Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Biskup Krzysztof Zadarko: Granicy należy bronić, ale nie wolno nam zapominać o człowieku

Piotr Polechoński
Piotr Polechoński
- Mamy konflikt interpretacyjny dotyczący wydarzeń na granicy - mówi ks. biskup Krzysztof Zadarko
- Mamy konflikt interpretacyjny dotyczący wydarzeń na granicy - mówi ks. biskup Krzysztof Zadarko Fot. Biura Prasowego KEP
- Społeczeństwo powinno wiedzieć, jakich obcokrajowców nasze państwo może przyjąć. Niewiedza w tym temacie przeradza się w dziurę zasypywaną stereotypami - mówi ks. Krzysztof Zadarko, biskup pomocniczy w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej i przewodniczący Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek

Jeszcze kilka tygodni temu byliśmy świadkami obrazów, które do niedawna kojarzyły się nam z dalekimi od nas rejonami Europy, a nie z Polską. Poważny kryzys migracyjny zapukał do naszych drzwi od wschodu i przez wiele dni był tematem numer jeden. Wypowiadali się na jego temat wszyscy, ale - jak do tej pory - nie ma oficjalnego stanowiska Kościoła katolickiego w Polsce. Stanowisko Kościoła w sprawie aborcji jest znane, w kwestii in vitro też. A w sprawie tego, co się działo i jeszcze dzieje na granicy z Białorusią? Jakie jest?

Wydaliśmy kilka stanowisk i komunikatów od początku tzw. kryzysu na granicy białorusko-polskiej. Niestety, nie za bardzo przebiło się to przez media, zwłaszcza publiczne, a nawet niektóre katolickie. Nie ma tego tematu za często na ambonach. Mam wrażenie, że wielu ludzi w Kościele myśli, że to jest sprawa daleka od nas. To jest rzeczywisty problem i można mieć wrażenie dezinformacji. Ale nauka Kościoła o migrantach i uchodźcach jest jednak jasna od początku i nikt jej nie ukrywa.

Dlaczego więc się nie przebija w komunikatach i stanowiskach, o których ksiądz biskup mówi?

Najpierw dlatego, że w Polsce jest niewielu uchodźców, więc jakby nie było tematu. Od kilku lat około trzystu migrantów rocznie otrzymuje taki status. Ponadto mamy konflikt interpretacyjny dotyczący wydarzeń na granicy. Dominuje jedna narracja polityczna, w której podejście do migrantów jest jednoznaczne: nie przyjmujemy żadnych migrantów i uchodźców, a jeśli już pomagamy, to tylko na miejscu, w ich ojczyźnie lub miejscu konfliktu, skąd mogliby uciekać. Mamy serce, mamy miłosierdzie, ale tam, tutaj to już niekoniecznie. Społeczeństwo powinno wiedzieć, jakich obcokrajowców nasze państwo może przyjąć, komu odmawiamy tu wjazdu i dlaczego, jakie są warunki integracji w społeczeństwie, jak uniknąć gettoizacji i zagrożeń znanych z krajów zachodniej Europy. Niewiedza w tym temacie przeradza się w dziurę zasypywaną stereotypami przez ideologów. Niestety, od 2015 roku imigranci są nam pokazywani wyłącznie jako zagrożenie, a naukę Kościoła zaczęli nam interpretować politycy. To jest temat przede wszystkim dla państwa i samorządów, siłą rzeczy również dla polityków. Obawiam się, że w Kościele poddaliśmy się temu, co dobre dla Kościoła nie jest, i może, co stwierdzam z bólem, powodować pewną dezorientację wśród wiernych. Dlatego tak ważne jest, aby taki jednoznaczny, wspólny głos episkopatu wybrzmiał i został w Polsce zauważony. Najlepiej w formule listu pasterskiego, z obowiązkiem odczytania z każdej ambony.

I tak się stanie?

