Wiga uratowana od rzeźnickiego noża dziś jest trochę... psem

Czytaj dalej
Fot. Radek Koleśnik
Joanna Krężelewska

Wiga uratowana od rzeźnickiego noża dziś jest trochę... psem

Joanna Krężelewska

Wiga czekała w przyczepie na ostatnią podróż. Danuta i Tomasz Jasiulkowie z Cewlina dali jej drugie życie.

Należy pytać nie o to, czy zwierzęta mogą rozumować, ani czy mogą mówić, lecz czy mogą cierpieć” - tak stawiał sprawę XVIII-wieczny angielski filozof Jeremy Bentham. W XX wieku australijski etyk Peter Singer nie miał już wątpliwości. Mówił: „Wszystkie argumenty na podparcie ludzkiej wyższości nie są w stanie zaprzeczyć jednej niezaprzeczalnej prawdzie: w cierpieniu zwierzęta są nam równe”.

Historia 12-letniej Wigi naznaczona jest ogromnym cierpieniem, ale kończy się wzruszającym, pełnym miłości happy enedem...

Koń, trochę pies

Dziś jest szczęśliwa. Skubie siano, ma swój czysty boks, duże podwórko, wolność. Przede wszystkim żyje. Siedem lat temu sekundy dzieliły tę piękną klacz od wyprawy pod nóż.

- Była w ciąży. Poród rozpoczął się nocą, kiedy wszyscy w gospodarstwie spali. Rodziła w maleńkim pomieszczeniu. Parła, ale źrebak nie mógł przyjść na świat, bo blokowała go ściana - opisuje Danuta Jasiulek z podkoszalińskiego Cewlina.

- Konik się udusił, a jego mama w wielkich mękach ledwo doczekała poranka.Klaczy trzeba było usunąć pękniętą macicę, a to oznaczało, że nie wyda na świat już żadnego źrebaka.

- Właściciel zdecydował się konia sprzedać. Zaczął ją tuczyć. Stała tak kilka miesięcy, dziczała i tyła. I wtedy na jej drodze stanęła moja córka. Pamiętam ten telefon... Córka łkała i na zmianę krzyczała, że trzeba ratować konia. Klacz już była w przyczepie... - wspomina pani Danuta.

Wiga miała jechać pod nóż, ale Danuta Jasiulek negocjowała z rolnikiem dotąd, dopóki nie zmienił zdania. Wreszcie to jej sprzedał konia.

- Oczywiście, podbił stawkę - dziś kobieta się z tego śmieje.

- Nie obyło się bez pożyczki... - dodaje.

To było siedem lat temu. Od tego czasu Wiga żyje na podwórku przy domu państwa Jasiulków w Cewlinie. Jest koniem, trochę też już... psem. No bo jak nazwać klacz, która chodzi „na smyczy” na spacer, zna komendy, a za przewodnika stada wybrała sobie pana Tomasza Jasiulka.

Stada, bo w bezpiecznej przystani u Jasiulków swój kąt ma nie tylko Wiga, ale też pięć psów i cztery koty. A historia każdego zwierzaka warta jest osobnej opowieści. - To one sobie mnie wybierają. Niektóre przychodzą, wręcz wchodzą do domu i już zostają - uśmiecha się pani Danuta.

„Sercem ją traktuj”

Początki Wigi w Cewlinie były szkołą cierpliwości i charakteru. Dla ludzi i dla konia. Klacz była agresywna, niepewna, lękliwa. - Kiedyś mnie zabije, myślałem. Kilka razy kopytem dosłownie przejechała mi po włosach. Centymetry i mogło się skończyć naprawdę źle - wspomina pan Tomasz.

- Znajomi, którzy są pasjonatami koni, wciąż powtarzali - sercem ją traktuj. Po prostu jak psa układaj. Kochaj, ucz i wybaczaj. Ona zrozumie. Wierzyłem w to, choć raz, jak mnie przeciągnęła po płocie, miałem cały brzuch posiniaczony i nieźle stłuczone żebra...Pan Tomasz wziął się na sposób. Zaczął wyprowadzać klacz na spacer. Na sznurku. Jak psa na smyczy. I od tych spacerów się zaczęło.

Dziś Wiga rozumie i wykonuje komendy. Przyjdzie na zawołanie. Jak pies pasterski owcami, tak ona opiekuje się... psami. Te niesforne szybko potrafi zagonić do domu. Wystarczy słowo jej przewodnika. I krok w krok drepcze za panem Tomkiem. Nie liczy tylko na garść ziaren, czy bonusową marchewkę. Chce poczuć ciepło dłoni swojego opiekuna.

Od miłości do pomocy

- Od Wigi zaczęła się nasza wielka pasja. Dzięki niej zaczęliśmy kochać konie. I końmi się interesować. Są niesamowicie mądre. Dziś staramy się zrobić wszystko, co możemy, by poprawić ich los - mówi pani Danuta.

- Bo los wielu z nich jest tragiczny. Wiele przeżywa to, co przeżywała Wiga. Dlatego chcemy o tym głośno mówić i namawiać, by jak najwięcej osób angażowało się w pomoc zwierzętom.A pomagać, jak podkreśla właścicielka Wigi, można na wiele sposobów: - Teraz na przykład trwa akcja zbiórki podpisów pod projektem ustawy obywatelskiej o ochronie humanitarnej domowych koni, osłów i mułów, do czego serdecznie zachęcam.

Akcję prowadzi m.in. Fundacja Tara - pierwsze w Polsce schronisko dla koni. Podpisy zbierane są w sieci, a do ich składania na facebookowym profilu namawia np. podróżniczka Beata Pawlikowska.

Celem inicjatywy jest wprowadzenie do ustawy o ochronie zwierząt m.in. zakazu uboju domowych koni i wywozu żywych koni w celach konsumpcyjnych poza terytorium Rzeczpospolitej Polskiej.

- To ogólnopolska akcja ratowania koni skazanych na wywózkę na rzeź - mówi pani Danuta.

- Zdarza się, że rolnicy rozmnażają konie, tuczą je, trzymają w skandalicznych warunkach, nie dbają o nie, nie odrobaczają, nie robią korekty kopyt. Liczy się tylko to, by zdobyły masę. To nie jest dla takiego hodowcy zwierzę, tylko pieniądz. I na to nie mogę patrzyć. Chcę wspomóc walkę o to, by zatrzymać ten proceder. Żeby przeforsować ustawę, dzięki której koń będzie traktowany jako zwierzę towarzyszące człowiekowi, a nie rzeźne. Na wiele rzeczy nie można być obojętnym. Hodowcy mają na przykład sposoby na zwiększenie masy ciała konia. Klacze są zapładniane, bo kiedy są w ciąży, są cięższe. Albo tuczą je słonymi ziemniakami, żeby więcej piły.

Na „tymczasie”, na zawsze

Pani Danuta wspiera i promuje działania miłośników koni, a przede wszystkim zachęca do tego, by osoby, które mają ku temu warunki, powielały jej przykład.

- Konie mogą być wykupione, uratowane przed rzeźnią i na to ogólnopolska Fundacja zbiera pieniądze. Ale co dalej? Zachęcam wszystkich, którzy mogą przygarnąć konie, dać im dom tymczasowy, albo dom na stałe, by rozważyli ten pomysł - tłumaczy właścicielka Wigi.

- Wykupienie to pierwszy krok. To darowanie życia. Tylko później tego konia trzeba nauczyć żyć - dodaje. Co to znaczy?

- To nie są łatwe zwierzęta. Często bywa tak, że nie zaznały życia na wolności. Boją się ludzi, mogą być nieprzewidywalne. Z tego trzeba sobie zdawać sprawę - tłumaczy Dominika Kluska, która wspólnie z grupą miłośników zwierząt z okolic Koszalina również zaangażowała się w projekt przywrócenia koni naturze.

- Stworzyliśmy grupę Marzenia Zwierzaków - czekając na dom. Pomagamy skrzywdzonym i porzuconym zwierzętom - mówi. Panią Danutę poznała szukając osób, którym los koni nie jest obojętny. Teraz szuka domu tymczasowego dla konia, którego w marcu wykupi na targu hodowców. Pieniądze już zebrała. Ile kosztuje utrzymanie konia?

