Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lotnicza tragedia w lasach koło Łubowa (gmina Borne Sulinowo) sprzed 50 lat [zdjęcia]

Rajmund Wełnic
Rajmund Wełnic
Uroczystość na miejscu tragedii, 2021 rok
Uroczystość na miejscu tragedii, 2021 rok Stowarzyszenie Tempelburg
Lasy koło Łubowa kryją mroczną tajemnicę katastrofy lotniczej z początku lat 70.,gdy roztrzaskał się tam myśliwiec polskiego lotnictwa. Pilot zginął na miejscu. Dziś miejsce tragedii upamiętnili działacze Stowarzyszenia Historyczno-Kulturalnego Tempelburg.

W lasach koło Łubowa, w miejscu tragicznej śmierci pilota porucznika Antoniego Wicińskiego za sprawą działaczy Stowarzyszenia Tempelburg stanął nowy krzyż i ławeczka, na której można przysiąść. 19 listopada dokładnie 50 lat temu po katastrofie towarzyszyła temu symboliczna uroczystość m.in. z udziałem rodzin oficera.

Przypomnijmy z tej okazji nasz tekst o tej historii sprzed kilku lat.

- Nie byłem tu z 30 lat, drzewa podrosły i trudno trafić

– mówi Zbigniew Jesionowski z Łubowa, który okoliczne lasy zna przecież jak własną kieszeń. Kluczymy po jednym z niewielu już lasów na naszych terenach, których nie posadziła ludzka ręka. Okazałe świerki mieszają się z brzozami, wokół pełno powalonych pni, które trzeba omijać. Podobnie, jak oczka wodne i zarośnięte bagniska. W jednym z takich jesienią 1971 roku zarył samolot MiG-17, w właściwie jego polskiej wersji LiM-6…

Zagubieni w lesie

W końcu jesteśmy. Na skraju polanki, właściwie wtopione, w pobliskie świerki stoi drewniany krzyż. Pod nim kupka metalowych, aluminiowych, pogiętych elementów samolotu myśliwskiego. A na krzyżu tabliczka z napisem: „porucznik Antoni Wiciński, lat 29, zginął śmiercią lotnika”. I data – listopad 1971 rok. – Nie było mnie jeszcze wtedy na świecie – opowiada Zbigniew Jesionowski, rolnik z Łubowa. Jego dom stoi kilka kilometrów od miejsca katastrofy i o tym co się stało słyszał z opowieści ojca. O roztrzaskanym samolocie, wierzchołkach drzew ściętych przez spadającą maszynę, która opadła w samym środku niewielkiego bajorka. Siła uderzenia wbiła MiG-a wiele metrów w podmokły grunt. – Żołnierze mieli ogromny problemy, aby wyciągnąć z tego bagniska wrak, ponoć silnik i jakieś inne elementy tkwią tam jeszcze do dziś – mówi nasz przewodnik.

CZYTAJ TEŻ:

Pan Zbigniew miał problemy, aby tu trafić, nic więc dziwnego, że przez wiele miesięcy po katastrofie nikt nie wiedział, że tu w ogóle jakiś samolot spadł. Nikt nie zauważył upadku, nie wiadomo, czy doszło do eksplozji. W każdym razie nikt jej nie usłyszał. Dziś trudno w to uwierzyć, ale technika z początku lat 70. nie pozwalała dokładnie śledzić lotu wojskowego samolotu. A i armia przesadnie utratą maszyny się nie chwaliła. – Na wrak natknęli się przypadkowo myśliwi i dopiero wtedy wojsko rozpoczęło akcję – wspomina nasz rozmówca. – Dojazdu żadnego w to miejsce nie było, żołnierze zbudowali prowizoryczną drogę przez las wykładając ją balami, aby ciężki sprzęt w ogóle mógł tu dojechać. Słabo się zresztą spisali, bo w promieniu kilkudziesięciu metrów wokół krzyża do dziś jeszcze można znaleźć fragmenty samolotu.

Dziennikarskie śledztwo Mariana Dziadula

Tę samą drogę kilka lat temu pokonał nasz nieodżałowanej pamięci redakcyjny kolega Marian Dziadul, który rozwiał mgiełkę tajemnicy skrywającej dramat sprzed dziesięcioleci, zapomnianej już nawet przez miejscowych. Na szczęście żyją jeszcze ludzie, którzy dobrze pamiętali tamte wydarzenia. Dzięki świetnej reporterskiej robocie Mariana możemy je jeszcze raz przypomnieć.

