Do sądu trafił wniosek o upadłość. Nikt nie poinformował o tym pracowników. Dowiedzieli się od nas.
Dzisiaj w Sianowie wicewojewoda Marcin Sychowski wraz z miejscowym samorządem zastanawiać się będą, jak pomóc pracownikom. - Upadłość nie oznacza jeszcze zamknięcia zakładu. Będziemy się starali dogadać z wierzycielami i dalej pracować - uspokaja wicewojewoda, reprezentujący skarb państwa, właściciela zakładu.
Wniosek o upadłość "Polmatchu" zakłada możliwość zawarcia układu z wierzycielami. Nikt jednak nie wierzy w taki optymistyczny scenariusz. W zakładzie stanęły maszyny, pracowników wysłano na urlopy. Na urlop poszła także zarządca komisaryczny Ewa Liszka-Gęsior, nie informując załogi o sytuacji fabryki.
To koniec
Część pracowników wykorzystuje urlopy wypoczynkowe, pozostali mają płacone postojowe - około 60 procent pensji. - Pani komisarz poszła na urlop, nas też wysłała i nawet nie powiedziała, że coś takiego szykuje. Zupełnie się z nami nie liczy.
Jak ją pytaliśmy, co się dzieje i co robi, żeby zakład zaczął wychodzić na prostą, to mówiła, żebyśmy pracowali, a jej zostawili resztę. Będzie lepiej - bez przerwy powtarzała - macha ręką Ryszard Modliński, szef zakładowej "Solidarności".
Samorząd gminny też liczył, że zakład wygrzebie się z kłopotów. "Zapałki" są winne gminie ponad 350 tys. zł za podatki od nieruchomości.
Gmina nie windykowała długu, licząc, że uratuje w ten sposób miejsca pracy. "Zapałki" są jednym z dwóch największych pracodawców w gminie.
Nie uratowali zakładu
Metoda na uratowanie fabryki była prosta: zwiększyć sprzedaż i wzbogacić asortyment. Próbowano także dogadać się z potentatem na rynku zapałczanym, ZPZ Czechowice, aby przejął zakład. Bezskutecznie. Sianowskie wyroby przegrywały ceną z czechowickimi i tymi importowanymi ze Wschodu.
Od marca gwałtownie spadały zamówienia. Ostatnio jeden z kontrahentów wstrzymał dostawy tektury na opakowania, żądając przedpłaty. Koło się zamknęło: nie produkowali, nie sprzedawali i dlatego nie mieli pieniędzy na dalszą działalność. - Przepracowałyśmy tu ponad 30 lat. I kto teraz nas przyjmie w wieku ponad 50 lat? - zastanawia się Zdzisława Szulc, jedna z pracownic.
Pomysłem na wyjście z kryzysu miało być też zmniejszenie kosztów. Usiłowano sprzedać niewykorzystywane grunty i budynki - w sumie prawie 3,5 hektara, za ponad milion złotych. W ten sposób chciano zlikwidować dług. Z siedmiu działek sprzedano dwie, a do kasy gminy wpłacono... 12 tys. złotych.
Bez pieniędzy
W tej chwili pracownicy czekają na pensje. Zgodnie z regulaminem pracy, termin wypłaty to 15 lipca. Kobiety przy produkcji zarabiały średnio po 750 zł na rękę. W ostatnich miesiącach nawet taką wypłatę otrzymywali w ratach lub z opóźnieniem. - Załoga ma stawić się do pracy 16 lipca. Ale skoro nie ma tektury, to i pracy nie będzie. W poniedziałek mamy nadzieję spotkać się z panią komisarz. Ciekawe co nam powie? - zastanawia się przewodniczący zapałczanej "Solidarności".
Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?