Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tylko w wakacje na drogach naszego regionu w 12 wypadkach zginęło aż 15 osób. Dlaczego prowokujemy śmierć na drodze?

Cezary Sołowij, Piotr Polechoński
Czy tylu ludzi musi ginąć na drogach? Tragiczne wypadki ostatnich tygodni, straszne liczby, opinie ekspertów, wstrząsające wyznania ofiar i sprawców.

To prawdziwa mapa śmierci

Tylko w wakacje na drogach naszego regionu w 12 wypadkach zginęło aż 15 osób. Dlaczego prowokujemy śmierć na drodze?

To prawdziwa mapa śmierci

Szczecinek, 8 lipca.
21-letni mieszkaniec Szczecinka jechał land roverem. Z nieustalonych przyczyn zjechał na lewy pas jezdni i zderzył się czołowo z nadjeżdżającym z przeciwka ciężarowym mercedesem. Zginął kierowca i 23-letnia pasażerka.

Świdwin, 8 lipca.
40-letnia kobieta jechała volkswagenem passatem. Auto zjechało na przeciwny pas drogi i uderzyło w drzewo. Kobieta zginęła.

Kosierzewko (gmina Sławno), 8 lipca.
63-letni Edward G. z Piaseczna jechał oplem corsą. Na prostym odcinku drogi wpadł w poślizg i uderzył w drzewo. Było to efektem nadmiernej prędkości. Uderzenie okazało się śmiertelne dla 62-letniej pasażerki Elżbiety G.
Ostropole (gmina Borne-Sulinowo), 11 lipca.
22-letni Mariusz S., mieszkaniec powiatu szczecineckiego, zjechał swoim nissanem na prawe pobocze i uderzył w drzewo. Obrażenia okazały się śmiertelne.

Świdwin, 18 lipca.
60-letni kierowca ciężarówki, mieszkaniec Złotowa, z nieustalonych przyczyn zjechał na lewą stronę drogi i uderzył w drzewo. Zginął na miejscu.
Wardyń Górny (gmina Połczyn Zdrój), 18 lipca.
60-letni mieszkaniec Piły, Czesław B., jechał renault. W pewnej chwili zasłabł, stracił panowanie nad autem, zjechał na lewe pobocze i uderzył w drzewo. Kierowca oraz podróżująca z nim 14-letnia dziewczyna zostali poważnie ranni. Czesław B. zmarł w szpitalu.

Skotniki (gmina Szczecinek), 20 lipca.
19-letni Mateusz G. kierował fiatem uno, choć nie miał prawa jazdy. Na niestrzeżonym przejeździe kolejowym na szlaku Białogard - Szczecinek wjechał na tory wprost przed najeżdżający pociąg. Kierowca oraz jego ośmioletni brat Marek zginęli na miejscu.

Grzmiąca, 21 lipca.
24-letni Krzysztof F. jechał oplem vectrą. Na łuku drogi zjechał na prawe pobocze i uderzył w drzewo. Przyczyną wypadku była nadmierna prędkość. Kierowca zginął na miejscu. Czterech pasażerów odniosło poważne obrażenia.

Przydargiń (gmina Bobolice), droga krajowa nr 11, 24 lipca.
45-letni mieszkaniec Bobolic swoim fordem galaxy na prostym odcinku drogi uderzył w tył mercedesa. Następnie zjechał na przeciwny pas ruchu i zderzył się z ciężarowym renault. Kierowca forda i dwójka pasażerów odniosła poważne obrażenia. Jeden z nich, 20-latek ze Złocieńca, zmarł w szpitalu.
Przydargiń (gmina Bobolice), droga krajowa nr 11, 1 sierpnia.
29-letnia Beata Z. z Poznania za łukiem drogi straciła panowanie nad autem, zjechała na przeciwny pas i zderzyła się z autobusem. Kobieta i jej ośmiomiesięczny syn Jaś zginęli na miejscu. Pasażer, 29-letni Maciej Z., mąż i ojciec ofiar, w ciężkim stanie został przewieziony do szpitala.

Gościno, 2 sierpnia.
21-letni Adam T. z Kołobrzegu kierował BMW. Na prostym odcinku drogi stracił panowanie nad autem i uderzył w drzewo. Jechał z braćmi, 15-letni Dariuszem i 12-letnim Tomaszem. 15-latek zginął na miejscu.

Węgorzewo (gmina Sianów), 2 sierpnia.
27-letni kierowca potrącił troje pieszych idących drogą. 30-letnia kobieta zginęła na miejscu, dwóch mężczyzn w ciężkim stanie odwieziono do szpitala.

Noga sama schodzi z gazu

Rozmowa z Zygmuntem Adamczykiem, dowódcą zmiany w Jednostce Ratowniczo - Gaśniczej nr 1 w Koszalinie.

- Strażacy często jako pierwsi przyjeżdżają na miejsce tragedii drogowej. Pamięta pan pierwszy wypadek, czy też udało się o tym zapomnieć?

- To była jedna z pierwszych moich służb. Wypadek na przejeździe kolejowym przed Mścicami. Zginął pasażer siedzący na przednim siedzeniu malucha. Tego się nie zapomina. Widzę jak dziś: tłum gapiów, krzyczą żeby wyciągać tego chłopaka z przodu, bo jeszcze przed chwilą oddychał. Wtedy dowódca kategorycznie powiedział: słuchaj rozkazów, zapomnij o gapiach.

- Będąc na miejscu zdarzenia słychać jednak reakcje ludzi. Jak oni reagują - są żądni sensacji, czy szanują miejsce tragedii?

- Najbardziej emocjonalne są reakcje rodzin. Często zwłoki są w takim stanie, że nie dopuszczamy najbliższych, chcąc oszczędzić im widoku masakry. To straszne przeżycie: płacz, omdlenia.

- Widok krwi, krzyk i jęki rannych ludzi pozostaje w ratownikach.

- Stres i nagromadzenie emocji jest ogromne. Dlatego staramy się natychmiast je rozładowywać, bo w każdym się one kumulują. Jak to robimy? Rozmawiamy. Jeszcze w wozie, wracając z akcji, rozmawiamy właśnie o tym, co robiliśmy i co powinniśmy zrobić. Rozmowa rozładowuje napięcie. Zdarzały się jednak sytuacje, że wracaliśmy w całkowitej ciszy.

- To z tych najtragiczniejszych?

- Człowiek się nie uodparnia... Mieliśmy taką akcję, że człowiekowi na pół rozłupało głowę. Musieliśmy go wyciąć z auta, a potem włożyć do worka jego mózg. Makabra... W pobliżu była żona, która przyjechała na miejsce. Innym razem reanimowano przy nas małe dziecko. Obok siedziała matka z drugim maleństwem, a ojciec był jeszcze zakleszczony w samochodzie. Kobieta, tuląc w ramionach drugie dziecko, krzyczała "Dziecko mi umiera". Ten krzyk często mi brzmi w uszach.

- Jest pan kierowcą. Czy te doświadczenia powodują, że jeździ pan rozważniej?

- Nawet najlepszy samochód, dziesiątki poduszek powietrznych, nie są w stanie uratować życia człowieka, kiedy on sam nie będzie korzystał ze zdrowego rozsądku. Patrzę na tragiczne zdarzenie, widzę skutki. Dlatego zwracam uwagę na bezpieczeństwo. Jadąc autem noga sama mi schodzi z gazu. Staram się nie jeździć szybko. Bo dzisiaj jesteś - jutro cię nie ma.

- Są pomysły, żeby młodym kierowcom pokazywać tragiczne skutki brawury. Uważa pan, że taka terapia szokowa byłaby dobra?

- Na pewno część osób by to otrzeźwiło i zmusiło do refleksji.

- A jak pan ocenia jakość szkolenia naszych kierowców?

- Jestem zdania, że kursy i egzaminy słabo przygotowują do bycia dobrym i rozważnym kierowcą. Uczy się parkowania, ale nie jazdy w trudnych warunkach np. wychodzenia z poślizgu, bezpiecznego wyprzedzania.
Nie szkolimy zabójców

Młodym ludziom brakuje wyobraźni, lubią ryzyko, nie mają doświadczenia.
Nikt nie uczy ich zachowań w sytuacjach ekstremalnych. W naszym systemie szkolenia uczy się tylko, jak zdać egzamin. Egzaminatorzy z Zachodniopomorskiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Koszalinie nie zgadzają się jednak z tą tezą. Szkoły nauki jazdy mają nauczyć techniki jazdy i zdaniem egzaminatorów dobrze przygotowują kandydatów na kierowców. Nikt ich bowiem nie wychowa w czasie kursu.
Pracownicy ZORD zwracają uwagę, że wychowanie komunikacyjne kończy się na szkole podstawowej. Tymczasem, kiedy młody kierowca dojrzewa, nie ma odpowiednich wzorców. Obserwując otoczenie demoralizuje się, co zaczyna się od złego parkowania, a kończy na poważnym łamaniu przepisów: wyprzedzaniu na trzeciego, przekraczaniu prędkości.

- Edukacja tak, ale także surowa kara. Jedno musi być połączone z drugim - twierdzi Eugeniusz Romanów, dyrektor ZORD, podając konkretny przykład. - Nasze auta egzaminacyjne są wyposażone w kamery. Niedawno auto egzaminacyjne zatrzymało się przed przejściem dla pieszych, żeby przepuścić przechodzącą kobietę. W tym momencie po lewej stronie minął je rozpędzony samochód, który uderzył w kobietę. Na szczęście niegroźnie. Kierowca uciekł, więc egzaminator podał numer rejestracyjny przez radio. Dzięki temu auto zostało zatrzymane. Okazało się, że kierowała młoda dziewczyna, jechała z nią matka. Rodzice mieli pretensje do nas, czym to się zajmujemy podczas egzaminu.

Tak do tego podchodzą rodzice! Czy to instruktorzy ją źle wyszkolili? Nie! To rodzice nie nauczyli poszanowania dla prawa. I tu jest szkopuł. Możemy zmieniać system szkolenia, ale najpierw musimy popracować nad poczuciem odpowiedzialności społecznej. Nawet najlepsze prawo nie zastąpi odpowiedzialności - przekonuje dyrektor ZORD.

Pogodziłem się z losem

Mariusz Zarzycki stracił żonę w grudniu 2001 roku, w wypadku w pobliżu koszalińskiej katedry.

18-letni kierowca skody octavi wjechał na chodnik raniąc także cztery inne osoby. Jedna z nich - 3,5-letnia wówczas dziewczynka - w wyniku obrażeń mózgu zapadła w śpiączkę.

Mężczyzna pozostał z dwójką dorastających dzieci. Sprawca - Norbert S. - został skazany na 7,5 roku więzienia. Był pod wpływem narkotyków, kiedy wjechał na chodnik w grupę przechodniów. Wyszedł na wolność na długo przed końcem kary.

Czy Mariusz Zarzycki kiedykolwiek usłyszał słowa przeprosin od zabójcy jego żony? - Rodzina tego chłopaka interesowała się przez jakiś czas naszym losem. Starali się pomóc dzieciom, zapraszali na wypoczynek. Potem ta troska zanikła. Norberta S. ostatni raz widziałem na ogłoszeniu wyroku. Nie chciał z nami porozmawiać, przeprosić - wzdycha. - Po tragedii, jaka nas spotkała, wiem jedno: więcej praw mają sprawcy, a nie ofiary - wspomina wydarzenia sprzed lat.

Od dnia tragedii jego kilkunastoletnie dzieci zdążyły dorosnąć. Kiedy o nich mówi, uśmiecha się. Widać, że jest dumny z tego, co do tej pory osiągnęły. - Nie miały matki. I to w tym momencie, kiedy potrzebowały jej najbardziej. Tym bardziej, że to właśnie żona głównie zajmowała się dziećmi - przyznaje.

Czy wybaczył? - Pogodziłem się z tą myślą, bo życie musi toczyć się dalej. Wybaczyłem? To dzieci bardziej cierpiały, bo nagle zabrakło bliskiej osoby. Oceniając tamten wypadek i zachowanie tego chłopaka mogę powiedzieć śmiało, że bardzo wiele zależy od nas, dorosłych. Moje dzieci wyrosły na rozważnych, młodych ludzi. Wiedzą, czego chcą od życia. Ale ja im zawsze mówię, szczególnie synowi: jedź ostrożnie. Uważaj, nie szarżuj.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!