Na miejsce zaprowadził go także nieżyjący już Alfons Jesionowski, ojciec pana Zbigniewa. To on postawił dębowy krzyż, bo początkowo tabliczka w była przybita do świerka, który usechł. Zmurszał zresztą także i krzyż, drugi stawiali całkiem niedawno myśliwi z koła łowieckiego Myśliwiec z Czaplinka, z tego samego koła z którego pochodzili myśliwi-znalazcy wraku wbitego w bagno. Poszukiwania samolotu pamiętał także Jan Pieczyński, ówczesny komendant komisariatu milicji w Łubowie. Szukał go ze swoimi ludźmi i ormowcami, ale niczego nie znaleźli. Do przeczesania przepastnych lasów potrzeba by armii ludzi. Wojskowi szczątki samolotu zabrali, także ciało porucznika Antoniego Wicińskiego, który zginął na miejscu.

Marian Dziadul dotarł także do pilota wojskowego Antoniego Hanaka, dziś majora w stanie spoczynku, który znał Antoniego Wicińskiego. Dokładnie pamiętał, że MiG wystartował z lotniska w Pile 19 listopada 1971 roku o godzinie 17.50. O tej porze roku panują już ciemności, nikt nie chodzi po lasach. Co może tłumaczyć fakt, że nikt nie zauważył katastrofy. Także wojsko miało problem z dokładnym wskazaniem miejsca, w którym samolot zniknął z radarów. Czasy były takie, że nawet oficerów w Ludowym Wojsku Polskim podejrzewano – zresztą nie bez podstaw – o próbę ucieczki na Zachód.

Przypadków takich było zresztą w całej historii PRL naprawdę sporo – już w latach 40. i 50., gdy system kontroli lotów nie działał sprawnie. Lotnicy uciekali zwykle na najbliższy Bornholm, ale dolatywali też do Szwecji. Chyba najbardziej komunistyczna propaganda przeżyła ucieczkę podporucznika Franciszka Jareckiego z elitarnego 27. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego w Słupsku. W marcu 1953 odleciał swoim MiG-iem 15 na Bornholm, była to pierwsza tego typu maszyna przechwycona przez kraje zachodnie. W Polsce na Jareckiego wydano karę śmierci, a jednostki lotnicze znalazły się pod szczególnym nadzorem bezpieki. Czystki w takich jednostkach były wtedy normą, represje spadały na kolegów, przełożonych, rodziny, których podejrzewano o udział w spisku i zdradę tajemnic wojskowych.

Czy tak było w wypadku Antoniego Wicińskiego? Raczej nie, choć Antoni Hanak wspomina, że podejrzewano początkowo ucieczkę i nawet on sam miał z tego powodu nieprzyjemności. Jak to, wojskowy samolot rozpłynął się bez śladu? O tym, że armia brała pod uwagę ucieczkę na Zachód wspominała w rozmowie z Marianem Dziadulem także Teresa Wicińska, wdowa po lotniku. Pamiętała, że wojskowi prokuratorzy, którzy z nią rozmawiali po zniknięciu męża, byli o tym przekonani. To było mało prawdopodobne, bo pilot zostawiłby w Polsce nie tylko żonę, ale i dwie małe córeczki, a pani Teresa była w kolejnej ciąży z synem. Na pewno spotkałyby ich wtedy surowe represje. Spekulacje i domysły rozwiało ostatecznie znalezienie wraku.

LiM-6 (od skrótu licencyjna maszyna) był polską wersją myśliwca sowieckiego MiG-17, podstawowej od lat 50. maszyny lotnictwa państw Układu Warszawskiego. Początkowo produkowano go w starszej wersji LiM-5. Samolot porucznika Wicińskiego to najpewniej ostatni, szturmowa wersja LiM-6 bis produkowana od połowy lat 60., przystosowane do przenoszenia uzbrojenia pod skrzydłami do niszczenia celów naziemnych. Ostatnie egzemplarze wycofano ze służby dopiero w roku 1992. Odrzutowiec miał rozpiętość skrzydeł nieco ponad 9 metrów i był długi na ponad 11 metrów. Rozwijał poddźwiękową prędkość do 1150 km/h i miał zasięg 1080 kilometrów. Uzbrojony był w trzy działka lotnicze i całą paletę pocisków, bomb i rakiet różnego typu.

Co było przyczyną katastrofy? Wojsko nigdy nie ujawniło materiałów z dochodzenia. W grę mogła wchodzić awaria maszyny, błąd pilota lub warunki pogodowe, bo tego dnia panowała wyjątkowo kiepska aura.