Taki list jest przygotowywany, ale to musi być też odpowiednia chwila, aby właściwy termin jego opublikowania pomógł wszystkim, a nie zaszkodził. Taki termin był już nawet ustalony wstępnie na drugą niedzielę adwentu, ale wtedy zaczął się zmasowany atak na polskiej granicy z użyciem kamieni i innych narzędzi. I w tym momencie odczytanie takiego listu o nauce Kościoła, która jest jednoznaczna w kwestii otwartości dla imigrantów, a zwłaszcza uchodźców, byłoby błędem, który przyniósłby więcej szkody niż pożytku. Częściowo zrobił to za nas ostatnio papież Franciszek, gdy na początku grudnia poleciał na Cypr i do Grecji. Spotkania z uchodźcami i migrantami w obozach i jego słowa zdominowały cały pobyt. Wrócił temat korytarzy humanitarnych z greckich i włoskich obozów.

A nauka Kościoła w tej kwestii, jak ksiądz biskup wspomniał, jest otwarta? Tak ją można interpretować?

Jest otwarta na każdego człowieka i, co ważne, nauki Kościoła katolickiego w tej sprawie nie trzeba interpretować. Jest jasna i czytelna dla wszystkich, którzy zechcą z nią się zapoznać. Papieska Rada ds. Migrantów w 2013 r. opublikowała dokument, który jest zwartą nauką o podejściu do migrantów i uchodźców. I tam jest mocno podkreślony fragment Ewangelii wg św. Mateusza (rozdz. 25), w którym Jezus mówi: „byłem głodny, a daliście Mi jeść, byłem spragniony, a daliście Mi pić”. W pewnym momencie mówi też: „byłem obcy” (po grecku „xenos”), „a przyjęliście Mnie”. W polskim tłumaczeniu to brzmi inaczej i użyte jest słowo „przybysz”, czyli ktoś, kto przychodzi na chwilę i sobie pójdzie. Tymczasem właściwe, bardziej precyzyjne tłumaczenie tego słowa to „obcy”, a to już znaczy co innego niż „przybysz”. Oznacza kogoś, kto przyjdzie, bardzo często potrzebuje naszego wsparcia i być może, że zostanie wśród nas. I my w nim, w rzeczywistym uchodźcy szukającym pomocy, powinniśmy widzieć też Jezusa Chrystusa, którego mamy przyjąć. Szczególnie wtedy, gdy ta pomoc w wielu przypadkach oznacza ratowanie życia i zdrowia. Trudno o bardziej wyraźne stwierdzenie, że zawsze w drugim człowieku powinniśmy widzieć drugiego człowieka. Nawet w takim, a może przede wszystkim w takim, który dla nas jest kimś obcym. Geograficznie i kulturowo. Nauka Kościoła nigdzie nie mówi, że należy przyjmować wszystkich, co jest często podnoszone przez ludzi złej woli. I zawsze podkreśla warunek bezpieczeństwa w procesie otwartości i integracji.

Jednak to, czego byliśmy świadkami na granicy z Białorusią, to nie był klasyczny kryzys migracyjny. Ci ludzie nie przyjechali tutaj, bo sami sobie taką trasę wymyślili. Oni zostali przywiezieni przez białoruskie służby po to, aby sztucznie wywołać kryzys, a głównym celem całej tej operacji jest chęć destabilizacji sytuacji w Polsce i szerzej w Unii Europejskiej. Innymi słowy zostali użyci w zastępstwie żołnierzy atakujących naszą granicę, trochę jak karabinowe kule. Pytanie jest więc takie: jak katolicy mają się w tym wszystkim odnaleźć, jak do tego podejść? Bo z jednej strony jest oczywisty atak wrogiego reżimu i święte prawo do obrony granic, z drugiej tym razem amunicją są żywi ludzie, marzący o lepszym życiu i często zmuszani do tego, aby atakować tych, co granicy bronią. Jak tu się odnaleźć pomiędzy miłością do ojczyzny a miłosierdziem wobec tych, którzy tego potrzebują?

Odwołam się tutaj do świętego Tomasza z Akwinu, który mówi, że jeśli mamy konflikt dwóch wartości, które wydają się być nie do pogodzenia, to nie możemy stosować alternatywy „to albo to”. Mamy się wykazać taką roztropnością, która każe nam zachować dobro wspólne, które jest realizacją „tego i tego”.

Mamy bronić granicy?

