MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Trzeba przeciąć ten wrzód

Piotr Polechoński, Iwona Marciniak
Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski jest autorem książki "Księża wobec bezpieki”
Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski jest autorem książki "Księża wobec bezpieki”
Rozmowa z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim

- Czuje się ksiądz osamotniony w Kościele?
- Już nie, choć na początku, nie ukrywam, tak właśnie było. Teraz już jest inaczej. Tyle komisji historycznych i tyle osób ma odwagę mówić, nawet samorzutnie wielu księży podejmuje pewne badania. Nadal będzie trudno, bo jeszcze wiele trudnych spraw z życia kościoła musi ujrzeć światło dzienne, no i przy każdej sprawie będzie larum. Ale jest to już zupełnie inna sytuacja niż rok czy dwa lata temu.

- Jak ksiądz myśli, dlaczego to właśnie księdzu przypadła rola osoby, która rozpoczęła lustrację Kościoła?
- Ciągle uważam, że moja rola to pewien przypadek. Kiedy dostałem swoje akta, cały czas prosiłem władze kościelne, żeby coś z tym zrobiły i też mi powiedziały, co mam zrobić. Usłyszałem, że mam te akta wrzucić do pieca, bo nikomu nie są potrzebne. Ale kiedy jeden z moich świeckich przyjaciół w Nowej Hucie sam się ujawnił jako tajny współpracownik, to wtedy trochę nieopatrznie powiedziałem, że dobrze byłoby, żeby i księża poddali się autolustracji. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że tych kilka słów stanie się kamyczkiem, który uruchomi wielką lawinę. Myślę, że gdybym ja tego nie powiedział, prędzej czy później zrobiłby to ktoś inny. Ja sam zostałem tak bardzo przyparty do ściany, że od dwóch lat zajmuję się prawie wyłącznie lustracją. Niezależnie od tego prowadzę duszpasterstwo Ormian i Fundację Charytatywną Brata Alberta, ale naprawdę z trudem łączę jedno z drugim.

- Czy to, że ta lustracja rozpoczęła się tak późno, to błąd Kościoła?
- To nie jest wina kościoła. To błąd całego społeczeństwa, którego częścią jest kościół. Ściślej mówiąc, to błąd klasy politycznej, która w przeciwieństwie do Niemców przyjęła zasadę grubej kreski. Kościół może o tyle bić się w piersi, że widząc, co się dzieje za zachodnią granicą, powinien zdawać sobie sprawę, że prędzej czy później to samo stanie się w Polsce. Tymczasem kiedy po śmierci papieża Jana Pawła II profesor Kieres ujawnił pierwsze nazwisko ojca Hejmo, Polacy przeżyli autentyczny szok. Potem poszła lawina. Bo co innego, gdyby wcześniej tworzyć komisje historyczne, coś robić, uprzedzać pewne fakty. Niestety, dopiero sprawa arcybiskupa Wielgusa sprawiła, że wszystko zaczęło się gwałtownie zmieniać. Stało się to trochę za późno.

- Jak księdza zdaniem powinna wyglądać ta dobra lustracja w Kościele?
- Przede wszystkim powinna się opierać na pracach komisji historycznych. Inna rzecz, że kościół musi jakoś reagować. Jeżeli komisja stwierdza, że dany duchowny współpracował ze służbami bezpieczeństwa i to bardzo poważnie, najczęściej bywa tak, że on sam temu zaprzecza, a biskup nie podejmuje żadnych decyzji. Wtedy wewnątrz Kościoła powstaje szalenie niezdrowa sytuacja. Nie może tak być. Nie jestem zwolennikiem usuwania duchownych ze stanu kapłańskiego. Oczekuję jednak słowa przepraszam wypowiedzianego wobec całej wspólnoty. Księża, którym udowodni się współpracę, powinni zrezygnować z pewnych funkcji. Mogą na przykład być kapelanami w szpitalu czy więzieniu, prowadzić działalność charytatywną, ale nie mogą pełnić funkcji biskupów czy proboszczów, czy nawet katechetów.

- Jaka według księdza jest skala współpracy duchownych z służbami?
- Myślę, że to, co odkryto, to niestety ciągle zaledwie wierzchołek góry lodowej. Również jeśli chodzi o hierarchów. Kiedyś chodziło o grupę czterech, pięciu osób, teraz jest ona większa. O części z nich napisałem w książce, część jeszcze opiszę. Ale wiem, że też inni ludzie, również świeccy, mają dostęp do traktujących o kościele materiałów, nie ma się więc co czarować. Prędzej czy później te sprawy wyjdą. Choćby sprawa agenta przy papieżu Pawle VI. W aktach polskich nie ma po nim nawet śladu ale w aktach niemieckiej Stasi można znaleźć taką dokumentację. Sądzę, że po weryfikacji akt Stasi wyjdą na jaw sprawy, o których się nam tu w Polsce nawet nie śniło.

- Na spotkaniach z czytelnikami mówi ksiądz, że rodziny agentów to osoby poszkodowane. Jak czuje się ksiądz ujawniając informacje, które burzą ich świat?
- Ciągle patrzę na to zjawisko w pierwszej kolejności jako ksiądz. Widzę tragedię tych ludzi. Tylko to tragedia nie zawiniona ani przez Instytut Pamięci Narodowej, ani przeze mnie, ani przez ich ofiary. Wiem, jakie dramaty przeżywają rodziny esbeków. Skontaktowała się ze mną córka mężczyzny, o którym napisałem. To z mojej książki dowiedziała się, że jej nieżyjący od 10 lat ojciec w 1946 roku brał udział w zabójstwie księdza. Kobieta przeżyła szok. Niezwykle jej współczuję, ale w tej sytuacji musimy zachować się jak lekarz, który, żeby uratować zdrowie chorego, przecina wrzód. Wiem, że to bolesne, ale mam świadomość, że gdybym siedział z założonym rękami i udawał, że nie ma problemu, to ten wrzód będzie jeszcze gorszy. To ostatni moment, kiedy taką operację można zrobić. I to w cywilizowany sposób.

- Arcybiskup Kazimierz Nycz powiedział niedawno, że trzeba pisać historię nie patrząc w krzywe zwierciadło. Miał na myśli archiwa SB...
- Ale ktokolwiek chce uczciwie napisać książkę, nie robi tego tylko w oparciu o archiwa SB. Korzystałem z kwerend, z rozmów z księżmi, z innych świadectw. To bardzo trudne, bo nie wszyscy chcieli rozmawiać. Zawsze chciałem pisać coś pozytywnego o tej osobie, którą znałem albo z autopsji, albo z relacji innych osób. Akta IPN-u wcale nie pokazują tylko złych rzeczy. Pokazują też ogromny opór społeczny i Kościoła. Przecież 90 procent księży nie dało się zwerbować. To też trzeba pokazać. Publikowanie samej listy, imion, nazwisk, adresów, to jednak nie tędy droga.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!