A oto relacja Stowarzyszenia Tempelburg z uroczystości rocznicowych - Katastrofa Lotnicza 19.11.1971
19 listopada 1971 roku, w 6 PLM-Sz zaplanowano loty nocne na trasach Trzcianka – Sieraków -Janowiec oraz Piła -Jastrowie – Piła. Po starcie kilku załóg z lotniska w Pile, za sterami wojskowego samolotu myśliwsko-szturmowego LIM-6 (skrót od Licencyjny Myśliwiec -polska wersja radzieckiego MIG a-17), zasiadł 29-letni porucznik Antoni Wiciński. Wystartował kierując się do wyznaczonej strefy w rejonie Wałcza, aby po uzyskaniu planowanej wysokości przelotowej kontynuować swój lot wg. wytycznych. To miał być półgodzinny lot treningowy w nocnych warunkach. W północnej części strefy lotów wykonał skręt na kurs północno-wschodni i zniknął z ekranów radiolokatora przy ostatniej meldowanej wysokości ok. 500m.To był ostatni meldunek przekazany przez pilota. Pomimo kilkudniowej akcji poszukiwawczej, samolotu ani pilota nie odnaleziono. Na miejsce katastrofy, kilka dni przed Bożym Narodzeniem tj. 19. grudnia 1971 a więc dokładnie po miesiącu, natrafili myśliwi z Koła Łowieckiego ‘’Myśliwiec’’ z Czaplinka. Podczas organizowanego polowania, ujrzeli wbity niemal pionowo głęboko w ziemię wojskowy samolot. Ciało lotnika znajdowało się we wraku.
Na początku tego roku, na opisaną historię wypadku, natrafił jeden z członków S.H.K. Tempelburg. Postanowiliśmy odnaleźć opisywane miejsce i dotrzeć do rodziny pilota. Po kilku miesiącach działań, udało się to. W marcu tego roku, właśnie z p. Antonim (synem pilota) oraz z jego małżonką, członkowie stowarzyszenia Tempelburg mieli okazję się spotkać, porozmawiać oraz wspólnie odwiedzić miejsce katastrofy. Słuchając opowieści p. Antoniego widzieliśmy jego ogromne wzruszenie pomimo, że od tego wydarzenia minęło blisko 50-lat. Miejsce tej katastrofy było praktycznie nieznane - ukryte w głębi lasu.

Wówczas to, podczas spotkania z rodziną pilota zadeklarowaliśmy, że obejmiemy je swoją opieką – „dotrzymaliśmy danego słowa”. Przez ostatnie cztery tygodnie członkowie stowarzyszenia Tempelburg ciężko pracowali na miejscu katastrofy, aby upamiętnić tragiczną śmierć Porucznika Pilota Antoniego Wicińskiego. Poza pracami porządkowymi w których wspierani byliśmy przez żołnierzy 12. Baza Bezzałogowych Statków Powietrznych Mirosławiec, postawiliśmy nowy krzyż, tablicę pamiątkową, ławeczkę pamięci upamiętniającą to tragiczne wydarzenie oraz oznakowaliśmy miejsce dojazdu.

Dziękujemy serdecznie p.Nadleśniczemu Danielowi Lemke z Nadleśnictwa Czaplinek, p.Nadleśniczemu Tomaszowi Tomeckiemu z Nadleśnictwa Tychowo , żołnierzom z 12 BBSP oraz wszystkim wolontariuszom za pomoc i udzielone wsparcie przy realizacji tego przedsięwzięcia. W dniu dzisiejszym, w 50-tą rocznice katastrofy, wspólnie z rodziną pilota, przedstawicielami Nadleśnictwo Czaplinek,- Leśnictwa Łubowo, firmy Asgraf, Harcerski Ośrodek Wodny Uraz oraz delegacją z 12. Baza Bezzałogowych Statków Powietrznych w Mirosławcu pod dowództwem Pułkownika Leszka Krywiaka, złożyliśmy wiązanki i zapaliliśmy znicze oddając hołd pilotowi. Podczas tego wzruszającego wydarzenia odegrany został „Marsz Lotników”, sygnał „Pożegnanie” na rogu myśliwskim PARFORCE zagrał leśniczy Leśnictwa Łubowo Grzegorz Suchoński. Przez ks. Kapelana poświęcony został postawiony krzyż. Wierzymy, że pamięć o Pilocie Poruczniku Antonim Wicińskim, pozostanie nam wszystkim na długo w sercach... "Bo człowiek żyje w naszych sercach tak długo, jak długo żyje pamięć o nim…"

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecinek.naszemiasto.pl Nasze Miasto