Oczywiście, na pierwszym miejscu. I to powinno być jasno powiedziane: nie wolno nam nie bronić granicy. Chodzi tylko o to, aby bronić przy pomocy godziwych środków. Nie wolno nam zapomnieć o ludziach, którzy są używani jako amunicja i w pewnym momencie są w wielkiej potrzebie ocalenia zdrowia i życia.

Co to oznacza w praktyce?

To oznacza, że jeśli nad granicę lub już poza nią trafi człowiek, który będzie umierał albo będzie chory, spragniony, tułający się gdzieś w lesie, to nie może zabraknąć w nas tego odruchu, że ja muszę mu pomóc. Muszę mu uratować życie, jeśli w takiej będzie potrzebie. To jest minimum, które jest teraz absolutnie do zrealizowania. Podkreślam, jest fundamentalna konieczność obrony granic. Dlatego tu nie można być naiwnym i głosić, że teraz będziemy pomagać wszystkim, którzy chcą granice nielegalnie przekroczyć, a ci, którzy tych granic pilnują, są bez serca, wręcz bandytami w mundurach i można ich obrazić. Tak do tego, co się tam działo i może jeszcze dziać, podchodzić po prostu nie wolno. Musimy pamiętać, że każda obrona, także obrona granic, zmusza czasem do stosowania siły. Każdy człowiek, który próbuje sforsować ją siłą, musi się liczyć z tym, że zostanie odepchnięty. Oczywiście, będąc w takim nieustannym napięciu, któryś z żołnierzy może czasem przestać się kontrolować i źle się zachować, ale to są pojedyncze incydenty. Nie można ich usprawiedliwiać, ale można zrozumieć je na tyle, aby nie rzutowały na obraz całości i nie tworzyły fałszywego komunikatu, że oto nasze wojsko i pogranicznicy w większości przypadków zachowują się nieludzko, brutalnie i łamią prawa człowieka. Bo tak nie jest.

To jedna kwestia. A co z drugą? Jak można nieść pomoc, skoro cała strefa nadgraniczna została zamknięta?

Niestety, wydaje mi się, że błędem był brak zgody na wpuszczenie w strefę stanu wyjątkowego ludzi, którzy niosą pomoc medyczną i humanitarną, którzy robią to profesjonalnie i reprezentują znane oraz cenione organizacje. Tutaj można było zrobić więcej i trochę to wszystko inaczej zorganizować. Poszerzyć pomoc dla tych ludzi, którzy już się do nas przedarli, o pomoc oferowaną przez Polski Czerwony Krzyż, agendy ONZ, organizacje pozarządowe czy Caritas. Wiemy, że żołnierze i Straż Graniczna pomagają tym, co już się przedarli i błądzili po lasach, transportując ich do szpitali czy innych bezpiecznych miejsc, opatrując też ich na miejscu. Ale tak naprawdę oni nie są od tego. Od tego są organizacje pozarządowe, które wymieniłem i inne im podobne, a które świetnie by się sprawdziły w oferowaniu takiej pomocy. Inna sprawa, że takie posunięcie umiędzynarodowiłoby całą sytuację na granicy w najlepszy z możliwych sposobów. Stałoby się to na gruncie humanitarnej i medycznej pomocy, na czym by nasz kraj z pewnością zyskał wizerunkowo.

Wspomniał ksiądz biskup o Caritasie. Z tego co wiem, reprezentujący go księża, pracownicy i wolontariusze cały czas próbują nieść pomoc. Jak blisko mogli z nią podejść?

Jak blisko tylko podejść mogą. Szef Caritasu z Białegostoku jest w stałym kontakcie ze wszystkim placówkami Straży Granicznej przy wschodniej granicy. Caritas dostarcza też pomoc żywnościową i materialną do ośrodków Straży Granicznej, dokąd trafiają uchodźcy po wstępnej weryfikacji. Paczki te trafiają do uchodźców również za pośrednictwem ludzi tam mieszkających, którzy wiedzą, że mogą ich spotkać w lesie. Ludzie zaczęli takie worki np. zawieszać na drzewach, co się sprawdziło i pewnie nieraz uratowało komuś życie. Niektóre środowiska, niestety, przedstawiały to jako przykład zdrady ojczyzny, współpracy z reżimem na Białorusi, taniego miłosierdzia. Fatalna, niewdzięczna stygmatyzacja dobroci. To groźna przewrotność.

