MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dziecko niczyje mieszka w szpitalu. Miesiącami czeka na rodzinę zastępczą

Leszek Wójcik
Leszek Wójcik
Klinika na Pomorzanach kupiła specjalne, większe łóżeczka dla niemowlaków, które w szpitalu czasami bardzo długo czekają na rodzinę zastępczą
Klinika na Pomorzanach kupiła specjalne, większe łóżeczka dla niemowlaków, które w szpitalu czasami bardzo długo czekają na rodzinę zastępczą LW
W ciągu zaledwie pięciu lat kobieta o imieniu Marzena urodziła w szpitalu Zdroje w Szczecinie trzech chłopców. Wszystkich w nim zostawiła. W takich sytuacjach niechciane dzieci czekają w szpitalu na rodzinę zastępczą kilka miesięcy. Bywa, że nikt ich nie chce zabrać nawet przez rok.

Porzucone dzieci (mówi się o nich „dzieci społeczne”) czekają na rodzinę zastępczą najczęściej w szpitalu. Bywa, że nową rodzinę znajdują w ciągu miesiąca, zdarza się, że po roku.

- Siłą rzeczy zżywamy się z nimi, my się do nich przywiązujemy, a one do nas - przyznaje Justyna Niedolistek, położna z Oddziału Noworodków szpitala Zdroje. - Cieszą się, kiedy wchodzimy na dyżur. Proszą o zainteresowanie. A nam ich szkoda. Przecież taki maluszek nie może cały czas leżeć w łóżku. Dziecko przy matce jest tulone, noszone na rękach. Tym dzieciom tego brakuje. Rozwijające się dzieci z miesiąca na miesiąc wymagają coraz to innej opieki.

- Przede wszystkim potrzebują miłości - podkreśla pani Justyna. - Dlatego każdą wolną chwilę w pracy spędzamy z nimi, nosimy, tulimy, mówimy do nich. Załatwiłyśmy wózek i wychodzimy z nimi na spacery. Kupiłyśmy też butelki, smoczki, gryzaki, maskotki, płyny do kąpieli. Każda z nas przyniosła ciuszki po własnych dzieciach.

Panie z oddziału przyznają, że nawiązują emocjonalny kontakt z zostawianymi dziećmi.

- Nieraz płakałam, kiedy przychodziły panie z ośrodków i zabierały „nasze” dzieci do adopcji. Nieraz się zastanawiałam, czy zostać rodziną zastępczą - przyznaje Justyna Niedolistek.

Żeby każde dziecko traktować indywidualnie, położne nadają im imiona.

- Leżą u nas miesiąc, a nawet dłużej. Mamy do nich mówić „chłopczyku”, „dziewczynko”? - pyta położna. - Później, jak przyjeżdżają rodzice zastępczy, mówimy im, że zwracamy się do nich Stasiu czy Zosiu, a oni już tak zostawiają.

Czasami dziecko otrzymuje imię, bo tego dnia, kiedy się urodziło, wypadały czyjeś imieniny.

- Najczęściej jednak imiona wymyślamy same. Patrzymy na nie i się zastanawiamy, jakie do niego pasuje. Był więc Tomek, Szymon, Robert - opowiadają położne.

W szpitalnej sali oddziału noworodków są huśtawki, maty do zabaw, bujaczki… wózek... Wszystko, by zapewnić dzieciom namiastkę normalnego życia.

- Serce pęka, kiedy widzę, jak leżą gdzieś w kąciku sali, przy dzieciach, po które przychodzą inne matki - mówi pani Justyna. - Wiem, życie jest brutalne. Nieraz byłam świadkiem sytuacji, kiedy matka zostawia swoje zdrowe dziecko, bo go po prostu nie chce, a chwilę później rodzi się oczekiwane, wytęsknione i… ciężko chore. Tu się zdarzają prawdziwe tragedie.

Dlaczego dzieci są porzucane?

- Powodów jest wiele, za każdym razem inny - podkreśla Magdalena Knop ze szpitala w Zdrojach. - Każdy przypadek to inna historia.

Najczęściej dzieci zostają w szpitalu, bo w ich domu nie ma dla nich miejsca lub warunki są nieodpowiednie. Bywa, że matki piją alkohol, narkotyzują się lub wychowują wiele dzieci samotnie.

- Są takie, które przychodzą na porodówkę, rodzą, podpisują papiery, w których zrzekają się praw rodzicielskich i idą do domów - opowiada Justyna Niedolistek. - Jedna kobieta zostawiła u nas trójkę maluchów. Nawet na nie nie spojrzała. Zresztą, w takich sytuacjach one najczęściej nie chcą dzieci widzieć. Po porodzie noworodek jest natychmiast zabierany na oddział - nie zostawia się go z matką nawet na dwie godziny, które im się należą. Myślę, że się boją. Czują, że jeśli spojrzą, choć na chwilkę, to się zawahają. Nie porzucą. To przecież na pewno nie jest łatwa decyzja.

Kobiety nie muszą się ze swoich decyzji tłumaczyć. Poza tym podpisanie dokumentu nie jest jeszcze ostatecznym cyrografem - matka ma sześć tygodni na zmianę zdania.

- Przecież mama może być w depresji poporodowej. Ma prawo w połogu czuć się inaczej - tłumaczy położna. - Pamiętam, raz, kilka lat temu, najpierw zrezygnowała z dziecka w obawie, że nie znajdzie wsparcia rodziny, a potem przyszła po trzech dniach, bo w domu się okazało, że jej pomogą.

Są jednak sytuacje, kiedy to szpital wnioskuje o odebranie matce dziecka. Bywa np., że na porodówkę trafia kobieta będąca pod wpływem alkoholu. Wtedy wysyłane są do sądu (w tym roku szpital wysłał dwa) wnioski o umieszczenie dziecka w placówce opiekuńczo-wychowawczej lub w pogotowiu rodzinnym.

- Tak się dzieje, kiedy dzieci, ze względu na ich bezpieczeństwo, nie mogą wrócić do rodzinnych domów - twierdzi Magdalena Knop. - Do takich sytuacji dochodzi, gdy w rodzinie występują patologie, jak alkoholizm czy uzależnienie od narkotyków. Albo matka jest osobą bezdomną lub też w domu nie ma odpowiednich i przede wszystkim bezpiecznych warunków do wychowania i rozwoju dziecka.

Przykład: matka mieszka z trójką dzieci w jednym małym pokoju, bez dostępu do bieżącej wody i toalety, a ojciec noworodka przebywa w więzieniu. Za rozpoznanie środowiskowe w tego typu sytuacjach odpowiada właściwy ośrodek pomocy społecznej.
Wiele kobiet będących w trudnej sytuacji życiowej mimo wszystko chce zabrać dziecko do domu.

- Czasami musimy więc takie dzieci pilnować, żeby kobiety z nimi nie wyszły - bo próbują je wbrew zakazowi zabrać - mówią pracownicy szpitala.

Jak zapewniają przedstawiciele Zdrojów, sądy działają bardzo szybko. Postanowienia o umieszczeniu dziecka w placówce wychowawczej lub pogotowiu rodzinnym przychodzą w ciągu jednego, dwóch dni od złożenia wniosku przez szpitalnego pracownika socjalnego.

- Niestety, brakuje odpowiedniej liczby miejsc i rodzin zastępczych, do których dzieci mogłyby zostać przekazane - twierdzi Justyna Niedolistek.

Jeszcze mniej rodzin zastępczych jest przygotowanych na przyjęcie chorego dziecka.

- U nas, w Klinice Pediatrii, Nefrologii Dziecięcej, Dializoterapii i Leczenia Ostrych Zatruć szpitala Zdroje, najczęściej pozostawiane są dzieci ze schorzeniami układu moczowego - podkreśla lekarz kierujący kliniką, dr hab. Andrzej Brodkiewicz. - To są poważne schorzenia.

