Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojna polsko-niemiecka o szwedzki stół

Iwona Marciniak [email protected]
- Pójdę do sądu. Nie takie rzeczy już przeżyłem - mówi Bernard Konarski.
- Pójdę do sądu. Nie takie rzeczy już przeżyłem - mówi Bernard Konarski. Fot. Karol Skiba
Zapowiada się prawdziwe starcie Dawida z Goliatem. Z jednej strony 80-letni Bernard Konarski, harcerz Szarych Szeregów.

Z drugiej, Marcin Zdunek, dyrektor sanatorium Bałtyk w Kołobrzegu.

Chce on podać Konarskiego do sądu za opinię, że Polacy czują się w jego ośrodku "jak obywatele drugiej kategorii".

Bernard Konarski, autor wielu publikacji sławiących walory Koszalina i regionu, niedawno wypoczywał w Bałtyku. I opisał swoje wrażenia w liście do "Głosu".

Stół obfitości

Pochwalił standard pokoi i lecznicze zabiegi. Wytknął praktyki, które - jego zdaniem - dzielą kuracjuszy. "Czujemy się gośćmi II kategorii - napisał. - W Polsce Polacy są traktowani gorzej niż Niemcy".

Ten podział miał być widoczny podczas śniadań i kolacji. - Polscy kuracjusze, ze skierowaniami z Narodowego Funduszu Zdrowia, zasiadali przy stolikach, jedząc wydzielone porcje - tłumaczy Konarski. - A obok stał suto zastawiony smakołykami szwedzki stół. Dla nas niedostępny. Czekał na jedzących 45 minut po nas gości z Niemiec.

Teresa Konarska, która kurację odbywała z mężem, wspomina: - Jednej z pań śledź, którego miała na talerzu, wydał się nieświeży. Trochę złośliwie spytała obsługę, czy może wymienić go sobie na "niemiecką" rybę. Usłyszała, że nie. Pan, który sięgnął z kolei po dodatkową, "niemiecką" sałatkę, dowiedział się, że będzie musiał za nią zapłacić 16 złotych.

Gdy trudno wybaczyć

- Rozumiem, że goście z Niemiec płacą znacznie więcej niż my i dlatego mają lepsze warunki - mówi były harcerz Szarych Szeregów. - Jednak powinni jadać osobno. Czy tak trudno zrozumieć, że między nami nadal mogą grać rolę nieciekawe emocje? Mnie się Niemiec dalej jawi jako wróg.

W czasie wojny pan Bernard mieszkał w Błoniu koło Warszawy. W wieku 15 lat wstąpił do Szarych Szeregów. - Widziałem rozstrzeliwanie, uciekałem z łapanki - mówi. - Tego nie można zapomnieć.

Na dystans

Paul i Rosmarie Arnold z Lipska przekonują nas, że jako Niemcy wypoczywający w Bałtyku żadnego dyskomfortu nie odczuwają: - Obsługa jest uprzejma, a o żadnych różnicach w traktowaniu nic nie wiemy. Nie ma też żadnych niesnasek między nami a Polakami. Nie czujemy, żeby dzieliły nas jakieś wojenne wspomnienia. Posiłki jemy prawie godzinę po Polakach. Jeśli nawet dostajemy więcej, to pewnie dlatego, że korzystamy z droższej oferty. Takie zasady obowiązują przecież w całym świecie, prawda?

Jadwiga Leśniewska z Poznania, którą spotykamy przed sanatorium, ma jednak inne przemyślenia.

- Nie jest tak, że nasi kuracjusze na Niemców patrzą wilkiem, ale bratania też nie ma - tłumaczy. - Co by jednak nie mówić, to wspomnienie wojny ciągle między nami jest. Kilka lat temu, tu, w sanatorium MSWiA, na solankowym basenie zobaczyłam na oko 80-letniego Niemca. Pod pachą miał tatuaż SS! Poszłam do obsługi i powiedziałam, że nie życzę sobie takiego towarzystwa. Nie wiem, czy interweniowali, ale więcej tego człowieka nie zobaczyłam.

Kto więcej płaci...