Problem w tym, że mało kto o tym wie.

To prawda. A dzieje się tak, bo oficjalna, publiczna narracja jest skoncentrowana na obronie granic, jakby nie było nieszczęścia obecnych tam migrantów. Wszystko, co jest poza tym, jest traktowane jako szkodzenie. Mogę tylko ubolewać, że tak się przedstawia ten niezwykle trudny dla polskiego państwa kryzys. Oczywiście, co chcę jeszcze raz mocno podkreślić, Kościół zawsze będzie nawoływał do obrony granic. Mamy obowiązek bronienia granic, mamy obowiązek stanięcia murem za Strażą Graniczną, wojskiem polskim i moralnego wsparcia. I to czynimy. Ale nie można tworzyć takiej fałszywej alternatywy, że oto jedyną postawą, która jest do zaakceptowania, jest twarde stanie po stronie żołnierzy, z kompletnym pominięciem dramatu ludzi zwabionych przez Białoruś, którzy przeszli przez granicę. Taka alternatywa jest szkodliwa dla całości sprawy, w tym także dla wizerunku naszej ojczyzny. Bo wizerunek państwa, które broni swoich granic, a jednocześnie zamyka oczy na to, że u jego granic leżą chorzy, często umierający ludzie, szukający pomocy, jest obrazem złym i niedobrym dla naszego kraju. Kilkanaście pochówków migrantów znad granicy jest wyrzutem sumienia, że można ich było uratować.

Takie roztropne podejście, o którym ksiądz biskup mówi, uchroni nas od takiej szkodliwej postawy i takiego szkodliwego obrazu?

Tak. Takie roztropne podejście inspirowane myślą świętego Tomasza zwalnia nas z populistycznego podejścia. Podejścia, które akcentuje tylko i wyłącznie jedną stronę, czyli obronę granic i ojczyzny. Co gorsza, wynoszoną w tym momencie na piedestał wraz z analogiami do wydarzeń z naszej historii, które zdecydowanie są zbyt daleko idące. Konsekwencją tego jest to, że przymykamy oczy i minimalizujemy tragedię ofiar wśród migrantów. Tymczasem my wszyscy jako Kościół, chrześcijanie jesteśmy od tego, aby mówić, że jest jeszcze jeden aspekt tego zagadnienia i jest nim człowiek. Bo interes wspólnoty i bezpieczeństwo narodu nie może być ważniejsze niż dobro człowieka rozumiane jako prawa tego człowieka, w tym prawo do uratowania jego życia. To można pogodzić również w tym wypadku. Musimy mieć tego świadomość, jak bronić granicy w sposób odpowiedni do zagrożenia, żeby nie działo się to kosztem deptania godności człowieka. Jak więc zawracać ludzi na granicę? Nie wszyscy ci, którzy trafili nad naszą granicę, rzucali kamieniami. Godność człowieka, niezależnie od tego, skąd on przybywa i dlaczego tutaj, jest, jest nietykalna. Bandytów należy aresztować i już z pewnością nigdy do Polski nie wpuścić. Kłopot w tym, że dla wielu z nas, nie tylko dla polityków, takie założenie jest wyzwaniem zbyt trudnym. Lepiej opis sytuacji uprościć, spolaryzować w populistycznym schemacie - na granicy bandyci versus obrońcy Polski, a w społeczeństwie zdrajcy - patrioci. To uruchamia emocje, zwalnia z myślenia.

To, co się działo na granicy wschodniej, zostało wkomponowane w naszą bieżącą, wewnętrzną politykę, w wewnętrzny polityczny spór, który w Polsce trwa od lat. Konsekwencją tego jest z jednej strony pewien rodzaj dehumanizacji migrantów w oficjalnej narracji, a z drugiej granie ludzką tragedią, aby uderzyć nią w politycznych przeciwników, omijając świadomie czynnik agresji politycznej wobec Polski. Jak w tym wszystkim zobaczyć tylko i jedynie człowieka, o którym ksiądz biskup mówi?

