Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szwindel w białym kitlu

Rajmund Wełnic Współpraca: Marzena Sutryk
NFZ i prokuratura zarzucają pani doktor z Bobolic, że stworzyła fikcyjną dokumentację i leczyła martwe dusze.
NFZ i prokuratura zarzucają pani doktor z Bobolic, że stworzyła fikcyjną dokumentację i leczyła martwe dusze.
Prokurator twierdzi, że pani doktor leczyła martwe dusze i przeprowadzała skomplikowane zabiegi "na papierze". Według sporządzonej przez lekarkę dokumentacji, jedna z kobiet była w ciąży przez... 18 miesięcy.

Nikt się nie spodziewał, że sympatyczna pani doktor może być bohaterką wielkiej afery. O sprawie zrobiło się głośno przed tygodniem, gdy policjanci aresztowali 58-letnią Marię W.- O. lekarkę ginekologa z Bobolic. Prokurator zarzuca jej, że przez kilka lat naciągnęła NFZ na ponad półtora miliona złotych. Oszustwa miały być prowadzone na wielką skalę i w dość niewyszukany - by nie powiedzieć głupi - sposób. Pani doktor miała dostęp do danych pacjentek z placówek, w których wcześniej pracowała i na tej podstawie tworzyła fikcyjną dokumentację medyczną. Wynikało z niej, że aby przyjąć taką liczbę pacjentek, jaką sobie przypisała, musiałaby każdej z nich poświęcić... trzy minuty. Podobno "na papierze" przeprowadzała skomplikowane zabiegi, do których zresztą nie miała sprzętu. Według dokumentacji jedna z kobiet była w ciąży przez 18 miesięcy. Inna miała być w ciąży do urodzenia dziecka, choć poroniła w pierwszych miesiącach.

Burmistrz: zniszczyli kobietę

Burmistrz Bobolic Sylwester Sobański nie wypiera się znajomości z aresztowaną lekarką: - Owszem znaliśmy się... - potwierdza. - Wiedzieliśmy, że NFZ zerwał z nią kontrakt, ale nie widzieliśmy z jakich powodów. Radni zobowiązali nawet burmistrza do interwencji w tej sprawie. - Mieliśmy listę z około tysiącem podpisów domagających się przywrócenia ginekologa w Bobolicach, pisaliśmy listy do funduszu. Pojechałem nawet do Szczecina na spotkanie z dyrektorem NFZ - opowiada burmistrz. - Usłyszałem tylko, że dla dobra śledztwa nic mi nie może powiedzieć. S. Sobański dodaje, że 1,6 mln zł wynosił cały kontrakt doktor W.-O. na lata 2002-2005. - Coś chyba za te pieniądze robiła, a nie tylko bzdury wypisywała w papierach... - pyta retorycznie pan burmistrz . - Zaskoczony jestem nie tylko aresztowaniem pani doktor, ale sposobem, w jaki zostało to pokazane w mediach.

Zniszczono kobietę.

Cicha, spokojna uliczka w Bobolicach. Przed poniemiecką willą rośnie piękny świerk. Maria W.-O. sprowadziła się tutaj prawie 20 lat temu, wcześniej mieszkała na pół-nocy województwa. Pani doktor z mężem zajmuje połowę domu. Tu znajdował się też jej gabinet. Starsi mieszkańcy miasta pamiętają, że przed laty działała pod tym adresem izba porodowa. Na podwórku trzy auta - hyundai atos, mitsubishi i opel corsa. Mimo kilku wizyt reportera, nikt nie otwiera drzwi. Po kolejnej próbie w słuchawce telefonu odzywa się męski głos. Słyszymy, że męża pani doktor nie ma i nie można się z nim skontaktować.

