MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Gościni, ministra, chirurżka... Tej słowotwórczej rzeki już się nie zawróci. Czy kogokolwiek śmieszy lekarka albo mistrzyni?

Małgorzata Klimczak
Małgorzata Klimczak
W reformie języka polskiego nie chodzi o to, żeby sankcjonować błędy językowe, tylko o to, żeby ujednolicić zasady - tłumaczy prof. Ewa Kołodziejek
W reformie języka polskiego nie chodzi o to, żeby sankcjonować błędy językowe, tylko o to, żeby ujednolicić zasady - tłumaczy prof. Ewa Kołodziejek Dariusz Gorajski
O wulgaryzacji języka, zmianach niektórych zasad ortografii, feminatywach, zaniku interpunkcji i błędach językowych, które najczęściej popełniamy, rozmawiamy z prof. Ewą Kołodziejek.

Rada Języka Polskiego podjęła decyzję o zmianie niektórych zasad ortografii. Zmiany nie wydają się rewolucyjne, raczej kosmetyczne.

Zmiany kosmetyczne to trochę za mało powiedziane, ale na pewno nie są to zmiany rewolucyjne. Dotyczą tylko 11 zasad, głównie tych, które dotąd sprawiały kłopoty, bo wymagały analizowania kontekstu i przywoływania wiedzy gramatycznej. Weźmy przymiotniki tworzone od nazwisk, na przykład mickiewiczowski, które pisze się albo wielką, albo małą literą, w zależności od znaczenia. Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy w danym kontekście mickiewiczowski będzie przymiotnikiem jakościowym, odpowiadającym na pytanie jaki?, czy dzierżawczym, odpowiadający na pytanie czyj?. Gdy organizujemy wieczorek mickiewiczowski, to zastanawiamy się, jak to zapisać. Bo skoro mickiewiczowski pochodzi od nazwiska Mickiewicz, to może jednak wielką literą, choć przecież przymiotniki pisze się małą literą. Takie mamy dylematy. Z tego powodu zasada została ujednolicona i przymiotniki pochodzące od nazwisk też będziemy pisać małą literą. Inną uspójnioną zasadą jest pisownia nazw mieszkańców. Obecnie nazwy wszystkich mieszkańców piszemy wielką literą oprócz nazw mieszkańców miast. Trudno powiedzieć, dlaczego Europejczyk, Polak, Wielkopolanin, Ślązak pisze się wielką literą, a szczecinianin, warszawiak, wrocławianin małą. Od 1 stycznia 2026 roku wszyscy mieszkańcy miast będą mogli pisać o sobie wielką literą. Z pozostałymi zmianami można się zapoznać stronie Rady Języka Polskiego.

Małą literą nadal się będzie pisać nazwy stanowisk i funkcji, choć często spotykam się w różnych pismach z nazwami: dyrektor, prezes, minister pisanymi wielką literą. Dlaczego ta zasada nie została zmieniona?

Bo w reformie nie chodzi o to, żeby sankcjonować błędy językowe, tylko o to, żeby ujednolicić zasady. To, że nazwy stanowisk często piszemy wielką literą, nie znaczy, że trzeba ten zwyczaj ująć w jakąś regułę. To są nazwy pospolite, które pisze się małą literą. Ale mamy furtkę w postaci reguły użycia wielkiej litery ze względów uczuciowych lub grzecznościowych i często z niej korzystamy. W zwrotach adresatywnych, kierowanych do drugiej osoby, zawsze trzeba użyć wielkiej litery i pisać Panie Prezesie, Panie Dyrektorze. W zaproponowanych przez Radę Języka Polskiego zmianach nie chodziło więc o to, żeby powiedzieć: „No dobrze, popełniacie błędy, to my je teraz akceptujemy”, tylko o to, żeby było mniej wątpliwości. Została na przykład ujednolicona pisownia nazw marek i wyrobów przemysłowych. Obecnie piszemy dwojako: nazwę marki - wielką literą, potoczną nazwę samochodu - małą: samochód marki Mazda, ale jeżdżę mazdą. Większość piszących nie rozróżnia tych subtelności, bo przecież jeżdżąc mazdą, jeżdżę samochodem marki Mazda. Uznaliśmy więc, że zgodnie z utrwalonym zwyczajem będziemy nazwy marek pisać wielką literą bez względu na kontekst.

Ludzie popełniają też inne błędy ortograficzne. Często widzę, że piszą razem wyrażenie także, zamiast tak że, bo pisownia jest zróżnicowana znaczeniowo.

Też na to zwróciłam uwagę. To są dwa różne wyrażenia. Słowo także jest partykułą znaczącą to samo, co słowa też, również. Wyrażenie tak że ma zupełnie inny sens, porównywalny ze znaczeniem wyrażenia tak więc albo zaimków więc, zatem. Trzeba po prostu wiedzieć, co się chce napisać.

