Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żerują na tragedii powodzian - Ceny usług budowlanych na terenach popowodziowych wzrosły dwukrotnie!

Wojciech Malicki
Krzysztof Kruk (z prawej) przez dwa tygodnie pomagał Ryszardowi Filipkowi odgruzowywać cegielnię.
Krzysztof Kruk (z prawej) przez dwa tygodnie pomagał Ryszardowi Filipkowi odgruzowywać cegielnię. Wojciech Malicki
Powodzianie, którzy wciąż nie dostali pieniędzy na remont domów, liczą dni do zimy. Jeśli nie zdążą przed mrozami, czeka ich kolejny dramat. Nie będą mieli gdzie mieszkać.

Woda opadła już z terenów zalanych przez majową i czerwcową powódź. Ale problemy powodzian nie znikły. Ci, którzy dostali obiecane pieniądze na remont domów, żalą się na skomplikowane procedury, faktury i nabijanie kasy firmom. Ci, którzy wciąż czekają na komisje i zasiłki powodziowe, z przerażeniem spoglądają w kalendarz. Czy zdążą z remontem przed mrozami?

Nie stać nas na czynsz

W drewnianym domu Jadwigi Czarneckiej w Furmanach przez około dwa tygodnie stało prawie dwa metry wody. Gdy zeszła, stara budowla przechyliła się na bok i zapadła się.
Dom w każdej chwili może się zawalić. Do remontu się nie nadaje - tak orzekła komisja, która ogrodziła go taśmą i zakazała wstępu. Po tygodniach tułaczki i mieszkania kątem u krewnych, pani Jadwiga wraz z niepełnosprawną córką Bernadettą, przeprowadziły się do kontenera mieszkalnego. Trzy na pięć metrów. Z sześciu tysięcy zasiłku powodziowego, które dostały, dwa wydały na zakup blaszanego garażu z podmurówką. Urządziły w nim prowizoryczną kuchnię.

Do końca listopada kobiety mogą mieszkać w kontenerze za darmo, potem muszą płacić 260 zł miesięcznego czynszu.
- Żyjemy z renty socjalnej wynoszącej 678.88 zł. Nie damy rady z niej opłacić czynszu, bo nie starczy nam pieniędzy na lekarstwa i jedzenie. Zostaniemy bez dachu nad głową - żali się pani Jadwiga.

Ratunkiem dla Czarneckiej jest stutysięczny zasiłek na odbudowanie domu.
- Znalazłam firmę, która za tą kwotę szybko buduje niewielkie domki. Problem w tym, że tych pieniędzy nie dostałam i nie wiem, kiedy dostanę. A czas ucieka. Liczę dni do zimy. Jeśli nie zdążę z budowę, czeka mnie jeszcze większy dramat - żali się kobieta.

Nawet komin nie ocalał

Z cegielni Filipków w Trześni, która przed powodzią produkowała nawet milion cegieł rocznie, została kupa gruzu.
- Mieliśmy prawie cztery metry wody. Nie wytrzymał tego nawet kilkunastometrowy komin. Musieliśmy go zburzyć, bo w każdej chwili mógł się zawalić - opowiada Ryszard Filipek.

Cegielnia nie była ubezpieczona, a straty idą w setki tysięcy złotych.
- Nie policzyliśmy jeszcze dokładnie strat, ale już wiemy, że sami nie damy rady. Odbudowanie samego pieca to koszt przynajmniej dwustu pięćdziesięciu tysięcy złotych. Pomoc państwa? Niech pan nie żartuje. Nie ma żadnej pomocy. Zostaliśmy pozostawieni sami sobie. O przepraszam, dostaliśmy sześć tysięcy złotych na zalany dom - opowiada Ewa Filipek.

- W naszym przypadku to jednak tyle, co nic - dodaje Ryszard Filipek.
Bardziej niż na pomoc państwa, Filipkowie mogli liczyć na pomoc ludzi. W porządkowaniu zniszczonej cegielni pomagało im kilku wolontariuszy z Caritasu. A ostatnio przez dwa tygodnie "za dziękuję" pracował u nich Krzysztof Kruk, dwudziestolatek który przyjechał do Trześni aż z Gdyni.

- Przeczytałem w Internecie o tragedii powodzian koło Tarnobrzega. Pomyślałem, skoro mogę pomóc, to pomogę - opowiada Krzysztof.
Filipkowie są zrezygnowani. Nie chcą rozmawiać o tym, czy skorzystają z niskooprocentowanych pożyczek na odbudowę cegielni. Na razie chcą ratować, co się da, m.in. wyczyścić z mułu kilkadziesiąt tysięcy cegieł, które ocalały z powodzi. A to czasochłonna robota.

Uciekał z dachu

Murowany dom Kazimierza Maruszaka stoi tuż przy wyrwie w wiślanym wale, skąd w maju wydostała się woda i zalała okolicę. Do domu Maruszaka wdarła się tak szybko, że nie zdołał uciec.

- Przeszło dziesięć godzin spędziłem na dachu domu, skąd zabrał mnie helikopter - opowiada pan Kazimierz.
Drewniana chałupa najbliższego sąsiada Maruszaka, rozleciała się jak domek z kart. Jego murowany dom wytrzymał napór wody. Był jednak w opłakanym stanie. Trzeba było - kuć tynki, wymieniać instalacje, stolarkę okienną itd.

- Rzeczoznawca wycenił straty na 84 tys. zł. Na remont domu powinno wystarczyć. Na odbudowę stodoły, stajni i ogrodzenia już nie, ale nie narzekam. - opowiada pan Kazimierz.

Maruszak wziął się ostro do pracy i przed zimą z remontem zdąży.
- W dzień pracuję, w nocy pilnuję, bo chętnych na darmowe materiały budowlane nie brakuje - opowiada sześćdziesięciolatek.

Do łódki z drugiego piętra

W gospodarstwie produkcyjnym Kuchtów w Wielowsi, koło Tarnobrzega powódź całkiem się jeszcze nie skończyła. W zniszczonych namiotach wciąż stoi woda.
- Mamy pecha, bo znajdujemy się w niecce. Gdyby nie strażacy, którzy przez cztery tygodnie non stop wypompowali stąd wodę, sama by stąd nigdy nie spłynęła - opowiada Stanisław Kuchta, właściciel gospodarstwa produkującego kwiaty.

Przed powodzią miał prawie dwa tysiące metrów upraw pod szkłem lub folią. Powódź, która przyniosła tutaj aż cztery i pół metra wody, powyrywała nawet zakopane głęboko w ziemi żelbetonowe słupy. Kuchtowie (rodzice i czwórka dorastających dzieci) do łodzi ratunkowej wsiadali z drugiego piętra domu.

- Dzień po dniu sami naprawiamy zniszczenia i wznawiamy produkcję. Pomaga nam także rodzina, bez której nie dalibyśmy rady - opowiada pan Stanisław.

- To nie jest mało. Problem w tym, że każdy zakup, każdą usługę remontową musimy udokumentować fakturą. Efekt jest taki, że po powodzi ceny prac budowlanych wzrosły u nas dwukrotnie. Zjeżdżają tutaj nawet firmy z Warszawy, bo się im opłaca. A ja się pytam, po co mam nabijać im kasę, skoro sam mogę to zrobić pięć razy taniej - pyta Stanisław Kuchta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie