Kiedy przestępujemy progi gościnnego domu państwa Jerzego i Elżbiety Dudziów widać, że głowa rodziny to muzealnik z krwi i kości. Największy pokój na parterze zajmuje gabinet szefa szczecineckiego muzeum, pełen starych mebli i książek.
Długa budowa
Dom przy Wileńskiej państwo Dudziowie zaczęli wznosić wkrótce po ślubie w 1983 roku. I zajęło im to długich 7 lat. - Przez cały czas budowy mieszkaliśmy u teścia, którego dom sąsiadował z naszą działką otrzymaną w spadku przez płot - wspomina pani Elżbieta. - Niby większość prac wykonywali budowlańcy, ale mąż nieraz do północy "latał" z taczką po budowie. Większość robót wykończeniowych to także jego dzieło.
Skala przedsięwzięcia mogła przerazić małżeństwo na dorobku. - Ja pracowałam w szkole, mąż w muzeum, ale dostaliśmy kredyt dla młodych małżeństw - wspomina gospodyni. Nie ma wątpliwości, że gdyby nie pomoc ojca pana Jerzego, zmarłego niedawno Józefa Dudzia, to inwestycja by się nie udała.
- Ojciec prowadził sezonową stołówkę dla letników i bardzo nas wspierał - podkreśla pan Jerzy.
Bywały okresy, że z powodów finansowych roboty stawały na dłużej. Jakoś jednak udało się dobrnąć do szczęśliwego końca i w równie dobrym momencie spłacić kredyt. - Zapożyczyliśmy się u rodziny żeby spłacić pożyczkę i zrobiliśmy to dosłownie w ostatniej chwili przed tym, jak rozszalała się hiperinflacja, która sprawiła, że wiele rodzin pogrążyły odsetki od zaciągniętych kredytów - mówi pan Jerzy.
Gdy budowa ruszała na świecie była jedna latorośl - syn Adam, który właśnie skończył prawo i szykuje się do aplikacji.
- Spodziewaliśmy się kolejnego dziecka, w badaniach lekarz stwierdził, że chyba będą bliźniaki, ale kiedy na świat przyszły trojaczki to było kompletne zaskoczenie - uśmiecha się dziś pani Elżbieta. Urodziny Anny, Aleksandry i Agnieszki (dziś trojaczki kończą studia) były wówczas wielką sensacją medialną. No, i co tu dużo kryć, sporą komplikacją lokalową dla tak powiększonej rodziny.
- Nagle okazało się, że powstający dom wcale nie jest za duży i przydałby się jeszcze z jeden pokój - mówi mama trojaczek. - Musieliśmy jeden z większych pokoi przydzielić dwóm córkom.
Przywiązani do tradycji
Państwo Dudziowie są bardzo związani ze swoim domem, nawet przez głowę nie przeleciała im myśl, aby go kiedykolwiek sprzedać. - Jesteśmy bardzo przywiązani do tradycji, do ziemi odziedziczonej po przodkach. Chcielibyśmy, aby kiedyś choć jedno z naszych dzieci tu zamieszkało - planują.
Przy takiej nieruchomości wciąż jest coś do zrobienia i poprawienia. Rok temu gospodarze pozbyli się blaszanego pokrycia dachu i zastąpili je klasyczną dachówką.
- Przydałoby się też ocieplić ściany - mówi pani Elżbieta. Koszty ogrzania poważnie obciążają domowy budżet. Swego czasu zrezygnowali z drogiego ogrzewania gazowego i zastąpili je zmyślnym piecem węglowym.
- Nie trzeba w nim palić kilka razy na dzień, wystarczy dwa razy w tygodniu dosypać węgla do zbiornika i urządzenie samo dozuje opał.
Pani Elżbieta rządzi za to w kuchni, gdzie codziennie gotuje obiady dla całej rodziny. Świeże warzywa pochodzą z przydomowego ogródka, w którym znalazło się też miejsce na spory trawnik i parasol z grillem.
W kuchni króluje duży stół, przy którym spotyka się cała rodzina. Często przy posiłkach toczą się zażarte dyskusje polityczne. Pan Jerzy od kilkunastu lat jest albo radnym miejskim, albo powiatowym, a w tej kadencji zasiada w sejmiku wojewódzkim. - No to teraz chyba pora pójść jeszcze wyżej - dopinguje żona.
- Raczej nie, wolę lokalną politykę i problemy, jakimi żyją zwykli ludzie - odpowiada J. Dudź.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?