Policja na tropie

Lekarka musiała wiedzieć, że pętla wokół niej zaciska się coraz bardziej. Kontrole NFZ nawiedzały ją już w zeszłym roku, ale niewiele zdołały ustalić. - Dwie panie z funduszu były u nas w ośrodku dwa razy - potwierdza dr Piotr Skurski, lekarz rodzinny w Grzmiącej, u którego W.-O. wynajmowała i prowadziła swój drugi gabinet. Przyjeżdżały w godzinach i dniach, gdy ginekolog miała przyjmować pacjentki. Nie zastały jej ani razu. - Przy kolejnej wizycie sam otworzyłem kontrolerkom drzwi do gabinetu - dodaje lekarz. Następnym razem w gabinecie zjawił się już prokurator z policją i zabrał dokumentację medyczną. - Szok, po prostu szok - doktor wciąż nie może uwierzyć, że koleżanka po fachu mogła robić kanty.
Rzeczniczka szczecińskiego oddziału NFZ Małgorzata Koszur twierdzi, że bobolicka lekarka nie chciała rozmawiać z kontrolerkami. Zaczęto podejrzewać, że dopuściła się nadużyć. Kontrakt zerwano dopiero po sprawdzeniu dokumentów. Choć policja prowadziła przez kilka miesięcy zakrojone na szeroką skalę śledztwo - lekarka wciąż przyjmowała pacjentki, tyle tylko, że odpłatnie.
W ostatnich tygodniach policjanci przesłuchali kilkadziesiąt kobiet. Udało nam się dotrzeć do dwóch. Zgodziły się porozmawiać, zastrzegły personalia.
- Kiedyś miałam przygodny kontakt z panią doktor, ale nigdy do niej nie chodziłam, bo mam swojego lekarza w Koszalinie - zapewnia mieszkanka Bobolic. - Od policjantów dowiedziałam się, że pani doktor wycinała mi ropień.
Fikcyjnie leczona była także sprzedawczyni z jednego z bobolickich sklepów: - Nigdy nie byłam w jej gabinecie, a policjanci twierdzili, że byłam przez nią leczona, ale nie powiedzieli na co - usłyszeliśmy.

Coś przeczuwali

- W styczniu zaczęły się do nas zgłaszać kobiety mówiące, że pani doktor przestała przyjmować panie "na ubezpieczenie" i za wizyty trzeba zapłacić - mówi doktor Robert Prusiński, lekarz rodzinny i współ-właściciel niepublicznej przychodni "Asklepios" w Bobolicach. - Domyśliliśmy się, że NFZ rozwiązał z nią kontrakt, ale przyznam szczerze, że nie zainteresowałem się, dlaczego. Pacjentek było coraz więcej, a ponieważ podstawowa opieka zdrowotna nie obejmuje świadczeń ginekologicznych, doktor Prusiński wydrukował ponad sto kartek z adresami najbliższych lekarzy ginekologów (w Koszalinie i Szczecinku), którzy mieli umowy z funduszem. - Rozdawałem te kartki kobietom mówiąc, że jeżeli już mają zapłacić za wizytę, to lepiej, żeby pojechały do lekarzy specjalistów w tych miastach. Tylko że nie każdą panią z biednych Bobolic stać na dojazdy po 30 kilometrów w jedną stronę. Przez ponad pół roku w sporej gminie w ogóle nie przyjmował ginekolog. Dopiero w lipcu NFZ zakontraktował innego lekarza dla tutejszych pacjentek.
W drugim gabinecie prowadzonym przez doktor W.-O. w Grzmiącej przerwa trwała nieco ponad dwa miesiące. Na szczęście praktykę otworzyła tam inna lekarka ze Szczecinka. W lepszej sytuacji były mieszkanki Barwic, gdzie doktor
W.-O. prowadziła trzeci ze swoich gabinetów. Tam miała konkurencję w osobach dwóch innych ginekologów.

