Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Choiński: Mam swoje poglądy [wywiad]

Inga Domurat
Zbigniew Choiński
Zbigniew Choiński Inga Domurat
ROZMOWA ze Zbigniewem Choińskim, byłym wójtem gminy Mielno, który nadal wzbudza duże emocje wśród mieszkańców. Jedni chcą, by wrócił do urzędu, inni maja nadzieję, że tak się nie stanie. On sam, mówi, że ciągnie go do pracy w samorządzie. Nam potwierdza, że będzie kandydował na wójta.

- Minęły trzy lata odkąd nie jest Pan już wójtem gminy Mielno, którą z małą przerwą rządził Pan przez 20 lat. Jak Pan spędził ten czas, odpoczął Pan, zatęsknił może - kolokwialnie mówiąc - za władzą?
- Bez wątpienia odpocząłem, przede wszystkim psychicznie. Praca w samorządzie to obciążające zajęcie. Rozwinąłem swój biznes, który dobrze prosperuje. Jestem zadowolony z życia. Natomiast cały czas do pracy w samorządzie mnie ciągnie. Lubiłem ją.

- Te ostatnie lata to chyba też wystarczający czas, by spojrzeć na gminę z perspektywy zwykłego mieszkańca. Takiego, który jest petentem, który musi od czasu do czasu coś załatwić w urzędzie, w podległych instytucjach, który pewnie też ma czas na jej rekonesans. Jak się Panu podoba tak widziana gmina Mielno?
- Niespecjalnie mi się podoba. Rzeczywiście kilkakrotnie musiałem korzystać z gminnych instytucji i na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że byłem traktowany fatalnie. Niektóre moje sprawy oparły się o kolegium odwoławcze. Mówię tu o sprawach, w których decyzje powinny być wydawane bez problemu. Ja jednak nie mogłem ich uzyskać bez wielokrotnych odwołań. Żyję w tej gminie, spotykam ludzi codziennie na ulicy, rozmawiam z nimi, też narzekają. W urzędzie też widać, zmiany na niekorzyść...Gdy odchodziłem z urzędu, zostawiłem pięć planów przestrzennego zagospodarowania do dalszego procedowania. Po trzech latach żaden nie został zrealizowany. To jest przykład niemocy.

- Ale przecież po Pana odejściu kadra urzędu niewiele się zmieniła. Ile odeszło osób? Trzy, może cztery. Nie było specjalnych roszad. Przecież większość pracowników sekcji gospodarki przestrzennej i nieruchomości została na swoich stanowiskach.
- Tak, ale nie wszyscy pracownicy urzędu muszą znać się na planach. Osoba, która się znała, świetny specjalista w tej dziedzinie, odszedł. A to nie jest prosta dziedzina. Od chyba 2002 roku to klub Wspólnota, którego członkiem była obecna Pani wójt, blokował uchwalanie studium. Dopiero po wygranych wyborach w 2006 roku i uzyskaniu większości w radzie, jedną z pierwszych uchwał była ta o studium. Minęły 2 lata zanim zostało ono wykonane i mogliśmy przystąpić do konstruowania planów. Na dziś uchwalonych planów nie ma.

- Gotowy był ten dotyczący terenów przyległych ul. Chrobrego w Mielnie, ale uchwałę zatwierdzającą uchylił wojewoda, potem kolejne instancje sądu administracyjnego. I trzeba do prac planistycznych przystąpić raz jeszcze, niestety.
- Ten plan był mocno zaawansowany już w 2010 roku, jeszcze przed wyborami. Nie wiem, jaka była ostateczna wersja, czy coś zmieniono, że wojewoda go uchylił. Moim zdaniem, to był błąd, że gmina z tą sprawą poszła do sądu. Trzeba było przełknąć porażkę, przystąpić od razu do poprawienia planu zgodnie z uwagami wojewody, a nie marnować czasu w sądach. Gdyby takie działania podjęto, sądzę, że mielibyśmy już ten plan w Mielnie. Z tym podjęciem uchwały śmieciowej też jest dziwna sprawa.