Jeśli już mówimy o zmianach w języku, to odnoszę wrażenie, że wraz ze zmianą rządu na nowo rozgorzała dyskusja o feminatywach. Wisława Szymborska w swoich powojennych felietonach pisała, że feminatywy istniały już wcześniej i ona za nimi tęskni. Dzisiaj pojawiają się głosy, że niektóre określenia są niezgodne z językiem polskim, więc jak to jest naprawdę?

Feminatywy to integralna część naszego języka, ich historia jest bardzo długa. Notowane są już słowniku XVI-wiecznej polszczyzny. Nawet w Ewangelii św. Łukasza jest zdanie z żeńską formą prorokini: „Była tam prorokini Anna, córka Fanuela z pokolenia Asera, bardzo podeszła w latach” (Łk 2, 36). Niegdyś mówienie o kobiecie w formie męskiej nie było aprobowane. Na początku XX wieku korespondenci pisali do „Poradnika językowego” i pytali, dlaczego o kobiecie pisze się doktor, a nie doktorka? Przecież to jest niezgodne z naturą języka! Niektórzy językoznawcy uznawali wręcz takie sformułowania za gwałt na języku! Dopiero w II połowie XX wieku nazywanie kobiet męskimi formami zaczęło dodawać im prestiżu. Żeńskimi formami określano tylko kobiety wykonujące mniej prestiżowe zawody: nauczycielka, sprzątaczka, ekspedientka, pielęgniarka. A kobieta doktor, profesor, dyrektor była określana „po męsku”. To była kwestia obyczaju, mentalności społecznej, jeśli tak można powiedzieć. Dzisiaj wracamy do feminatywów z prostego powodu: chcemy uwidocznić obecność kobiet w życiu społecznym. Jeżeli słyszymy: lekarz, profesor, lotnik, wykładowca, to pierwszym skojarzeniem jest mężczyzna. A jeśli mówimy niania, to myślimy o kobietach. Ale jeśli wyrażenie pan niania uznajemy za absurdalne, to dlaczego aprobujemy panią dyrektor? W obu jest przecież pewien gramatyczny konflikt. Oczywiście, tłumaczymy to generyczną funkcją nazw męskich odnoszących się także do kobiet. Studenci, profesorowie, doktorzy to zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Ale to wciąż męskie formy wyrazowe. A jeśli nie mamy dla kobiet odrębnych nazw, to nie mamy poczucia, że kobiety są równorzędnymi uczestniczkami życia społecznego. Bo jeśli czegoś nie ma w języku, to tego w rzeczywistości pozajęzykowej nie dostrzegamy. Ale czasy się zmieniły. Teraz kobiety na równi z mężczyznami uczestniczą w życiu zawodowym, społecznym, politycznym. Mają więc prawo do własnych określeń i nie muszą się posiłkować nazwami męskimi. Jeśli ktoś nie jest oswojony z formą gościni, notowaną w dawnych słownikach, z formą ministra czy chirurżka, to musi się do nich przyzwyczaić. Tej słowotwórczej rzeki już się nie zawróci.

Kiedyś pewna pani reżyserka teatralna powiedziała, że nie uznaje formy reżyserka, bo reżyserka to jest pomieszczenie w teatrze. Na co ja mam argument, że pilot to jest przedmiot do przełączania kanałów w telewizorze, jednak panowie prowadzący samoloty czy oprowadzający wycieczki jakoś nie mają z tym problemu.

Rzeczywiście, to jest często przedmiotem językowych żartów, że Kanadyjka to i kobieta, i łódka, a Finka to kobieta, i nóż. Ale nie przeszkadza nam, gdy mówimy: Ona jest Polką, choć polka to także taniec. Takie wyrazy to homonimy, charakterystyczne dla wielu języków. Wyraz reżyserka może nazywać i pomieszczenie w teatrze, i kobietę, i rodzaj pracy. Nie przeszkadza to nam w używaniu tych słów, więc nie powinno nam też przeszkadzać, że pilotka to kobieta i rodzaj czapki. Konduktorka to też rodzaj czapki i torebki, choć dziś mało kto o tym pamięta.

A jeśli kobieta sobie nie życzy, żeby się do nie zwracać w żeńskiej formie?

To jest kwestia grzeczności językowej, taktu językowego, etykiety. Jeśli wiemy, że ktoś nie akceptuje form feminatywnych, to ich po prostu w stosunku do tej osoby nie używajmy. A na pewno nie stosujmy ich w bezpośrednim zwrocie. Mnie zwrot: pani profesorko nie razi, ale wiem, że jest jeszcze dość rzadki, bo formy adresatywne zmieniają się najwolniej. Najważniejsze jednak, żebyśmy przestali myśleć, że żeńskie nazwy godności, zawodów i stanowisk są gorsze niż ich męskie odpowiedniki, że są lekceważące albo śmieszne. Czy kogokolwiek śmieszy lekarka albo mistrzyni?

Mnie zawsze dziwi, że osoby, które mają problemy z feminatywami, akceptują różne kalki językowe, używają słów w niewłaściwym znaczeniu. Takim najnowszym przykładem jest nowe znaczenie słowa dedykowany. Dzisiaj wszystko jest dedykowane.

No właśnie. Niektórzy zwalczają feminatywy, ale podobają się im „dywaniki dedykowane do nowego modelu samochodu” (przykład autentyczny!). To jest dopiero śmieszne, choć bardziej mnie irytuje i martwi. A najbardziej martwi to, że język się coraz mocniej wulgaryzuje i że jest na to społeczne przyzwolenie. Już nawet nie mówię o tych najokropniejszych wulgaryzmach, ale o tych, których ludzie używają powszechnie, bo myślą, że nie są wulgarne. Te wszystkie wyrażenia zaczynające się od ja pier..., to straszne słowo upierdliwy i wiele innych potocznych, ordynarnych, odrażających. I jakoś nie słyszę, żeby ludzie protestowali przeciw nim tak emocjonalnie, jak protestują przeciw feminatywom. To smutne...

Niedawno zakończyło się kolejne dyktando uniwersyteckie, które Pani organizuje od wielu lat. Jak piszą Polacy? Coraz lepiej czy coraz gorzej? Jakie błędy najczęściej popełniają?

Nie piszą ani coraz lepiej, ani coraz gorzej. Wciąż popełniają błędy, bo polska ortografia nie jest łatwa. Teraz jest chyba jeszcze trudniej, bo żyjemy w kulturze obrazu, a nie w kulturze pisma. Po prostu mniej czytamy, a więcej oglądamy i przeglądamy. Nie obcujemy na co dzień z wzorcowymi tekstami pisanymi, wydrukowanymi, czyli takimi, nad którymi pracował i autor, i redaktor, i korektor. Częściej „siedzimy w internecie”, a tam język nie ma cech wzorcowej polszczyzny, więc i ortografia sprawia kłopoty. Ale z zaskoczeniem zobaczyłam, że uczestnicy dyktanda (mowa o Dyktandzie Uniwersyteckim 2024, które odbyło się 24 maja na Uniwersytecie Szczecińskim, a do którego tekst napisała prof. Kołodziejek - dop. red.) popełniali błędy w wyrazach, które powinni znać z lektur szkolnych. Nie znali ich, więc nie wiedzieli, jak zapisać chomąto, ożenek, ochędóstwo. To ostatnie słowo powinien pamiętać każdy, kto przeczytał VII tren Kochanowskiego. Przyznaję, że można nie znać zwrotu hadko słuchać, choć notuje je „Wielki słownik ortograficzny” z 2016 roku.

Hadko słuchać to „Trylogia”.

Właśnie, to „Trylogia”, której młodzież już chyba nie czyta. A chomąto? Wydawałoby się, że teraz, kiedy tyle się mówi o koniach ciągnących turystów nad Morskie Oko, słowo chomąto powinno gdzieś się przebić. Okazuje się, że nie. Młodsi ludzie nie znają dawnych realiów i ich nazw, więc niełatwo było im pisać. Ale dyktando musi być trudne, bo wszyscy walczą o duże nagrody. Kłopoty również sprawiła uczestnikom pisownia wyrazów obcych, których na co dzień używamy głównie w języku mówionym, choćby breakdance, rock’n’roll, cheeseburger. Ale w dyktandzie nie było żadnego słowa, którego by nie notował słownik ortograficzny.

A co z interpunkcją, bo mam wrażenie, że w internecie ona zanika?

To racja, znajomość interpunkcji jest coraz słabsza. Wynika to z tych samych powodów: brak stałego kontaktu z tekstem napisanym wzorcowo. Teksty w internecie nie nauczą nas interpunkcji, bo mamy wobec nich inne potrzeby. Chcemy informacji i rozrywki, toteż nie zwracamy uwagi na jakość języka. A bez przecinków teksty tracą sens, więc znów wracamy do podstawowego sposobu uczenia się poprawnej polszczyzny: czytać, czytać, czytać!

Wiele osób chętnie sięga po audiobooki. Tam literaturę czytają aktorzy, którzy potrafią czytać tak, że słychać każdy przecinek, wykrzyknik, wielokropek. Czy audiobooki mogą pomóc w uczeniu się poprawnej polszczyzny?

Myślę, że tak. Interpunkcji można się uczyć zarówno czytając teksty wydrukowane, jak i słuchając dobrze zinterpretowanego tekstu. Myślę też, że słaba znajomość ortografii i interpunkcji wśród młodzieży to też efekt niefortunnych programów szkolnych. One nie są dostosowane do współczesnych realiów i do potrzeb młodego człowieka. I to nie jest tak, że młodzi w ogóle nie czytają. Owszem czytają, zwłaszcza dziewczęta, chociaż nie to, co im poleca szkoła. Inna rzecz, że młodzież nigdy nie chciała czytać obowiązkowych lektur. Ale gdyby młodzi mogli sami wybierać lektury do omawiania w szkole, to ich sprawność językowa byłaby znacznie większa.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Studio Euro odc.4 - PO AUSTRII

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Gościni, ministra, chirurżka... Tej słowotwórczej rzeki już się nie zawróci. Czy kogokolwiek śmieszy lekarka albo mistrzyni? - Głos Szczeciński

Wróć na gk24.pl Głos Koszaliński