Jedni chwalą, drudzy ganią

Opinie o aresztowanej lekarce są podzielone. Pacjentki doktor. W.-O. mówią chętnie, ale nazwisk nie chcą ujawnić. - Byłam jej pacjentką i złego słowa o niej jako o lekarzu nie powiem - mówi pani w średnim wieku zagadnięta w bobolickiej przychodni. - Wszystko to zwykła nagonka, choć co tam w papierach miała, to nie wiem.
Od kilku osób słyszymy historię o ciężarnej prowadzonej przez W.-O., która o tym, że urodzi bliźniaki, dowiedziała się... na sali porodowej. - To była gruba dziewczyna, ponoć tętno płodu się na siebie nałożyło, ale mimo wszystko to dość dziwne - mówi nasza rozmówczyni.
Ekspedientka z Bobolic: - Ponad 30 lat temu prowadziła ciążę mojej mamy, gdy mieszkała pod Sławnem. Starszy brat urodził się bez problemu, a mama nie mogła się pani doktor nachwalić. Ale ja jakoś do niej zaufania nie miałam i na coroczne kontrole jeżdżę do Koszalina.
Pacjentki z Grzmiącej irytował fakt, że lekarka spóźniała się na dyżury lub nie przyjeżdżała wcale. W Barwicach słuchać narzekania na brak sprzętu, choć kobiety chwalą panią doktor "za podejście": - Nadawałaby się na psychologa, potrafiła rozmawiać z pacjentką - uważa jedna z mieszkanek Barwic.
W bobolickim ośrodku szkolno-wychowawczym uczy się młodzież od 16 do 21 lat, "babskich problemów" nie brakuje, zdarzają się nawet uczennice w ciąży. Od domu W.-O. ośrodek dzieli może dwieście metrów. - Świetnie się nam z doktorką współpracowało - zapewniają nas w ośrodku. - Kilka razy za darmo poprowadziła prelekcje dla dziewczyn, rozmawiała z nimi indywidualnie. Leczyła też nieodpłatnie wychowanki ośrodka, i to już po tym, jak fundusz zerwał z nią umowę.

System jest szczelny?

Doktor Skurski z Grzmiącej zna panią W.-O., bo kiedyś kierowała tutejszym ośrodkiem zdrowia. Skurski dziwi się, gdy czyta, jak wysoki kontrakt miała koleżanka po fachu. Sam z trudem wiąże koniec z końcem i mimo że pracuje w świątki i piątki, pieniędzy z umowy ledwo mu wystarcza. Mówi, że nieraz musi do interesu dokładać. Jako lekarz rodzinny na każdego podopiecznego dostaje tzw. stawkę kapitacyjną i z tego musi utrzymać przychodnię, pielęgniarki, opłacić badania specjalistyczne.
W teorii system powinien być szczelny, bo każda usługa musi być dokładnie opisana: kiedy, w jaki sposób i kto był leczony. W praktyce okazuje się, że wystarczy mieć dane pacjentów, by stworzyć fikcję i leczyć na niby. - Po tej historii ucierpiał autorytet wszystkich lekarzy - martwi się lekarz z Grzmiącej.
Doktor Prusiński też się dziwi: jak to wszystko było możliwe? Bo na przykład lekarzy rodzinnych NFZ może sprawdzić w każdej chwili i prześwietlić jak chce. System działa tak sprawnie, że całą sprawozdawczość można prowadzić przez Internet. - Jakakolwiek próba oszustwa w przypadku lekarzy rodzinnych miałaby krótkie nogi i byłaby pozbawiona sensu - uważa Prusiński. Owszem, mając imię, nazwisko, pesel oraz adres pacjenta, lekarz może próbować tworzyć wirtualną sprawozdawczość, ale trzeba mieć bardzo mało wyobraźni, żeby się na to decydować. Nawet jeżeli NFZ coś przeoczy, to przecież pacjent ma w każdej chwili prawo wglądu w swoją dokumentację medyczną. - A poza tym chyba jest jeszcze coś takiego jak zwykła, ludzka uczciwość....- zauważa na koniec doktor Prusiński.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!