Andrzej i Teresa Lewandowicz przyjechali na kurację z Poznania. Zgodnie twierdzą, że w Bałtyku czują się świetnie. Hasło "szwedzki stół" sprawia jednak, że uśmiechy bledną.

- To dość niezręczna sytuacja, że podczas naszych posiłków musimy oglądać te stoły - stwierdza Andrzej Lewandowicz. - Jedzenie dla Niemców jest bardziej różnorodne i bogatsze.

Helena i Stanisław Pióro ze Stargardu Szczecińskiego powołują się na ekonomię: - Stół faktycznie niektórych drażni, ale Niemcy pewnie więcej płacą.

- Ekonomia? - Bernard Konarski uśmiecha się z przekąsem. - Pewnie tak. Tyle że ja pracowałem przez 42 lata. Przez ten czas, jak obliczyłem, wpłaciłem ZUS-owi ok. 500 tys. złotych. Rok temu pierwszy raz od 25 lat wyjechaliśmy z żoną do sanatorium. Jeżeli więc, korzystając z kuracji raptem pięć razy w życiu, na stare lata mam czuć, że jestem gorszy od Niemca, to niech to szlag trafi!

Idziemy do sądu

Sanatorium Bałtyk jest własnością NSZZ Solidarność. Zarządza nim gdańska spółka DEKOM. Jej nazwa to skrót od dekomunizacji.

Z dyrektorem Marcinem Zdunkiem spotykamy się w jego gabinecie. Zaczyna od stwierdzenia, że będzie z nami rozmawiał wyłącznie za pośrednictwem prawników DEKOM-u, a Bernard Konarski odpowie przed sądem, bo w naszej gazecie napisał nieprawdę. Nasze słowa o wojennej przeszłości i zasługach kombatanta nie robią na młodym dyrektorze wrażenia. W końcu jednak daje się namówić na nagrywaną rozmowę.

Nie jest tak, jak mówicie

Zaczyna od opłaty za telewizor, zakwestionowanej przez Konarskiego w liście do redakcji. Dyrektor tłumaczy, że ma prawo pobierać 25 zł od każdego kuracjusza. - To dobrowolna opłata - mówi. - Ponosimy koszty związane z naprawą sprzętu, z licencją, z opłatami wnoszonymi do ZAIKS-u. Kuracjusz, który zrezygnuje z opłaty, może korzystać z telewizora we wspólnej sali.

Gdy przechodzimy do tematu jedzenia, dyrektor nas zaskakuje. - Kuracjusze z NFZ, Niemcy i goście komercyjni dostają to samo - mówi z naciskiem. - Różnica polega jedynie na serwowaniu. Szwedzki stół nakrywamy dopiero po wyjściu gości z NFZ, w przypadku śniadania - 5-10 minut przed ósmą.

- No, właśnie jest inaczej - tłumaczymy. - Gdy przychodzą kuracjusze z NFZ, szwedzki stół jest już zastawiony. Na tym polega problem.

- Nie ma zastawionego stołu - przerywa nam dyrektor. - Nie wiem, co państwo widzieli, wiem, jak u nas jest. - To co stoi na stołach na środku sali? - pytamy. - W odpowiednim czasie znajduje się tam jedzenie. Jest przeznaczone dla wszystkich gości oprócz tych z NFZ - dyrektor najwyraźniej traci cierpliwość.

I po balu

U dyrektora byliśmy po godz. 14. Tego samego dnia ok. 17.20 wracamy do jadalni. Kuracjusze NFZ siedzą wokół pustych szwedzkich stołów.

- No coś podobnego! - Andrzej i Teresa Lewandowiczowie są zdziwieni i rozbawieni zarazem. - Nie zastawili ich! To mówicie państwo, że ktoś na to wreszcie zwrócił uwagę? I słusznie! Bo cała ta sytuacja była dla nas upokarzająca.

- Zwłaszcza że w porównaniu z naszym jedzeniem to, co było dla Niemców, wyglądało lepiej niż na niejednym balu! - dorzuca Jakub Kapłon z Zamościa. Do rozmowy włącza się jego żona, Lucyna. - I ogóreczki różnych rozmiarów zawsze mieli, i papryczki, i wędlin co nie miara, i ciasto... - wylicza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!