piotr Dąbrowski to zawodnicy grający na tej samej pozycji. Do tego biegający po obwodzie zamiast na swojej pozycji pod koszami Zbigniew Białek. Nie dostrzegaliście kłopotu "bogactwa" na dystansie?

- Powiem szczerze, że dostrzegaliśmy, ale w miarę logicznie uzasadnił to trener Sretenović. W ubiegłorocznych play-offach Henry pokazał, że potrafi sobie radzić na pozycji numer jeden i był jednym z zawodników, których chcieliśmy zostawić. To spowodowało, że potrzebowaliśmy obok niego innego typu gracza, więc wybór padł na Brandweina.

Jeśli chodzi o Dąbrowskiego i Wołoszyna, to uzasadnienie opierało się na tym, że pierwszy jest zawodnikiem defensywnym, a drugi strzelcem, co udowadniał w poprzednich latach. Artur Mielczarek z kolei na pozycji 3 i 4 to typowy obrońca, który czasem potrafi zagrozić w ataku.
Zeszły rok nauczył nas cierpliwości. Znamy nasze cele i dostrzegamy problemy, dlatego mogę zapewnić, że zrobimy wszystko, by ewentualne korekty przeprowadzić właściwie i zrealizować założone cele.

- Skoro skład był w całości pomysłem Zorana Sretenovicia, to może powinniście pozwolić mu wypić to piwo, które - wydaje się - nawarzył, zamiast zwalniać go już po kilku spotkaniach? Tym bardziej, że, z wyjątkiem wpadki z Asseco Gdynia, raczej nikt nie spodziewał się zwycięstw w pierwszych kolejkach?

- Porażek faktycznie można było się spodziewać, ale to nie znaczy, że nie graliśmy o zwycięstwa. Powodem rozstania się z Zoranem Sretenoviciem nie były jednak przegrane, tylko sposób gry i widoczna podczas treningów i meczów ograniczona komunikacja trenera z zawodnikami. Uznaliśmy, że taki terminarz jest najlepszym momentem na rozstanie i zrobiliśmy to bez żadnych animozji. Ubolewam nad tym, bo nigdy nie zatrudniamy nikogo, by go później zwolnić, ale czasem takie decyzje trzeba podjąć. To nie są decyzje emocjonalne i jednoosobowe, ale poprzedzone konsultacjami i podjęte w jak najlepszej wierze.

- Po trzech meczach trudno oceniać nowego trenera, ale wydaje się, że to jednak nie osoba szkoleniowca była problemem. Z wyjątkiem dużego zaangażowania z Anwilem, zespół wciąż nie prezentuje żadnego stylu i gra tak samo słabo, jak wcześniej.

- Ciężko oczekiwać, by Gasper Okorn w ciągu kilku dni całkowicie zmieni styl gry. Głównie chodziło nam o to, by wyzwolić energię w zawodnikach, bo uważaliśmy, że mogą prezentować się lepiej. I to podziałało w meczu z Anwilem. Natomiast jeśli chodzi o spotkanie z Jeziorem, to byłem zszokowany - w ciągu kilkunastu lat oglądania meczów pierwszy raz widziałem coś takiego. Przed meczem byłem zapewniany, ze treningi przebiegały super, a zespół jest bardzo zmotywowany, by wygrać. Pewnie nie tylko ja nie rozumiem, co się stało potem. Dlatego będziemy stanowczo rozmawiać z zawodnikami.

- Stanowczo, czyli jak? Kary, zwolnienia, czy też, wzorem poprzedniego sezonu, pokazanie pełnego poparcia i pozytywna mobilizacja?
- W zeszłym sezonie na postawę zespołu wpływał szereg czynników, dlatego postępowanie było adekwatne do sytuacji. Tutaj wystąpił totalny brak zaangażowania albo chęci wspólnej gry. I na pewno zespół poniesie konsekwencje. Choć nie uważam, by kara była najlepszym czynnikiem motywacyjnym. Każdy jest inny i będziemy szukać sposobu dotarcia do tych graczy. Decyzje personalne zostawiamy natomiast trenerom.

- Czy klub jest finansowo gotowy na ewentualne zmiany w zespole?

- Każda zmiana niesie ze sobą konsekwencje finansowe. To nieuniknione. Natomiast, zarządzając trzymam się sztywnej zasad, że klub ma się rozwijać i funkcjonować w sposób niezagrożony - nawet kosztem wyniku sportowego. Przez ostatnie lata wyrobiliśmy sobie markę klubu stabilnego i nie chciałbym tego zepsuć. Dlatego wszelkie zmiany, jakie nastąpią nie mogą w żaden sposób zagrozić budżetowi.

- Powinny także wzmocnić zespół sportowo, a tymczasem ostatnie kontrakty podkoszowych pokazują pewną nerwowość i sprawiają wrażenie działania po omacku. Niewykorzystywany przez trenerów Rafał Bigus, czy zatrudnienie grającego na obwodzie zamiast pod koszami Dragana Labovicia.

- Nie zgadzam się. To absolutnie nie są nerwowe ruchy. Po pierwsze, Rafał Bigus ma kontrakt do końca roku, a jego koszt nie zagraża finansom klubu. Po drugie, jest alternatywą treningową dla nieobecności Harrisa. Bo z kim Raymond Sykes miał się przygotowywać do spotkań? Rafał był w treningu, bo przygotowywał się do sezonu z Turowem i zna koszalińskie środowisko, więc był idealnym rozwiązaniem zarówno sportowym, jak i ekonomicznym. Znacznie podniósł jakość treningów, a to, że trenerzy niemal nie wpuszczają go podczas meczów, to ich decyzja. Jestem jednak przekonany, że Rafał ma swoje ambicje i dąży do tego, żeby grać w meczach.
Jeśli chodzi o Labovicia, zdecydowaliśmy się na kontrakt otwarty. Dzięki temu daliśmy sobie czas na powrót do gry Darrella, a jednocześnie mogliśmy wynegocjować umowę, która nie zachwieje budżetem.

- Podobno drużyna nie jest odpowiednio przygotowana do sezonu, a sugeruje to także trener Okorn. Dlaczego przygotowania rozpoczęły się dopiero nieco ponad miesiąc przed rozpoczęciem rozgrywek? Czy klub chciał w ten sposób zaoszczędzić na kontraktach i wynajmie mieszkań dla zawodników?

- Nie, wysokość kontraktów jest negocjowana w skali sezonu i nie ma żadnego znaczenia czy zespół zacząłby przygotowania dwa tygodnie wcześniej, czy później. Decyzję o rozpoczęciu przygotowań we wrześniu podjął Zoran Sretenović i my się do tego po prostu dostosowaliśmy. Natomiast nie spotkałem jeszcze trenera, który przyszedłby do klubu w trakcie sezonu i nie stwierdził, że zespół jest niewłaściwie przygotowany. Proszę sprawdzić kiedy przygotowania zaczęły Asseco i Stabill Jezioro, które wygrały mecze z nami. Tam ten problem nie jest podnoszony. O zaległościach treningowych można mówić w pierwszej czy w drugiej kolejce, ale zespół jest ze sobą trzeci miesiąc, więc termin rozpoczęcia przygotowań nie powinien już odgrywać takiej roli. Patrząc z perspektywy czasu, może zawodnicy powinni zacząć tydzień lub dwa wcześniej, ale nie uważam, by była to główna przyczyna słabej postawy zespołu.

- Czy ekstraklasowy klub nie powinien jednak zatrudnić specjalisty od przygotowania fizycznego?

- W zeszłym roku mieliśmy dodatkowych terenów, którzy zajmowali się tylko przygotowaniem lekkoatletycznym, ale sztab i zawodnicy stwierdzili, że oczekują czegoś innego. Dlatego przed sezonem próbowaliśmy pozyskać cenionego w kraju trenera lekkoatletyki z Wrocławia. Z przyczyn osobistych nie podjął u nas pracy, ale przygotował cały program, za którego wdrażanie odpowiada Igor Milicić. W oparciu o niego przygotowywaliśmy się do sezonu, zawodnicy też realizują go na bieżąco i są bardzo zadowoleni.

- Niemal bliźniaczą sytuację jak w Koszalinie, trener Sretenović miał w Polpharmie - przejął zespół w trakcie sezonu, odniósł historyczny sukces, a potem fatalnie rozpoczął kolejne rozgrywki ze zbudowanym przez siebie składem. Czy bogatsi o tę wiedzę nie powinniście mieć ograniczonego zaufania do Zorana Sretenovicia w kwestiach doboru zawodników i przygotowań do sezonu?