- To znaczy?
- Na składowisko w Koszalinie PGK wywozi tonę śmieci za ok. 460 złotych, mogę się nieznacznie mylić, Ekosan jeszcze trochę taniej, a nasze ZWK wywozi tonę za 760 złotych. I to ono zostaje wybrane w przetargu jako jedyne przedsiębiorstwo, które do niego przystąpiło. Nic dziwnego, skoro warunkiem w przetargu była konieczność posiadania przez oferenta punktu do zbiórki wielkich gabarytów na terenie gminy. Tylko ZWK go miał. Mógł więc, jako monopolista, zaoferować blisko dwukrotnie wyższą cenę. Tak działa spółka gminna. Radni nie mogą doprosić informacji na temat kalkulacji, skąd ta cena się wzięła. Gmina odsyła do rady nadzorczej spółki. Gdybym ja był wójtem i nie uzyskał takiej informacji, to bym taką radę nadzorczą zwolnił i powołał nową.

- Ale gmina Mielno nie jest jedyną, w której przetarg wygrała spółka gminna czy miejska. Niech przykładem będzie choćby Koszalin. Czy mam rozumieć, że gdyby Pan był wójtem, pozwoliłby na to, by zwyciężyła inna firma, niż gminna spółka?
- To nie o to chodzi. Niech gospodarka śmieciową zajmuje się ZWK, ale nie za taką cenę. Ja nie wywożę śmieci do lasu, nie palę ich. Wszystko wywoził mi MOSiR. Zebrałem faktury - 320 złotych za 2012 rok. Za ubiegły rok dostałem fakturę na 1200 złotych. To coś jest nie tak. Niech spółka gminna zarabia, ale nie aż tak. Tu widać gołym okiem, że spółka wykorzystała pozycję monopolisty. Niech będzie drożej 20-30 procent, ale nie prawie o 300 procent, jak w moim przypadku. Ludzi oburza też to, że przedsiębiorcy, którzy są zameldowani poza gminą, mają umowy z Ekosanem i płacą mniej za tonę śmieci, niż my, którzy nie mamy wyboru i musimy korzystać z usług ZWK. To nie jest normalne.

- Zgodzę się, ale za tę sytuację obwiniałabym jednak ustawodawcę. Poza tym gmina obecnie tę sytuację prostuje. Już niedługo z wszystkich posesji w gminie śmieci zbierać będzie ZWK. Ustawodawcę winiłabym też za kwestię ustalania metod naliczania opłaty za śmieci. Przecież dla mieleńskiej, turystycznej gminy, najbardziej sprawiedliwym, realnym jest jednak wybór metody od zużycia wody. Sądzi Pan inaczej?
- Moim zdaniem, można było te metody pomieszać. Ustawodawca daje taką możliwość. Z tego co wiem, radni zaproponowali takie rozwiązanie, by w sezonie liczyć od zużycia wody, a poza nim od osób zameldowanych. Pan Henryk Bieńkowski - sekretarz gminy, stanowczo powiedział, że nie można wprowadzić takiej metody. Nie mam dostępu do dokumentacji, ale sądzę, że można ten system udoskonalić. Niech spółka udostępni kalkulację cenową. Niech wszyscy się konkretnie dowiedzą, skąd taka, a nie inna stawka. Może rzeczywiście nie ma, o co kopii kruszyć. Nie wiem.

- Wróćmy do Pana osoby. Nieprzerwanie budzi Pan skrajne emocje. Jedni Pana uwielbiają, inni nienawidzą. Chyba nie ma tych po środku. Gdyby nie Pan, wątek na forum gk24 pod tytułem "Echo Mielna" nie miałby na pewno tylu wpisów. Jak Pan myśli, z czego to wynika?
- (Śmiech) Mam zdecydowane poglądy na wszystko. Nigdy nie chodziłem na "czyimś pasku". Ta moja niezależność nie wszystkim się podobała. Muszę powiedzieć, że przez te 20 lat byłem atakowany zarówno z lewej, jak i z prawej strony politycznej. Przy ostatnich wyborach zawiązano koalicję przeciwko mnie, a ja nie jestem związany z żadną partią. Tutaj, jak widać, kilka posad było dla działaczy partyjnych.

