Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zmarł Wincenty Stachowski, wieloletni dziennikarz Radia Koszalin

Mariusz Rodziewicz
Mariusz Rodziewicz
Wincenty Stachowski w studiu Radia Koszalin
Wincenty Stachowski w studiu Radia Koszalin Mariusz Rodziewicz / archiwum
Wincenty Stachowski, dziennikarz muzyczny znany słuchaczom z anteny Polskiego Radia Koszalin nie żyje. Miał 82 lata.

Wincenty Stachowski rozpoczął pracę w Radiu Koszalin w 1972 roku. Na przestrzeni wielu lat pracy prowadził na jego antenie takie audycje jak „Młodzieżowe Studio Stereo”, „Z tysiąca i jednej płyty ”, „Studio Gama”, „Piosenki z Dinozaurem”. Z mikrofonem jeździł m.in. na Festiwal Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu, Wielkopolskie Rytmy Młodych w Jarocinie, czy do Poznania na Międzynarodową Wiosnę Estradową. Przeprowadził niezliczoną liczbę wywiadów z gwiazdami polskiej estrady.

Trudno wymienić wszystko, czego dokonał. Przypominamy więc wywiad z Wincentym Stachowskim, który przeprowadziliśmy w 2013 roku z okazji 60. lecia Polskiego Radia Koszalin. Opowiedział w nim o swojej radiowej drodze.

***

Wincenty Stachowski w pracy. Obok niego szwajcarski magnetofon „Nagra” Kudelskiego – w tamtych czasach Rolls Royce wśród sprzętów rejestrujących
Wincenty Stachowski w pracy. Obok niego szwajcarski magnetofon „Nagra” Kudelskiego – w tamtych czasach Rolls Royce wśród sprzętów rejestrujących archiwum

– Pytając w Radiu Koszalin o najstarszego pracownika, wszyscy wskazywali mi Pana. To prawda?
– Tak i naszą rozmowę chciałbym rozpocząć słowami „czterdzieści lat minęło jak jeden dzień”. Nie byłaby to jednak prawda, bo do radia przyszedłem wcześniej. Zacznę jednak od tego, że miałem wiele pasji i w związku z tym pewne dylematy. Pierwszą z nich były skoki spadochronowe. W 1958 roku zobaczyłem w telewizji – czarno-białej oczywiście – spadochroniarzy, komandosów i już rok później zapisałem się w słupskim aeroklubie na trzy pierwsze skoki do Strzebielina Morskiego za Lęborkiem. Potem w latach 1959-61 byłem w wojsku w Batalionie Powietrzno-Desantowym w Bielsku-Białej. Mam tytuł Skoczka Spadochronowego Wojska Polskiego.

– I po wojsku trafił Pan do radia?
– Jeszcze nie. Moją drugą pasją była plastyka. Zostałem dekoratorem w koszalińskich delikatesach, kończyłem studium reklamy i zaocznie studiowałem historię sztuki. W Koszalinie było wtedy dużo moich prac, m.in. reklama na ścianie jednej ze szkół „Nauka + Praca = Dobrobyt”. Na innej namalowałem z kolei „Na pasach bezpiecznie”. Wraz z kolegą robiłem też wystawę na dożynki ogólnopolskie, które były organizowane w Koszalinie. Tak się jednak jakoś złożyło, że postanowiłem sięgnąć po swój kolejny talent: muzykę. Na festiwalu organowym byłem prawą ręką dyrektora Szostaka, który był prezesem Koszalińskiego Towarzystwa Muzycznego. Dzięki temu festiwalowi poznałem najwspanialszych artystów w Polsce i Europie.

– I w końcu Radio Koszalin...
– To było dokładnie 16 lutego 1965 rok, kiedy wraz z chórem i kapelą Polskiego Radia w Koszalinie nagrywaliśmy utwór „Matko moja matko” na melodię kaszubską z Bytowa. To był mój debiut. Do tej kapeli wciągnął mnie Jan Kowalczyk. Wtedy jednak tylko śpiewałem. Ale mało tego, że śpiewałem to pobierałem także honorarium. Właśnie dzięki tej kapeli trafiłem do radia. W 1972 roku zauważył mnie Bolesław Skarżyński, szef Związków Zawodowych Pracowników Kultury. Wystawił mi legitymację i kazał płacić składki. Wtedy także redaktor naczelny PR Tadeusz Gawroński zapytał, czy mógłbym robić audycje młodzieżowe. Miałem 33 lata. Zacząłem robić audycję „Z tysiąca i jednej płyty”. Nie byłem jeszcze „pełnym redaktorem”, a stażystą.

