Strach był zawsze, bo w piłce ręcznej co minutę ktoś ląduje na podłodze z grymasem bólu na twarzy. Ale złamany nos to nie to samo, co strata oka. - Co tu gadać, syn jest kaleką! - wykrzykuje Mirosław Bielecki. - Drżę na samą myśl o kolejnym meczu - dodaje jego żona Zdzisława.
Kilka dni temu spotkali się z Karolem w Kielcach. "Lwy" z Mannheim walczyły w Lidze Mistrzów z Vive Targi, byłym klubem Bieleckiego. Zanim dwumetrowy rudzielec został bohaterem meczu, cztery tysiące kibiców zgotowało mu królewskie przyjęcie, a przedstawiciel rządu odczytał treść listu od Donalda Tuska.
Cztery miesiące wcześniej w kieleckiej hali rozegrał się największy życiowy dramat 28-letniego zawodnika. Po starciu z Chorwatem Josipem Valciciem doszło u Karola do pęknięcia gałki ocznej. Dwie operacje nie przywróciły mu wzroku. Bielecki widzi dziś tylko na prawe oko.
"Budapeszty" latają wysoko
Nie poddał się, wrócił na boisko. Skąd u Karola tyle siły i charakteru? - pytamy mieszkających w Sandomierzu jego rodziców.
Na rozmowę zgadzają się niechętnie.
- Żyjemy sobie spokojnie, w swoim świecie. Nie potrzebujemy rozgłosu - podkreślają. - Intruzów Borys przegoni - dodaje Mirosław Bielecki i wpuszcza do pokoju 6-letniego boksera.
Żart jest przedni. Ta rasa psów należy do najłagodniejszych. Borys może gościa co najwyżej oślinić. Bieleccy mają jeszcze starego jamnika, trzy koty i 60 gołębi wysokolotnych. - To "budapeszty". Pięknie fruwają nad domem - przekonuje ojciec Karola.
Ja wam jeszcze pokażę!
Jest późny wieczór, mgła i mimo że widać tylko najbliższe zabudowania, szybko się orientuję, iż nie trafiłem do Sandomierza znanego z pocztówek. - "Ojca Mateusza" kręcą tam, wyżej - pokazuje pan Mirosław - Tu jest zawichojska dzielnica, nie domy, a chałupki. Ludzie prości, niezamożni, za to szczerzy i pracowici. Serce miasta - tłumaczy.
To właśnie tu w małym domku w zawichojskiej dzielnicy wychowywał się Karol. W młodości pracował na budowie i przy wykopkach. Szanował pieniądze, nie palił, nie pił. Orłem w nauce nie był, ale rodzice nie mieli z nim żadnych problemów. Gdy się urodził, miał standardowe 50 cm i ważył 3,5 kg. Pod koniec podstawówki wystrzelił w górę. - Był najwyższy, więc w szkole wiecznie przypinał firanki - uśmiecha się pani Zdzisława.
Spokojny, cichy, nawet trochę nieśmiały. Żaden przywódca grupy. Za to szalenie ambitny. Mama Karola: - Gdy nie przyjęli go do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Gdańsku, płakał, ale i odgrażał się. Wołał: "Ja wam jeszcze pokażę!".
- A pokaż mi pan sportowca z jajami, mistrza świata, który wychował się w dobrobycie - prowokuje Mirosław Bielecki.
Pieniądze go nie zmieniły
Jeden z najbardziej cenionych szczypiornistów świata talentu do piłki ręcznej nie odziedziczył. Poza dziadkiem wioślarzem nikt w rodzinie Bieleckich sportem się nie zajmował. - Karol zaczynał od futbolu i pewnie by przy nim pozostał, gdyby nie wpadł na drabinki i nie rozwalił sobie palca. Wtedy postanowił, że piłką lepiej rzucać - śmieje się pani Zdzisława.
- A krzepę w łapie miał od małego - dorzuca mąż. - W Stalowej Woli podczas szkolnych zawodów przerzucił piłką palantową cały stadion. Ludzie gęby pootwierali ze zdumienia.
Sześć lat temu trafił do Bundesligi, piłkarskiego raju. Klub z Magdeburga zostawił w tyle blisko 20 konkurentów i zapłacił za Karola klubowi z Kielc 200 tysięcy euro, co było równowartością miliona złotych. To najwyższy transfer w historii polskiego szczypiorniaka.
- Pieniądze go nie zmieniły - opowiada Mirosław Bielecki. - Karol nie zapomina, skąd się wywodzi. Jak przyjeżdża do domu, stawia chłopakom z dzielnicy skrzynkę wina albo piwa. Stąd wybił się jeszcze tylko pisarz Andrzej Sarwa. Chyba pan o nim słyszał?
Niebieski pokój, niebieskie piłki
11 czerwca, w dniu wypadku Karola, Zdzisława Bielecka została dłużej w pracy. - Wróciłam do domu i już wiedziałam, że stało się coś bardzo złego. Mąż ganiał z pokoju do łazienki, roztrzęsiony. Złapałam za telefon i zadzwoniłam do córek, które były na meczu. Nie chciały powiedzieć, co z Karolem.
- Doszliście państwo do siebie? Minęły cztery miesiące, syn wrócił do sportu - pytam.
- Dajże pan spokój - macha ręką Mirosław Bielecki. - Od tego nie da się uciec.
Proponuje, żebym zakleił sobie jedno oko i przez jakiś czas tak funkcjonował. - Bo ludzie nie mają pojęcia, co Karol przechodzi i czego dokonał, wracając na boisko. Każdy liczy kolejne gole, a jemu okulary podczas gry zachodzą parą i wtedy już prawie nic nie widzi. Spawaczem jestem, więc wiem, jaka to mordęga.
Krótko przed feralnym meczem z Chorwacją Karol przedłużył o 5 lat kontrakt z Rhein-Neckar Löwen. Wypadek zdarzył się w Polsce, Niemcy nie mieli obowiązku zapewnienia zawodnikowi opieki i przyznania mu renty. Zachowali się jednak z klasą.
- Inaczej, niż nasze władze. Wpinają mu ordery, a o parę złotych odszkodowania trzeba się wykłócać. Jak można nie zadbać o swojego wybitnego sportowca, olimpijczyka?! - wścieka się ojciec piłkarza. - Cały związek jest beznadziejnie zarządzany. Działacze po świecie jeżdżą i diety sobie wypisują, a zawodnicy świecą za nich oczami! Jakbym panu zdradził kilka szczegółów, to byś pan spadł z krzesła.
Warto się wspomnieć o rehabilitacji Karola. Niemcy zamykali go w pokoju pomalowanym na niebiesko i kazali łapać niebieskie piłki. - I tylko głowami kręcili z podziwu. Karol to skała facet. Nie ma pan pojęcia, jak strasznie dumny z niego jestem - Mirosław Bielecki, potężne chłopisko, ścisza głos. W jego oczach pojawiają się łzy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?