- To wbrew pozorom nie jest duży wydatek - odpowiada Tomasz Jasiulek.

- Dziennie zje snopek siana, zimą doliczyć trzeba jeszcze snopek słomy. To w sumie 8 złotych. Jeszcze marchewka i woda. Raz na dwa miesiące kowal - jeśli nie trzeba podkuwać, to koszt 50-60 złotych. Z podkuciem - 150 złotych. Dwa razy w roku odrobaczenie, które kosztuje - 100 złotych. I jeszcze... miłość. Jej wycenić się nie da - uśmiecha się.

Koń musi mieć swój domek. Może być to ocieplona wiata, ocieplony boks. Drewno, styropian. Byle ochronić przed mrozem, byle woda nie zamarzła. Można też znaleźć stajnię i wstawić do niej konia za odpowiednią opłatą.

- Są jeszcze obowiązki. Codziennie konia trzeba czyścić. Wyczesywać grzywę, ogon. Letnią porą kąpać. Codziennie oczyścić kopyta, by nie było stanów zapalnych - wyjaśnia pan Tomasz. - O tym wszystkim musi pamiętać ktoś, kto zdecyduje się zaadoptować to piękne zwierzę.

O koniach w Sejmie

O pieskim życiu niektórych koni jest coraz głośniej. Nie tylko lokalnie, dzięki takim pasjonatom jak Jasiulkowie. 9 lutego w Sejmie, na posiedzeniu Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt, wystąpiła szefowa fundacji Tara.

Opowiadała, posiłkując się nagraniami, o tragicznych warunkach koni hodowanych w celach konsumpcyjnych, o dorocznym targu, na który przywożone są konie (nagranie jej wystąpienia zobaczyć można na portalu youtube.com i na stronie internetowej fundacji Tara).

„Pojechałam tam tylko w jednym celu - złapać mocno za ramiona posłów, silnie potrząsnąć i zadać pytanie: dlaczego dzisiaj my, potomkowie polskich rycerzy i ułanów musimy bronić konie, które są na skalę masową mordowane w rzeźniach? (...) Dlaczego dzisiaj my, obrońcy tych mądrych, inteligentnych zwierząt musimy walczyć o to, by ich nie mordowano na skalę masową w rzeźniach?” - napisała na stronie Tary jej szefowa Scarlett Szyłogalis.

- Rozmawiałam z panią prezes. Na targ jeździ nie po konie, ale żeby ratować życie. Te zwierzęta, które są dzikie, bo były hodowane na mięso, nigdy nie jeździły transportem, boją się, uciekają, kaleczą się. Dlatego miłośnicy zwierząt zbierają pieniądze i jadą po konie na targ. Wykupują je. I szukają dla nich miejsca. Przecież już Immanuel Kant nie miał wątpliwości, że możemy człowieka ocenić po tym, jak traktuje zwierzęta...

Kontakt

Jeśli ktoś zainteresowany jest wsparciem tej inicjatywy, bądź przygarnięciem konia - warto skontaktować się z Terą. Więcej informacji udzielają też pani Danuta i pani Dominika. Kontakt: [email protected], marzenia [email protected]. Strona Dominiki Kluski na facebooku: facebook.com/ marzeniazwierzakow.

Joanna Krężelewska

Rocznik 1983. Absolwentka Wydziału Nauk Historycznych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Studentka psychologi na Uniwersytecie Gdańskim. Od 2006 roku dziennikarka „Głosu Pomorza”, dziś „Głosu Koszalińskiego”. Na łamach dziennika relacjonuje przebieg procesów sądowych w sprawach karnych. Pisze o kulturze, sprawdza, co dzieje się w gminie Sianów i gminie Karlino. Na gk24.pl prowadzi magazyn poświęcony kulturze. Autorka książki „Historia pisana zbrodnią”, poświęconej najgłośniejszym procesom sądowym w sprawach karnych, które toczyły się przed koszalińskim sądem po II wojnie światowej. Nałogowo czyta, szczególnie kryminały i przepisy kulinarne. Uwielbia podróże, żeglowanie, wycieczki rowerowe, las i mokry nos psa Muffina.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.