– Co można było usłyszeć w Pana audycji?
– Bardzo różną muzykę, bo jak sama nazwa wskazywała sięgałem do tysiąca różnych płyt. Wtedy w latach 70-tych na topie były zespoły z Czech, czy Węgier. Omega na przykład, Kati Kovacs, albo zespół Bijelo Dugme z Jugosławii. Mam nawet autograf od Bregovicia. Z polskich np. Małgosia Ostrowska, która u nas stawiała pierwsze kroki. Jak Ci powiem, że byłem pierwszym, który robił audycje stereofoniczne, to nie uwierzysz. Nawet jak jechałem do Warszawy, to się dziwili: to już w Koszalinie macie stereo? A to dzięki mojemu bratu w Poznaniu nawiązałem kontakt z konsulatem amerykańskim i stamtąd miałem płyty. Pierwszy był album angielskiego zespołu Creedence Clearwater Revival. A na pewno nie pamiętasz takiego pisma Bravo.

– Oczywiście, że pamiętam.
– W latach 70-tych to było nie do kupienia, ale przychodził jeden egzemplarz z zagranicy do EMPiK-u. Udawało mi się go wypożyczać i mój kolega Boguś Horowski, który miał angielski i niemiecki w jednym palcu mi to wszystko tłumaczył. To, co on mi z tego pisma wyczytał, to ja potem opowiadałem w audycjach.

– A technicznie jak się prowadziło wtedy audycje? Na żywo?
– Nie. Nagrywało się. Może opowiem, jak powstawała moja audycja „Młodzieżowe studio stereo”. Emisja była w piątek, a ja już w środę musiałem się przy tym grzebać. Brałem płyty, tekst audycji pisałem na maszynie i niosłem do swojego kierownictwa. Oni to czytali, redagowali, wycinali, żeby nie było w tym za dużo Zachodu. Dostawałem podpis zatwierdzający. Potem brałem to i szedłem do zastępcy redaktora naczelnego. Tam znowu słyszałem: tu trzeba zmienić to, zmienić tamto. Zmienione niosłem na pierwsze piętro do działu przygotowań programów, skąd pani wysyłała to do działu kontroli. Za 15 minut potrafiła dzwonić cenzura: Panie Witku, co pan tu opowiada, przecież w Koszalinie wojska nie ma, a pan tu chce mówić, że dla naszych podchorążych muzykę napisał Ryszard Poznakowski. To tłumaczę, że mam z nim rozmowę i po niej będzie można posłuchać tej piosenki. To znowu słyszę: To niech ta piosenka idzie, ale wojska w Koszalinie nie ma. I tak audycja pocięta szła dopiero w piątek.

– Czego jeszcze nie można było zrobić? Nie można było grać jakiejś szczególnej muzyki?
– Był zapis, że Kofty nie można było puszczać, bo starozakonny. Albo utwór „Skrzypek Hercowicz” Ewy Demarczyk – też do wycięcia.

– Nie brakowało pewnie także pracy w terenie?
– O tak. Kto dziś pamięta, że w Jarocinie najpierw były Wielkopolskie Rytmy Młodych, z których dopiero potem powstał ten wielki festiwal w Jarocinie. Była też w Poznaniu Międzynarodowa Wiosna Estradowa. Jeździłem tam i jako jedyny miałem szwajcarski magnetofon „Nagra” Kudelskiego, który był wtedy Rolls Royce’em wśród sprzętów rejestrujących. Był bardzo ciężki, bo miał 6, a może nawet 12 baterii. Miał jednak podstawową zaletę, szybkość 38. Czyli nie musiałem z niego przegrywać na zwykłą taśmę, to bo była już szybkość radiowa.

– To były także czasy Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu.
– Byłem przedstawicielem „studia Gama” i jako ich wysłannik obsługiwałem festiwale w Kołobrzegu. Pamiętam, jak zaprosiłem Mieczysława Święcickiego na rozmowę na żywo. Zaczynam: Panie Mieczysławie, jak się czuje artysta, który zdobył wszystkie nagrody na festiwalu w Kołobrzegu? Na co on do mnie: A od kiedy jesteśmy na Pan? „Zdębiałem”, na moment zabrakło mi słów. (śmiech) Bo faktycznie prywatnie się znaliśmy, ale na antenie nie powinno tego być, tak twierdzili „starzy”dziennikarze! Ale najciekawsza rozmowa, jaką przyszło mi zrobić to był wywiad z pewnym generałem na temat festiwalu. Adiutant powiedział mi, że mam przygotować pytania i... odpowiedzi. Czyli miałem napisać cały wywiad, a on miał mi te odpowiedzi przeczytać do mikrofonu.

– Wywiadów pewnie jednak zrobił Pan setki, tysiące...
– Pamiętam cudowną chwilę. Anna German była w Kołobrzegu i poprosiłem mojego kolegę, który z nią śpiewał w duecie, żeby mi pomógł zorganizować to spotkanie. Wiedziałem, że będę z nią rozmawiał za kulisami. Ona bardzo wysoka, a ja... No wiadomo. Widzę, że ona przysiadła na ławce, więc szybko do niej doskoczyłem i od razu też usiadłem. Na siedząco byliśmy prawie równi, ale gdyby wstała… Dzięki Waszej gazecie mam do dziś mnóstwo wycinków, bo prowadziłem rubrykę „Muzyka młodzieżowa”. Jak zrobiłem wywiad z tymi artystkami, czy z Ireną Jarocką, to tutaj się to ukazywało. Taśmy z tymi wywiadami się nie zachowały, bo taśm było mało, więc się kasowało i nagrywało nowe rzeczy. Muzyki młodzieżowej się nie archiwizowało. Muzykę poważną owszem, ale wtedy do archiwum szły przed wszystkim nagrania z plenum komitetu wojewódzkiego. Takie to były czasy.

– A inne wpadki? Albo najciekawsze wywiady?
– Pamiętam pewną sytuację ze świętej pamięci Czesławem Niemenem. Spotykamy się na Międzynarodowej Wiośnie Estradowej, na której dostał jakąś nagrodę. Podchodzę i pytam, czy mógłbym z z nim zrobić rozmowę. „Nie, ja z dziennikarzami nie rozmawiam” – słyszę w odpowiedzi. Spotykamy się za dwa dni i on sam do mnie podchodzi, pyta: „czy możemy porozmawiać? Mieszkam w tym pokoju.” Zgodziłem się, ale chwilę później obudził się mój charakter: ty mi tak zrobiłeś, to teraz ja tobie. I nie poszedłem. Potem trochę jednak żałowałem. Takie sytuacje są wpisane w nasz zawód. Człowiek może odmówić rozmowy, ale nie odmawia mi – Wincentemu Stachowskiemu, bo ja nie proszę go o rozmowę prywatnie, tylko w imieniu słuchaczy. Im więc odmawia udzielenia odpowiedzi na kilka pytań.

– Kiedy można było grać na żywo?
– Po 1990 roku. Jak cenzura padła, to już poszło na żywo. Byłem pierwszym, który grał tak nocne audycje. Po latach, gdy ukończyłem Akademię Muzyczną w Gdańsku, prowadziłem autorskie audycje z muzyką klasyczną „Tony i słowa” oraz „Muzyczne prądy i poglądy”.

– I na żywo łatwo o wpadki.
– Bez wsypy nie ma życia w radiu „na żywo”. W tym cały urok. Pamiętam, jak kiedyś robiłem wywiad z pewnym „wiekowym” już kompozytorem. Miał około 80 lat. Po rozmowie zagrałem pewien utwór, przekonany, że to jego kompozycja. On sam słuchając go stwierdził, że niespecjalnie pamięta tę melodię. Okazało się potem, że pomyliłem nagrania, nie ten magnetofon został włączony.

– Dlaczego gra Pan do dziś?
– Radio to moja największa pasja życiowa. Jak 13 lat temu odszedłem na emeryturę, to powiedziałem sobie, że nie będę pracował. Wytrzymałem niecałe dwa miesiące. Dziś prowadzę audycję i wybieram muzykę, ale taką jaka się podoba słuchaczom – wszak tytuł moich nocy to „Piosenka z dinozaurem”. To jest Polskie Radio i robię usługi dla ludności. Teraz gram np. piosenki wileńskie. Dzwoni do mnie słuchacz i pyta: „czy to pan wybiera takie piosenki? Bo my siedzim z żoną i prosto płaczem.” Właśnie takich mam słuchaczy i wiem, że siadają przy radiu i słuchają. To są ludzie starsi, samotni i gram piosenki z lat 50-tych, złotych lat 60-tych polskiej piosenki i lata 70-te: Gniatkowskiego, Zylskiej, Kunickiej, Przybylskiej. Cieszę się, że jestem jeszcze komuś potrzebny. Zapraszam melomanów polskiej piosenki w każdą niedzielę od godz. 22 do Radia Koszalin.
ROZMAWIAŁ: MARIUSZ RODZIEWICZ

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera