Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Wzięli mnie za szefa gangu i posadzili w areszcie"

Zbigniew Marecki, [email protected]
Do dzisiaj trudno mi uwierzyć, jak zeznania dwóch osób, dla mnie bezsensowne, nie poparte dowodami, mogły zrujnować moje życie. Na szczęście mogę je teraz odbudować – mówi Grzegorz Winiarski.
Do dzisiaj trudno mi uwierzyć, jak zeznania dwóch osób, dla mnie bezsensowne, nie poparte dowodami, mogły zrujnować moje życie. Na szczęście mogę je teraz odbudować – mówi Grzegorz Winiarski. Fot. Krzysztof Tomasik
Jak czuje się człowiek, którego niesłusznie nazywa się kryminalistą? Jakby tracił wiarę w sens życia. Jak czuje się człowiek, którego prokurator wreszcie uznaje za niewinnego? Jakby się na nowo narodził. To przeżył Grzegorz Winiarski.

Grzegorz Winiarski, 38 lat. Żonaty, dwoje dzieci. Ochroniarz. Sołtys Redęcina, małej wsi koło Słupska. Żył sobie spokojnie aż do czwartku, 23 lipca.

Mąż dowie się w swoim czasie
Była godzina godz. 8.30, gdy z żoną Małgorzatą przyjechali peugeotem do pracy w Słupsku. Zatrzymali się obok warzywnika przy budynku Banku PKO BP przy ul. Banacha, gdzie jest także siedziba firmy ochroniarskiej Konsalnet Konwój, w której Grzegorz od 6 lat pracował jako konwojent pieniędzy.

- Kupię warzywa, bo po południu zostaną już tylko zwiędłe - powiedziała Małgorzata i wysiadła obok warzywniaka. Grzegorz podjechał na parking obok banku. Gdy Małgorzata wróciła do auta, jej mąż już siedział w kajdankach w cywilnym samochodzie. Obok stało kilku mężczyzn. W cywilu.

- Jesteśmy z komendy policji w Gdańsku - usłyszała, gdy zapytała, o co chodzi. Była tak zszokowana, że nie zapamiętała nazwisk policjantów, którzy jej się przedstawili. Tak samo zszokowany był Grzegorz. Jeszcze zanim wróciła żona, policjanci, na oczach jego kolegów, przeszukali szafkę, w której zawsze chował swoje rzeczy.

- Przeszukamy jeszcze państwa samochód - powiedzieli policjanci. Nic nie znaleźli, ale Grzegorza już nie wypuścili. Oddali Małgorzacie kluczyki do peugeota.

- Dla dobra sprawy nie możemy powiedzieć, o co chodzi. Mąż wszystkiego się dowie w swoim czasie - usłyszała jedynie, zanim policyjny samochód z jej mężem odjechał z parkingu.

A może to przebierańcy
Pojechała do pracy w ajencji bankowej. Nie mogła jednak usiedzieć na miejscu. Poprosiła koleżankę, aby ją zastąpiła, a sama zaczęła szukać informacji.

- A może to przebierańcy z mafii? - pomyślała, bo w końcu różne sytuacje teraz się zdarzają.

- Mąż został zatrzymany przez policjantów z komendy Gdańsk Nowe Ogrody. Jest oskarżony o oszustwo. Jak nie wróci po 48 godzinach, to najlepiej jechać do Gdańska
- po 40 minutach poszukiwań poinformował ją oficer dyżurny w komendzie policji w Słupsku.

Nie mogła sobie wyobrazić, aby Grzegorz mógł kogoś oszukać. W końcu codziennie jeździli razem do pracy, a on nie miał przed nią żadnych tajemnic. Całkowicie mu ufała, bo nigdy się na nim nie zawiodła. Nie wiedziała też, jak tę sytuację wytłumaczy dzieciom - 11-letniej Dagmarze i 7-letniemu Bartkowi. Gdy do nich wróciła, okazało się, że już wiedzą. Policjanci z Grzegorzem w kajdankach przyjechali przeszukać ich dom w Redęcinie.

- Mamo, tata nawet nie przeklina. To dlaczego zabrali go policjanci? - pytał przerażony Bartek.

- To pomyłka. Niedługo wszystko się wyjaśni - powtarzała.

Odcięty od świata
W Areszcie Śledczym w Gdańsku Grzegorz został sam jak palec. Sąd nakazał zatrzymać go tam na trzy miesiące, żeby nie mataczył. Został odcięty od świata, jakichkolwiek wiadomości i kontaktu z najbliższymi. Usłyszał, że kierował grupą oszustów.

- Czułem się, jakby cały mój świat się zawalił - opowiada. - Do tej pory wierzyłem w sprawiedliwość i sensowność świata. Myślałem, że nic mnie nie może zaskoczyć, bo dobrze wypełniałem swoje obowiązki i nie wchodziłem w podejrzane układy. Ciągle wracał do mnie obraz moich dzieci, ich przerażone spojrzenia, kiedy widziały mnie skutego w kajdankach, a ja nie mogłem im nic wytłumaczyć.

Dopiero po dwóch tygodniach adwokatka z Gdyni, którą wynajęła Małgorzata, uzyskała zgodę na widzenie. Od niej dowiedział się, że może liczyć na wsparcie nie tylko żony i rodziny, ale także sąsiadów i znajomych. To ona opowiedziała mu też o staraniach Małgorzaty, która z determinacją próbowała dowiedzieć się, co się z nim stało.

