Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wieloletni nauczyciel i dyrektor ILO w Koszalinie odszedł 10 lat temu.Całą duszę oddał szkole

Irena Boguszewska [email protected]
– Lechu Żyła świetnie tańczył. Pierwszy raz tańczyłam z nim na naszym balu maturalnym w 1961 roku, bo był wychowawcą naszej klasy, a potem wiele razy na zjazdach absolwentów – wspomina Barbara Romek z domu Weiss.
– Lechu Żyła świetnie tańczył. Pierwszy raz tańczyłam z nim na naszym balu maturalnym w 1961 roku, bo był wychowawcą naszej klasy, a potem wiele razy na zjazdach absolwentów – wspomina Barbara Romek z domu Weiss. Fot. Archiwum Barbary Romek
To był fantastyczny facet. Nie belfer, lecz prawdziwy pedagog. Tak wspominają byli wychowankowie Lecha Żyłę, wieloletniego nauczyciela i dyrektora I LO w Koszalinie. Od jego śmierci minęło właśnie dziesięć lat.

Pochodził z Dobrzycy koło Pleszewa w woj. wielkopolskim. W 1954 roku ukończył studia w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego w Poznaniu i z nakazem pracy przyjechał do Koszalina.

Kalesony dla profesora
Był nauczycielem wychowania fizycznego. Pierwszą pracę podjął w I LO im. Dubois w Koszalinie. I w tej szkole przepracował aż do przejścia na emeryturę.
- Jak przyjechał do Koszalina, mieszkał koło nas, za ścianą - opowiada jedna z jego byłych uczennic.
- Przyjaźnił się z moim bratem, grał z nim w koszykówkę. Czasami mama zapraszała go do nas na obiad. A mnie uczył wuefu. Nie lubiłam ćwiczyć, więc nie chodziłam na jego lekcje. Myślałam, że ze względu na brata potraktuje mnie ulgowo. Tymczasem na koniec semestru mama poszła na wywiadówkę i jak wróciła, w domu zrobiło się piekło. Miałam same piątki, tylko z wuefu dwójkę. Od tego czasu nie opuściłam już żadnej lekcji. Mimo to bardzo go lubiłam.
Lubili go wszyscy. Uczniowie, którzy kończyli szkołę jeszcze w latach 50., wspominają go bardzo mile. Dlaczego?

- Był bardzo cierpliwy, spokojny, nigdy nie podnosił głosu. Starał się wczuć w problem ucznia i pomóc mu go rozwiązać. Nie był typem belfra, który z góry patrzy na uczniów, a raczej przyjacielem - stara się wyjaśnić Barbara Romek. - Nigdy jednak nie zatracił tej cienkiej granicy na linii nauczyciel
- uczeń. Podkochiwałyśmy się w nim chyba wszystkie, to miała być nasza tajemnica. Potem się okazało, że znali ją wszyscy. Był naszym wychowawcą, a koleżanki z innych klas bardzo nam tego zazdrościły. Kiedyś na Dzień Nauczyciela zrobiłyśmy naszemu profesorowi, tak się wtedy mówiło do nauczyciela liceum, prezent. Przyszedł do klasy, złożyłyśmy mu życzenia i wręczyłyśmy paczkę. Rozpakował ją i ku swojemu zdziwieniu wyjął... kalesony. Nic nie powiedział, tylko śmiał się serdecznie.

Nie krzyczał, zawstydzał
Dojrzałe już dzisiaj kobiety opowiadają, że nigdy nie krzyczał na uczniów, tak jak niektórzy inni nauczyciele w tamtych czasach, nie wyzywał, ale powiedział zawsze coś takiego, że człowiekowi po prostu robiło się głupio, że źle się zachował.
- W 1961 roku cała nasza klasa, której wychowawcą był Lechu Żyła, uciekła z ostatniej lekcji polskiego przed maturą - opowiada Krystyna R., była uczennica. - On tłumaczył się za nas przed dyrektorką, bronił nas jak mógł, a potem przyszedł do klasy i spytał, jak mogliśmy zrobić coś tak bardzo głupiego. Zawstydził nas.

- Kiedyś nauczyciel muzyki grał na pianinie, a ja od tyłu na łysiejącą głowę nasypałam mu konfetti - dodaje pani Krystyna. - Byłam wzywana do dyrektorki na dywanik. A mój wychowawca spytał: "To tylko na coś tak głupiego cię stać, nic lepszego nie mogłaś wymyślić?" Do dzisiaj pamiętam, jak mi było wstyd. Tak samo było, jak w 1960 roku mieliśmy 15-lecie szkoły i zjazd. Stałyśmy, osiemnastolatki, przed klasą i podśmiewałyśmy się z tych 40-letnich staruszek, które przyjechały na jubileusz. On to usłyszał i powiedział: "Życzę wam, abyście za 20 lat lepiej wyglądały, jak przyjedziecie na taką uroczystość".

Był wspaniałym mężem i ojcem
Ożenił się jedną z byłych uczennic. - Był moim nauczycielem, ale w liceum nic nas nie łączyło. Poznaliśmy się lepiej dopiero kiedy byłam na studiach. Uprawiałam koszykówkę. Dzięki temu zaczęliśmy spotykać, a w końcu się pobraliśmy - opowiada Ludmiła Żyła. - I to było coś najlepszego, co mnie mogło spotkać.
W 1967 roku urodziła im się córka Ania. Wtedy został wicedyrektorem liceum. Kiedyś w przedszkolu na pytanie, co robią rodzice, powiedziała: - Mój tatuś leży na tapczanie, a mamusia sprząta.

- Mąż faktycznie bardzo ciężko pracował w szkole do późna, a w domu musiał odpocząć. W wakacje i w ferie organizował obozy i jeździł na nie z młodzieżą. Ja zostawałam w domu, bo przecież malutka Ania była w pieluchach - mówi Ludmiła Żyła. - Ale nie miałam nic przeciwko temu, bo wiedziałam, jakie te obozy są dla niego ważne. Jak się syn urodził, to już przestał wyjeżdżać.

Nie tylko uczył wychowania fizycznego, ale sam długo uprawiał sport. Jego ulubioną dyscypliną było koszykówka. Przez wiele lat grał w klubie Bałtyk w koszulce z numerem 5. - Był kapitanem drużyny, która w 1960 roku zdobyła
Puchar Polski - dodaje pani Ludmiła. - A ja byłam z niego taka dumna. Grał również w siatkówkę i jeździł na nartach. Grał też świetnie w brydża. W domu był zawsze dobrym, co ja mówię - wspaniałym mężem i ojcem. Dzieci to było jego oczko w głowie, a potem takim oczkiem została nasza wnuczka Ola, córeczka Ani. Nie doczekał kolejnych wnuków. Syn ożenił się już po śmierci męża i ma troje dzieci. Oj, jakby mąż się cieszył. Szkoda, że tego nie dożył. I w ogóle szkoda, że go już nie ma.

Lechu Żyła lubił oglądać dobre filmy, no i wszystkie wiadomości sportowe, relacje z olimpiad, meczów itd. Był bardzo towarzyski. Potrafił grać na akordeonie. Nigdy się tego nie uczył, ale grał ze słuchu. Znał mnóstwo piosenek i żadne imieniny nie mogły się bez nich obejść. - Goście, jak przyszli do nas prosili, aby grał, a oni śpiewali, czasem aż do białego rana - wspomina żona. - A gości było u nas zawsze dużo, bo mąż miał mnóstwo znajomych.

Krycha, chodzi o punkty
Potrafił zachęcić do uprawiania sportu. Zawsze dokładnie wyjaśniał każde ćwiczenie i pokazywał, jak je należy wykonać. Motywował, aby uprawiać sport.
- Byliśmy na spartakiadzie w Białogardzie. Brałam udział w czterech konkurencjach, z jednej biegłam na drugą, bo mój profesor powiedział: "Krycha, to przecież chodzi o punkty dla szkoły" - opowiada Krystyna, jedna z jego uczennic.

- Potrafił zdopingować. W sztafecie biegłam na czwartej zmianie, ale dostałam za duże buty - korki. Pamiętałam, że - tak jak mi przykazał - miałam nie zgubić pałeczki i nie zmienić toru. Nagle się wywaliłam. Patrzę - zmieściłam się w swoim torze. A tu słyszę okrzyk Żyły: "Krycha! Leć!". Wstałam więc, pobiegłam i ku swojemu zdziwieniu wcale nie byłam ostatnia. Był też z nami na obozie sportowym w Szprotawie. Tam był wielki basen. Jak ktoś nie umiał pływać i opił się wody, to śmiał się, że zrobi pomiar, o ile obniżył się poziom w basenie. Z jednej strony były śmichy-chichy, ale zaraz brał delikwenta i mówił, jakie popełnia błędy, jak ma poruszać rękami i nogami, aby nie tonąć. Grałam w siatkówkę, byłam kapitanem drużyny. Trenował nas, grał z nami ostro, serwował mocne zagrywki, ścinał, ale nigdy na meczu ani po meczu nie krzyczał. Podpowiadał tylko: "uważajcie na tą, bo ma mocne zagrywki, a tamta potrafi dobrze ściąć", "musicie się wymienić". Jako wychowawca, tak samo jak w sporcie, dopingował tych, co słabo sobie radzili, aby wzięli się do nauki ostrzej, bo nie dadzą rady zdać matury.

Robił to, co kochał
W 1971 roku został dyrektorem szkoły i kierował nią nieprzerwanie przez 27 lat, aż do 1998 roku, czyli do przejścia na emeryturę. Koniecznie chciał zakończyć budowę hali sportowej. Udało mu się. Był z tego bardzo dumny. Jeszcze bardziej cieszył się, że absolwenci szkoły odnosili sukcesy, ze wielu wracało do Koszalin jako wykształceni lekarze, prawnicy, informatycy, nauczyciele itd. Pod jego kierunkiem liceum Dubois stało się jednym z najlepszych w Polsce, wielu jego absolwentów dostawało się na oblegane kierunki studiów na najlepszych uczelniach.

Doprowadził do tego, że szkoła została członkiem prestiżowego Towarzystwa Szkół Twórczych, zajmuje wysokie lokaty w ogólnopolskich rankingach szkół. Całą duszę oddał szkole, jednak znalazł też czas na pracę społeczną. Po przejściu na emeryturę został radnym i wiceprzewodniczącym Rady Miejskiej. Zmarł nagle 17 września 1999 roku.
- Teraz, jak patrzę z dystansu na jego życie, to widzę, że on był naprawdę właściwym człowiekiem na właściwym miejscu - mówi z przekonaniem Ludmiła Żyła.
- Całe życie robił to, co kochał. I pewnie dlatego wszystko mu tak dobrze wychodziło.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!