Dzieci z chorobami układu moczowego wymagają szczególnej, specjalistycznej opieki, np. codziennego dializowania.

- Zanim więc dojdzie do przeszczepu nerki, opiekuna czeka ogrom pracy - podkreśla Andrzej Brodkiewicz. - Wiele młodych matek to przerasta, dochodzą wtedy do wniosku, że temu nie podołają. W takiej sytuacji decydują się na zostawienie dziecka w szpitalu, a my zaczynamy szukać rodziny zastępczej, która nie tylko musi się nauczyć opieki nad takim dzieckiem, ale również musi się nauczyć obsługi sprzętu, który dostaje.

Dzieci wymagających leczenia i terapii nie można oddać każdemu.

- Niestety miejsc, w których będą miały zapewnione odpowiednie warunki, nie ma dużo - przyznaje pielęgniarka Barbara Musiał. - I póki się nie znajdą osoby, które pokochają to dziecko pomimo jego choroby, ono jest z nami. Szpital wtedy pełni rolę domu, a my stajemy się mamami.

Najczęściej terapia polega na tym, że dziecko jest podłączone w nocy do maszyny.

- W dzień funkcjonuje jak każde zdrowe dziecko - tłumaczy Barbara Musiał. - Siedzi z nami w dyżurce, chodzi po oddziale. Jeśli pogoda pozwala, idziemy na spacerek, by w miarę możliwości zapewnić im prawidłowy rozwój. Bo nie możemy go zostawić w łóżeczku. To byłoby nieludzkie.

Bywa, że opiekunowie się przywiązują chorego maluszka.

- Jedno z dzieci głęboko się wkradło do mojego serca, bardzo przeżyłam rozstanie z nim. Zrozumiałam, że muszę zachować pewien dystans. Tym bardziej, że nie zawsze choroba kończy się dobrze. Ale emocjonalne zaangażowanie jest duże. Zawsze - dodaje pielęgniarka.

Ostatnio zostawionego na oddziale chłopczyka wzięła kobieta, która ze swoim dzieckiem przyszła w zupełnie innej sprawie.

- Dowiedziała się o nim i poczuła, że musi go wziąć. Kilka dni później przyjechała do nas po raz kolejny, nauczyła się terapii i go adoptowała. Do tej pory mamy z nią kontakt - opowiadają pracownicy szpitala.

Wszyscy nasi rozmówcy podkreślają, że choroba przewlekła to nie wyrok. Podają przykłady, że wiele z „ich” dzieci kończy szkołę, studiują.

- Była u nas ostatnio 18-letnia już kobieta, która jak to się mówi, „nie rokowała”. Trafiła jednak do ludzi, którzy się nią wspaniale zaopiekowali. Dzięki nim teraz jest studentką. To przykład, że warto walczyć - mówi z dumą Barbara Musiał.

W Klinice Patologii Noworodka Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego nr 2 przy al. Powstańców Wielkopolskich w Szczecinie obecnie przebywa jedno niechciane dziecko - jest tu od pięciu tygodni. Choć był już w tym roku moment, gdy przebywało tu jednocześnie kilkoro dzieci, mieszkały tu przez trzy-cztery miesiące.

Szpital musi być przygotowany na takie sytuacje. W oddziale są więc łóżeczka większe niż te dla noworodków - są specjalnie wykonane, na zamówienie. Chodzi o to, by mogły na nich leżeć większe dzieci, ale jednocześnie, by można takich łóżek zmieścić w sali jak najwięcej.

W ubiegłym roku na oddziale przebywało jednocześnie siedmioro dzieci społecznych. Jedno z nich znalazło rodzinę zastępczą dopiero po siedmiu miesiącach.

od 7 lat
Wideo

Wyniki pierwszej tury wyborów we Francji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Dziecko niczyje mieszka w szpitalu. Miesiącami czeka na rodzinę zastępczą - Głos Szczeciński

Wróć na gk24.pl Głos Koszaliński