Żona pyta i płacze
- Policjant, który prowadzi sprawę, jest na urlopie - usłyszała Małgorzata w komendzie policji w Gdańsku Nowych Ogrodach, gdzie pojechała po przepłakaniu kilku nocy. Poczuła się zlekceważona. W policyjnej dyżurce znowu się rozpłakała. Być może dlatego kilka minut później policjant, który podobno był na urlopie, zszedł do niej i sporo jej wytłumaczył. Dowiedziała się, że Grzegorz został wskazany przez dwie osoby jako mózg gangu, który w marcu 2009 roku wyłudził ponad 90 tysięcy złotych z Baltony w gdańskim Rębiechowie. W głowie jej się to nie mieściło. Co prawda Grzegorz jeździł z pieniężnymi konwojami do Trójmiasta, ale nigdy nie mówił, aby był w Rębiechowie.

Wyjaśnienia policjanta potwierdziła asesor Aleksandra Araszkiewicz z Prokuratury Rejonowej Gdańsk Oliwa, która prowadziła sprawę. Od niej Małgorzata dowiedziała się, że słowa dwóch osób są bardziej wiarygodne niż słowa Grzegorza, choć ten nie przyznaje się do winy.

- Jak ci panowie zmienią zeznania, to pani mąż natychmiast opuści areszt
- podkreśliła asesor Araszkiewicz.

Sąsiedzi stanęli za nim murem
Małgorzata nie mogła liczyć na pomoc od adwokata z urzędu, bo z mężem dorobili się domu po babci i samochodu, więc wg sądu byli bogaci. Na szczęście siostra pomogła jej się skontaktować z kancelarią prawną w Gdyni, która podjęła się obrony Grzegorza. Wówczas poznała treść postanowienia, na mocy którego został aresztowany. Opierało się na zeznaniach dwóch rzekomych współsprawców wyłudzenia pieniędzy z Baltony.

Adwokat Barbara Marczak złożyła zażalenie na zatrzymanie i zaczęła się starać o widzenie z Grzegorzem. Zanim jednak do tego doszło, ponad 100 osób w Redęcinie podpisało się pod listem z poparciem dla męża Małgorzaty. Na prośbę ojca Grzegorza bardzo dobrą opinię wystawił mu także wójt gminy Mariusz Chmiel. Małgorzata i dzieci pisali do aresztowanego listy, których jednak w tym czasie mu nie dostarczano. Dzieci bardzo to wszystko przeżywały. Bartek z kolegą chodził nawet pod krzyż, który postawił tata, aby prosić Bozię o jego powrót.

- Po rozmowie z pani mężem uwierzyłam mu. Zrobię wszystko, aby jak najszybciej wyszedł na wolność - powiedziała adwokatka, gdy po jej widzeniu z Grzegorzem Małgorzata dopytywała się, jak mąż się czuje, wygląda i co myśli. Adwokatka bardzo ją wtedy podniosła na duchu.

Wolny, ale bezrobotny
Jednak i tak nie mogła uwierzyć, gdy nagle 11 sierpnia Grzegorz zadzwonił do niej ze swojej komórki.
- Wracam pociągiem do domu, bo prokuratura zdecydowała, że mogę wyjść na wolność - usłyszała.

Co prawda Grzegorz wcześniej prosił o zastąpienie aresztu dozorem policji, ale to nie na jego wniosek sąd postanowił o zmianie środka zapobiegawczego. Zdecydowały nowe, zaskakujące zeznania współoskarżonych, którzy doszli to wniosku, że to nie Grzegorz, ale ktoś bardzo do niego podobny kierował oszustwem.

Cieszyli się, ale tę radość mącił fakt, że Grzegorz został dyscyplinarnie zwolniony z pracy. Nic nie pomogły jego rozmowy z prezesem spółki Konsalnert Konwój, bo ten uznał, że nie może zatrudniać jako konwojenta człowieka podejrzewanego o kradzież pieniędzy, a prokuratura jeszcze go nie oczyściła.

- Przecież nic złego nie zrobiłem, a w polskim prawie istnieje zasada domniemania niewinności - zdenerwował się Grzegorz i wystąpił z pozwem do sądu pracy.

Czuł się bezradny. Po zwolnieniu dyscyplinarnym nie miał prawa do zasiłku ani nie mógł się zatrudnić w żadnej innej firmie jako ochroniarz. Siedział w domu, zajmował się domem, opiekował dziećmi i gotował obiady. - Było mi bardzo ciężko, bo mijały kolejne dni, a gdańska prokuratura nie podejmowała decyzji, czy umorzy wobec mnie postępowanie - mówi.

Radość po stu dniach
Tego postanowienia doczekał się dopiero po stu dniach. Tuż przed 1 listopada.

- Te smutne święta będą dla mnie wesołe - pierwszy raz się roześmiał, gdy zadzwonił do redakcji, aby podzielić się tą wieścią. - Ostatnie miesiące to był najgorszy koszmar w moim życiu. Jestem wdzięczny wszystkim, którzy stanęli za mną murem.

3 listopada pan Grzegorz i jego pracodawca zawarli ugodę. Spółka wypłaciła Winiarskiemu odszkodowanie w wysokości dwóch pensji i cofnęła dyscyplinarne zwolnienie. Następnego dnia pan Grzegorz wrócił do swojej pracy. - Poczułem się, jakbym się ponownie urodził
- śmieje się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!