Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wspomnienia z koszalińskiego osiedla Północ

Piotr Polechoński [email protected]
- W Koszalinie się urodziłem i chcę opowiedzieć o moim Koszalinie z czasów dzieciństwa i zachęcić innych Czytelników do podobnych wspomnień - napisał do nas Adam Szymański. Przyłączamy się do apelu pana Adama.

Pan Adam ma dziś 42 lata, a jego dzieciństwo przypadło to lata 70. i 80. W tamtym czasie mieszkał na powstającej właśnie wielkiej sypialni Koszalina - osiedlu Północ. Najpierw przy ulicy Pionierów, a potem wraz z rodzicami przeprowadził się do nowych bloków przy ulicy Kniewskiego (dziś Wańkowicza), w pobliżu dawnego Peweksu.

- No właśnie, mam 10-letniego syna i kilka razy próbowałem mu wyjaśnić czym był Pewex. Bez skutku. Chłopak nie jest w stanie zrozumieć dlaczego był taki sklep, gdzie można było kupić tylko zagraniczne rzeczy i w dodatku nie za złotówki. "A nie mogłeś pójść do Tesco"? - pytał zdziwiony. Zrozumiałem, że zawiłości PRL-u nie jestem w stanie mu wytłumaczyć - pisze nasz Czytelnik. I wraca do swoich wspomnień. - Tak więc byłem klasycznym blokersem, choć tego określenia wtedy nikt nie znał, bo wówczas mało kto w blokach nie mieszkał. Mało kto miał wówczas jednorodzinny domek i wśród moich kolegów nie było nikogo, kto mógł się tym pochwalić. Cały wówczas mój świat składał się z kilku klatek w kilku blokach, w których mieszkali wszyscy moi kumple. Co ciekawe, najważniejsi byli wtedy właśnie kumple, pamiętam ich wszystkich, a dziewczyny ani jednej - dodaje koszalinianin.

Jaki był wtedy ten najbliższy Koszalin dla naszego Czytelnika? Pan Adam pisze, że dziś byśmy powiedzieli, że mały. Część północna kończyła się w zasadzie na ulicy Władysława IV i Wańkowicza, poza tą granicą w były pola, łąki, w kilku miejscach dopiero postawiono nowe bloki lub ruszano z ich budową. Dopiero co wybudowano stadion "Gwardii" i uporządkowano plac naprzeciwko, dzisiaj zwany placem Podożynkowym ("Same dożynki pamiętam jak przez mgłę - pisze pan Adam).

- Szczególnie mocno utkwiła mi w pamięci budowa bloków przy ulicy Jagoszewskiego. To był nasz ulubiony plac zabaw i do dzisiaj nie mogą zrozumieć jak to się stało, że nikt z naszej paczki nie złamał nogi lub mówiąc wprost nie zabił się. Biegaliśmy po niedokończonych klatkach i piwnicach, skakaliśmy z pierwszego piętra na wielkie góry piasku, ale największą naszą zabawą było prowokowanie stróża, który tej budowy pilnował. Wołaliśmy go, a on biegał za nami wygrażając nam kijem. Dziś pewnie ten człowiek już nie żyje, bo wtedy do najmłodszych nie należał i trochę mi wstyd, że wówczas tak mu dokuczaliśmy. Mam tylko nadzieję, że za bardzo nie zaleźliśmy mu za skórę - wspomina Czytelnik. Dodaje też, że później, gdy budowę bloków już ukończono, to z chłopakami z tej ulicy toczono największe boje.

- To byli nasi najwięksi wrogowie. Najczęściej biliśmy się o wioskę indiańską, czyli taki plac zabaw, który stał na naszym osiedlu lub o to, kto będzie w danym momencie grał na boisku Zespołu Szkół Mechanicznych, popularnie zwanym "mechanikiem". "Bicie się" to może powiedziane jest trochę na wyrost, bo głównie chodziło o przewagę liczebną. Jak ich było więcej uciekaliśmy my, jak przewaga była po naszej stronie uciekali oni - w swoim liście opowiada pan Adam.

- Ale raz było o wiele groźniej. Chodziło wtedy o takie osiedlowe bajoro, które powstało w miejscu, gdzie dziś stoi "Biedronka", pomiędzy ulicami Jagoszewskiego, a Jana Pawła II. Wówczas to była jedna gigantyczna sterta piasku z dość sporym bajorem, taką glinianką. W jedno lato ktoś wymyślił, że świetnie po tym można pływać na dwóch, trzech połączonych ze sobą płatach styropianu. I rzeczywiście pływało się świetnie. Raz więc w pięciu, czy sześciu tak się bawiliśmy, gdy nagle ze swoimi styropianami zjawili się koledzy z Jagoszewskiego. Oni chcieli zacząć pływać, my nie chcieliśmy przestać. Skończyło się na bitwie na kamienie, kilku rozbitych i zakrwawionych głowach. W końcu ulegliśmy przewadze i uciekliśmy. Nikomu nic się nie stało, a my żalu nie mieliśmy - opowiada.

Na koniec listu jeszcze jedno wspomnienie: Pewex. Dla pana Adama było to wejście jak do innego świata. - Zawsze po szkole szliśmy tam choć na chwilę. Popatrzeć na kolorowe zabawki, pomarzyć o oryginalnych dżinsach lub po prostu tylko po to, aby tam pobyć. To był taki nasz mały zachodni świat, choć wtedy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.

- To już koniec moich wspomnień, a właściwie opis kilku obrazów, które mi przyszły do głowy, gdy pomyślałem o tamtych czasach. Opisałem je bez wyraźnego porządku i także po to, aby samemu je sobie dobrze przypomnieć. Ktoś powie, że to były czasy komuny, żyło się wtedy ciężko, a Koszalin był szary i biedny. I pewnie ma rację, ale co to ma do rzeczy? Dla nas, dzieciaków, był on wówczas najpiękniejszy. Fajnie, jakby ktoś inny podzieliłby się swoimi wspomnieniami z tamtych lat. Chętnie bym je przeczytał - kończy list pan Adam.

Chcecie podzielić podobnymi wspomnieniami i refleksjami o Koszalinie Waszego dzieciństwa? Piszcie do nas na: [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!