- Panu rzeczywiście w pierwszej turze mniej niż pięć procent zabrakło do zwycięstwa. W drugiej to już co innego.
- No właśnie. A tak naprawdę zagłosowało na mnie prawie 50% elektoratu. W drugiej turze Pani Roszak-Pezała wygrała ze mną 140 głosami. Poza tym przed wyborami zrobiono ze mnie złodzieja, oszusta, nawet lekarze agitowali na rzecz Pani wójt. Zarzucano mi zameldowanie 300 osób, fałszowanie wyborów. Nic z tych zarzutów nie potwierdziło się ani w sądzie, ani w prokuraturze. Ciągle jednak się o tym mówi, a niektórzy ludzie wierzą. Druga rzecz, to rozpowszechnianie informacji, że ja wyprzedałem gminę. Fakty są takie, że sprzedawaliśmy w przetargach działki powojskowe w Unieściu za 600 zł m2., dziś te same działki, bo trochę ich zostało, oferuje się za 200 zł za m2. Dlatego to nie prawda, że nie ma co sprzedawać, nie ma po prostu chętnych do kupowania. Jeżeli udało się sprzedawać działki za dobrą cenę, to należy się z tego cieszyć, bo za te pieniądze inwestowaliśmy. Mielno było pod względem inwestycyjnym wiele lat do przodu w stosunku do innych gmin. Mówi się też, że zadłużyłem gminę. Bzdura.

- Ale jednak koniec 2010 roku, kiedy zaczynała się kolejna kadencja, z tym że bez Pana, był fatalny finansowo dla gminy. Na bieżącą działalność trzeba było wziąć 1 mln kredytu, bo w styczniu urzędnicy nie dostaliby pensji.
- Każda końcówka roku jest trudna finansowo, ponieważ rozlicza się wszystkie inwestycje i płatności, a pierwsza duża rata podatkowa wpływa dopiero 15 marca. A wracając do oskarżeń, co do zadłużenia gminy. W kadencji 2006-2010 gmina wzięła obligacje na 13 mln złotych, to jest prawda, ale dzięki temu uzyskaliśmy dotacje na ok. 28 mln złotych, co pozwoliło zrealizować inwestycje warte ok. 40 mln złotych. Kredyty potrzebne były na udział własny gminy w inwestycjach dofinansowywanych z funduszy unijnych. I tu jest ta różnica między sytuacją z przeszłości, a aktualną. Braliśmy kredyty, by korzystać z dotacji, natomiast obecna władza chce kredytami finansować całe inwestycje, nie sięgając po dofinansowanie.

- No tak, ale Pan mówi o inwestycjach drogowych, na których realizację wójt chciała wypuścić obligacje, na co większość radnych ostatecznie powiedziała nie. W grę wchodziła tu kwota 2,5 mln złotych i budowa ulic na osiedlu przy Kościelnej oraz ulic: Spółdzielczej, Jaśminowej, Spokojnej i Pogodnej. I proszę nie mówić, że Unia dałaby pieniądze na osiedlowe uliczki. To jest absurd i dobrze Pan o tym wie.
- Gmina powinna mieć plan, z którego wynikałoby, jakie inwestycje będą realizowane z udziałem dotacji, a które nie. Gmina takiego planu nie ma. Nie składa wniosków, z góry zakładając, że nie otrzyma dotacji. Na inwestycje drogowe uzyskiwaliśmy wielomilionowe kwoty nie z Unii, a z tzw. "schetynówek".

- Ale to co Pan mówi mija się z prawdą. Bo wśród inwestycji tegorocznych, są te które mają być realizowane z udziałem dotacji. Natomiast choćby budowa ulicy Spółdzielczej przekładana do tej pory była z roku na rok, choćby z tego względu, że wnioski na jej dofinansowanie były odrzucane. Ile razy jeszcze można próbować? Jak długo ludzie mają czekać jeszcze na te drogi? Wzięcie tych obligacji nie skończyłoby się przecież katastrofą dla budżetu. A wójt mogłaby w końcu spełnić obietnice dane mieszkańcom. W pierwszym roku swoich rządów nie mogła zrobić właściwie nic, bo zadłużenie gminy wynosiło 56%. Do granicznego progu brakowało jedynie 4%. Zaczęły się spłaty obligacji, kryzys spowodował, że gmina nie sprzedaje działek, wpływy z podatków też nie są zadawalające. Ta kadencja skazana była na stagnację.
- Zadłużenie wynosiło nie 56% a 52%, jak widzę im bliżej wyborów, tym poziom zadłużenia rośnie... w mediach. Poza tym wnioski na te ulice nie były składane. W rządzeniu nie chodzi o spełnianie nierealnych obietnic, a racjonalną, planową gospodarkę. Nie można pozbawić się pieniędzy na wkład własny do dotowanych inwestycji. A będzie po co sięgać do funduszy unijnych już w tym roku. Moim zdaniem, ulica Pogodna ma na to duże szanse. Potrzebny jest tylko dobry wniosek i to z inwestycją łączącą ją z odcinkiem promenady od ul. Orła Białego. Na ulice przy Kościelnej też można pozyskać pieniądze. Nie mogę zrozumieć, jak można było, na przykład, zrezygnować z budowy drogi Gąski-Śmiechów, mając dotację ze schetynówek i pełną dokumentację techniczną (inwestycja miała być budowana wspólnie z gminą Będzino, obu samorządom zabrakło pieniędzy na wkład własny, dop. red.). A co zrobiono? Drogę zbudowano rok później, korzystając z innego dofinansowania, ale i tańszej technologii, która tu się nie sprawdziła i droga się rozsypała. Teraz trzeba ją naprawiać.

- Wybaczy Pan, ale wójt chyba nie musi znać się na technologii. Poza tym, jeśli otrzymanie dotacji obliguje do wyboru takiej technologii, to jeśli już ktoś jest winien sytuacji, z jaką mamy do czynienia, to urzędnicy wyższego szczebla. Nie sądzi Pan?
- No niezupełnie tak jest. Pewnie, że wójt nie musi znać się na technologii budowy dróg, od tego są pracownicy i doradcy, których zatrudnia. Wcześniejsze odstąpienie od budowy w ramach "schetynówek", zaowocowało budową drogi, która się rozpadła. Nie można więc mówić o winie urzędników wyższego szczebla, ale o wyborze dokonanym przez Panią wójt.

- A jak Pan skomentuje powszechną opinię, zgodnie z którą jest Pan szesnastym radnym, rządzi Pan z tylnego siedzenia?
- Ta opinia to znowu mit. Nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Z radnymi spotykam się rzadko. Oni sami wiedzą, w jakim kierunku gmina powinna zmierzać i to oni ponoszą odpowiedzialność za własne decyzje.

- No, ale ta listopadowa sesja, podczas której w trybunie obywatelskiej zajął Pan głos. Zaapelował Pan o niepodnoszenie niektórych stawek podatku nieruchomości. Radni zrobili przerwę i po niej radni klubu Nasza Gmina wyszli z identycznym wnioskiem, co Pan. Będąc w większości go przegłosowali, a dla osób będących na sali przekaz był oczywisty. To Pan maczał w tym palce.
- Radni nie wiedzieli, że przyjdę na sesję. Rozmawiałem o tym tylko z jedną osobą z rady. Przedstawiłem jej swoje argumenty i tyle. Radni zaakceptowali mój wniosek i niektóre stawki podatku nie wzrosły.

- To fakt. Dla mieszkańca to super, ale gmina straci część dochodów. Skąd ma mieć pieniądze na inwestycje, jak nie z podatków. Nie zadziałał Pan na korzyść gminy? Pan jako wójt podnosił podatki od nieruchomości, ostatni raz o 1,9% i wtedy uzasadniał, że pieniądze potrzebne są na inwestycje, a radni nawet z opozycji dawali na to przyzwolenie.
- Wpływy z podatków są gminie potrzebne, ale gmina to ludzie prowadzący działalność gospodarczą. W 2011 roku płaciłem 1030 zł, w 2012 roku było już 1440 zł, a w 2013 roku to kwota 1590 złotych. Myślę, że w podobnej sytuacji jest bardzo wielu mieszkańców gminy Mielno. Opłaty za wodę i śmieci również wzrosły, wobec tego uznałem, że stanowi to zbyt duże obciążenie dla mieszkańców i stąd moja inicjatywa.

- Mieszkańcy przed świętami bożonarodzeniowymi dostają kartki, w których obok nazwisk radnych klubu Nasza Gmina jest i Pana nazwisko. Z końcem minionego roku poszedł Pan dalej, przy rondzie w Mielnie stanął baner z Pana podobizną i życzeniami. Po co to Panu?
- Zawsze składałem mieszkańcom życzenia świąteczne i nie mam zamiaru z tego zrezygnować. Można robić to na różne sposoby (śmiech). Życzenia były skierowane do wszystkich.

- To był taki zwiastun kampanii wyborczej? Bo jak się domyślam będzie Pan startował na wójta?
- Tak, będę. Nie ma dnia, by mnie ludzie nie zaczepiali i pytali o problemy gminne.

- A na liście kandydatów na radnych też Pan się znajdzie, tak na wszelki wypadek?
- Mówią mi, bym tak zrobił, decyzji jeszcze nie podjąłem.

- Jak Pan ocenia te obecne rządy? Tę trudną kadencję, bo jednak mamy kryzys gospodarczy, w gminie większość radnych to opozycja, a sam Pan wie, że w takim układzie rządzi się kiepsko. Zauważa Pan jakieś pozytywy?
- Nie (śmiech). Pani wójt nie chce współpracy, rozmowy. Chciałem pomóc, choćby przy porcie. Nie chciała. Straciliśmy dużo pieniędzy.

- Ale przecież tam był inny problem. Projektant się ociągał, zagrożona była przez gminę Mielno realizacja całego szlaku, dotacja była zagrożona. Dlatego gmina z projektu międzygminnego została wykluczona. Czy nie tak?
- Niezupełnie. Moi następcy zmienili umowę. Nie będzie cumować 100 jachtów, a 40. Zaczęły się problemy. Firma projektowa znalazła pretekst do zmiany terminu i ceny. Zamiast ruszyć z budową, zaczęły się problemy z samym projektem, a czas nieubłaganie mijał. Należało kontynuować rozmowy z Urzędem Morskim. Gdy odchodziłem, była zgoda UM, że ten weźmie na siebie budowę falochronów jako portu schronieniowego dla rybaków, najkosztowniejszej części inwestycji. Zabrakło determinacji, aby pociągnąć temat dalej, a UM, mając tyle innych zadań, wcale o tę robotę nie zabiegał. I tak ta budowa się rozmyła. W kontekście ostatnich informacji o budowie mariny w Jamnie, wyraźnie widać, że do tej inwestycji w Unieściu nie było również sprzyjającego klimatu politycznego.

- Jaka jest Pana wizja gminy na kolejne cztery lata?
- Ja nikomu nie będę obiecywał rzeczy niemożliwych. Mogę tylko zapewnić, że zrobię wszystko, by mieszkańcom żyło się lepiej i wykorzystam każdą szansę na uzyskanie dotacji unijnych. W urzędzie są pracownicy, z którymi można po nie sięgnąć. Zapewniam. Gminę trzeba traktować jak własny dom. Podczas jego budowy zawsze brakuje pieniędzy, ale przy racjonalnej gospodarce dobudowuje się kolejne piętra. Nigdy jednak nie ma końca inwestycji, zawsze coś trzeba dobudować, odnowić, wyremontować. Chciałbym, aby gmina Mielno była zawsze dobrze kojarzona.

- Ta tegoroczna kampania wyborcza będzie agresywna?
- Mam nadzieję, że będzie pozbawiona oszczerstw, pomówień i kłamstw wobec mojej osoby.

- A tak już na koniec. Śledzi Pan z pewnością doniesienia dotyczące planów lokalizacji elektrowni jądrowej. Czy Pana zdaniem Gąski w tych planach jeszcze się liczą?
- Niestety tak. Lokalizacja w Gąskach jest najlepsza dla PGE z tych wskazanych. Dla mieszkańców gminy Mielno to katastrofa. Mnie jednak boli coś innego. To jest skandal, że mieszkańcy Gąsek sami muszą występować na drogę sądową przeciwko organom państwa i PGE, bez wsparcia ze strony gminy, która dysponuje i pieniędzmi, i obsługą prawną. Również ja i kilku mieszkańców wyłożyliśmy własne pieniądze, aby prowadzić walkę z PGE na drodze prawnej. O to powinna zadbać gmina.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!