- Zorana Sretenovicia uważamy za bardzo dobrego trenera, co udowodnił w Polpharmie i u nas. Sukcesy obu drużyn pod jego wodzą nie mogą być przypadkiem. Faktycznie, w obu sytuacjach obejmował zespoły w trakcie rozgrywek, więc to pokazuje, że może lepiej czuje się w roli przysłowiowego strażaka. Mieliśmy tego świadomość i właśnie dlatego, zaraz po zakończeniu sezonu, skupiliśmy się na zatrzymaniu możliwie jak najszerszego składu, żeby nie musieć budować go od nowa. Udało się zostawić czterech graczy i niestety powtórzył się scenariusz ze Starogardu. Natomiast nie uważam, że jest to wyłączna wina trenera, co pokazuje także obecna postawa drużyny.

- Nie obawia się Pan, że po ostatnich porażkach i stylu, w jakim zostały poniesione, podczas kolejnych meczów hala w Koszalinie będzie świeciła pustkami?

- Oczywiście, że się obawiam. To z jednej strony przykre, z drugiej zrozumiałe, bo kibice chcą się utożsamiać z sukcesem. Będziemy pracować nad odbudowaniem ich zaufania, wygrywać i przynosić im satysfakcję, bo to jest klub przede wszystkim dla kibiców. Natomiast zachęcam tych prawdziwych fanów, by pozostali z klubem, bo poprzedni sezon nauczył cierpliwości i wiary w zespół do samego końca. Dopingować w momentach sukcesu może każdy, natomiast prawdziwi kibice powinni być z klubem na dobre i na złe, bo najbardziej potrzebni są właśnie wtedy, kiedy nie idzie.

- Czy klub nie myślał o jakimś ukłonie w stronę fanów - promocji, obniżce cen biletów - żeby to zaufanie odzyskać?

- Na pewno takie działania będziemy prowadzili. Może nie przed spotkaniem z Polpharmą, ale w najbliższym czasie chcemy udowodnić kibicom, że doceniamy to, że są z nami i dodatkowo zachęcić ich do przychodzenia na mecze.

- Porażki rodzą krytykę. Nie tylko drużyny, ale i zarządu. Najczęściej podnoszona jest kwestia sponsora strategicznego. Podawany jest przykład piłkarek ręcznych, które - w ciągu zaledwie pół roku - znalazły już drugiego sponsora tytularnego. Pojawia się pytanie: co robi zarząd AZS?

- To jest ciekawe porównanie… W takim razie jak nazwać nasza współpracę z Zakładami Chemicznymi Police i Grupą Azoty?

- Nie widać, by z roku na rok w Koszalinie pojawiali się zawodnicy z coraz wyższych półek. Skoro nie poprawia się jakość, kibice uznają, że i pieniędzy od sponsorów nie przybywa.

- Współpraca z Grupą Azoty układa się bardzo dobrze i to wsparcie wzrasta. Natomiast proszę pamiętać, że w tym roku planowana dotacja miejska dla naszego klubu została zmniejszona o kwotę 270 tysięcy złotych na rzecz wspomnianych piłkarek. Mimo to nasz budżet nie zmalał właśnie ze względu na zwiększony udział Grupy Azoty. Zatem pytanie: co robi zarząd klubu, który funkcjonuje bez żadnych problemów, jest stabilny i wiarygodny, regularnie reguluje zobowiązania jako jeden z nielicznych w Polsce? - brzmi dziwnie.
Jeśli chodzi o finanse, zarząd wykonuje swoją pracę odpowiednio. Jesteśmy zresztą na bieżąco kontrolowani zarówno przez właścicieli, radę nadzorczą, jak i organy zewnętrzne.

- To ile wynosi budżet AZS?

- Tak naprawdę jest płynny. Przyjmujemy określone założenia finansowe w oparciu o umowy sponsorskie, ale jest też szereg innych czynników. Bardzo istotna jest frekwencja - pieniądze z biletów i karnetów, oraz koszty ewentualnych korekt w składzie. Szacunkowo budżet mieści się w przedziale 3-4 milionów złotych.

- Który to budżet w lidze?
- Myślę, że w granicach 6-7 miejsca

- I to jest to miejsce, o które będziemy jeszcze w tym sezonie walczyć czy może pokusimy się o powtórzenie z sukcesu z ubiegłego sezonu albo nawet jego poprawienie?

- Myślę, ze każdy zespół przystępujący do rozgrywek rozpoczyna walkę o mistrzostwo. My tak robimy. Natomiast realnie, w oparciu o budżet i skład, stać nas na awans do najlepszej szóstki i to jest nasz główny cel. Po ostatnich porażkach się oddalił i będzie oddalał z każdą kolejną, ale myślę, że jest wciąż realny. Natomiast późniejsza walka i ewentualne sukcesy w fazie play-off, będą wartością dodaną.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!