Trzeba tu i tu widzieć człowieka. I w uchodźcach, i w tych, którzy bronią granic, którzy zostali ranni. W tym drugim przypadku to nie jest sprawa tylko ich rodzin, ale nas wszystkich, bo to są nasi bohaterowie. Mam pełny szacunek dla funkcjonariuszy Straży Granicznej i żołnierzy czy policjantów na granicy. Ale jednocześnie, i tego bardzo brakuje, nie wolno wpadać w pułapkę myślenia „albo, albo”, bo to jest skrajnie polityczne myślenie. Dlatego warto sięgnąć po nasze komunikaty, bo one cały czas mówią o jednej i drugiej stronie tego, co się działo i jeszcze dzieje na granicy. A skoro ich treść nie przebija się do powszechnej świadomości i katolicy są zdezorientowani, to w jakimś sensie jest to nasza porażka duszpasterska. I trzeba pracować nad tym, aby to zmienić.

Przed nami święta Bożego Narodzenia, wyjątkowy czas. Wyjątkowy szczególnie w polskiej tradycji, w której mają one charakter bardzo rodzinny, ale także - przynajmniej w wymiarze symbolicznym - otwarte są na tego „obcego”. Myślę tu o pustym miejscu przy wigilijnym stole i dodatkowym nakryciu dla kogoś, kto nieoczekiwanie w czasie wigilijnej kolacji do nas zapuka. W tym roku - w kontekście tego, co się działo na wschodzie i że sami uchodźcy stali się kimś, kogo można spotkać blisko nas - to puste miejsce przestało być tylko pustym symbolem i zmieniło się w pytanie, na które musi odpowiedzieć sobie każdy z nas: co byśmy zrobili, gdyby taki uchodźca zapukał w Wigilię do naszych drzwi? Jak ksiądz biskup myśli, jakich odpowiedzi będzie najwięcej?

Oni już zapukali i chyba już wiemy, że nie chcą tu zostać. Bez wątpienia tegoroczne święta będą bardziej wyraziste i faktycznie pytanie o to, jak rozumiem tradycję pustego krzesła, będzie aktualne i bardzo na czasie. Bo to miejsce przy naszym stole w tym roku pokaże nam wyjątkowo mocno, że coraz częściej otaczająca nas rzeczywistość nie pasuje do tego naszego lukrowanego klimatu kulturowego, malowanego katolicką tradycją. To miejsce pokaże, że Ewangelia dzieje się naprawdę, a więc jak w życiu - czasami boli, czasami kosztuje. Wejście do stajenki w Betlejem lub włożenie rąk w rany Chrystusa jest w tym przypadku tak namacalne, tak realne w sensie doświadczenia. Potrzebujący naszej pomocy obcy człowiek nie jest gdzieś daleko na świecie, ale tu, obok nas. Oczywiście, nie przy każdym świątecznym stole będzie taka refleksja. Ale to będzie tematem rozmów w niejednym domu i to już będzie jakieś dobro, które będzie przynosiło owoce. My wszyscy, katolicy, na nowo musimy przerobić dogmat o Wcieleniu, który głosi, że Bóg stał się człowiekiem. I kiedy Jan Paweł II mówił, że człowiek jest drogą Kościoła, to jeśli to tylko tak pięknie brzmi, to mamy jeszcze jeden slogan grożący banalizacją Ewangelii. Ale kiedy przed nami stanie konkretny człowiek, ten najbardziej potrzebujący, na dodatek ktoś dla nas mentalnie obcy, czasem wyznający inną religię i stanie przed nami w tak skomplikowanej sytuacji, jak ta na wschodniej granicy, to już zaczynamy się zastanawiać, wahać, nabierać wątpliwości, że z tą drogą, o której mówił papież, to chyba jednak nie jest tak do końca. Otóż nie. Do końca. Rozejrzyjmy się też wokół siebie, w Polsce jest około 1,5 mln obcokrajowców w pracy i w sąsiedztwie. I zadajmy sobie pytanie: czy wiemy, gdzie i jak będą spędzać te najpiękniejsze, pełne miłości święta Bożego Narodzenia?

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera