Alfred Spruth miał 7 lat, gdy wraz z matką i trojgiem rodzeństwa w lutym 1945 roku uciekał z Bornego Sulinowa.
- Brnęliśmy w półmetrowym śniegu przy solidnym mrozie na stację kolejową - wspominał wczoraj.
Tu czekał na nich wypełniony do granic możliwości pociąg, w którym znalazł się jednak wagon dla matek z dziećmi. Jego rodzina i tak miała szczęście, bo ewakuacja bazy i poligonu wojskowego odbywała się w sposób w miarę zorganizowany, czego nie można powiedzieć o rzeszach cywilów uciekających w panice przez ofensywą ze wschodu.
- Podróż do Stargardu zajęła nam tydzień, tu mama wyszła na dworzec po mleko dla nas, a w tym czasie pociąg ruszył dalej z nami samymi - opowiadał ze łzami w oczach Alfred Spruth. - Matka wyprosiła u kolejarzy, aby mogła pojechać za nami pociągiem towarowym i cudem dogoniła nas na następnej stacji. Inaczej los czwórki dzieci w ogarniętej chaosem upadku III Rzeszy były nie do pozazdroszczenia. Rodzinie udało się ją przetrwać, po wojnie Alfred Spruth zamieszał w Westfalii.
Do Bornego chciał pierwszy raz po wojnie przyjechać w roku 1978, ale dotarł tylko do szlabanu na drodze w Krągach. Dalej nie puścili go Rosjanie, którzy przejęli po Niemcach poligon.
- Udało mi się to dopiero 1993 roku, zaraz po wyjeździe Rosjan - Alfred Spruth wspominał, jak odnalazł swój opuszczony wówczas dom.
Jego ojciec był w borneńskim garnizonie rusznikarzem od 1937 roku. Mieszkał tu z całą rodziną. Trafił na front w 1941 roku, a matka z czwórką dzieci dotrwała tu niemal do końca wojny.
Wspomnienia z dzieciństwa powoli zaciera czas, ale nasz rozmówca pamięta widok statystów z mundurach francuskich z czasów napoleońskich.
- W Bornem kręcono zdjęcia do filmu "Kolberg" o oblężeniu Kołobrzegu w 1807 roku - wyjaśniał. Dodał, że dużo opowieści słyszał jeszcze o wizycie samego Hitlera, który na rok przed wybuchem wojny nadzorował wielkie manewry Wehrmachtu w Bornem.
Alfred Spruth opowiadał też, że dopiero niedawno dowiedział się o tragicznym losie tysięcy jeńców - głównie rosyjskich - umieszczonych w obozie na południowych krańcach poligonu. Większość z nich zginęła z powodu tragicznych warunków bytowych i spoczywa w tamtejszym lesie.
Odkrywają historię Bornego Sulinowa
Pomysłodawcy piątkowego spotkania - szef izby muzealnej Dariusz Czerniawski i Dariusz Tederko z borneńskiego ratusza - nie ukrywają, że od dawnych mieszkańców chcieli usłyszeć jak najwięcej szczegółów wciąż odkrywanej historii Bornego. Sztuka się udała - jeden z gości opowiedział, że jego dziadek już na początku XX wieku musiał wojsku sprzedać gospodarstwo na cele militarne.
Wojskowe dzieje Bornego nie zaczęły się bowiem - jak sądzi wielu - w połowie lat 30. XX wieku, gdy zapadła decyzja o budowie wielkiego poligonu artyleryjskiego. Już przed I wojną światową istniała tu jakaś infrastruktura wojskowa, a w czasie wojny więziono w Bornem jeńców alianckich.
- Początki trzeba wiązać z wielkim obozem jeńców rosyjskich w nieodległym Czarnem - mówi Dariusz Czerniawski. Bazę w szczerym lesie w ciągu dwóch lat (1935-36) wzniosło 4 tysiące robotników. Prace jeszcze trwały, gdy zaczęli się tu szkolić pierwsi żołnierze. Dwa wielkie kompleksy koszar powstały na północy poligonu Gross Born (współczesne Borne Sulinowo) i na południu Westfalenhof (obecne Kłomino). Trudno uwierzyć, że dzisiejsze smętne ruiny tego drugiego były wtedy większe od Bornego.
Niewykluczone, że wspomnienia dawnych borniaków znajdą się w książce o historii Bornego o wydaniu, której marzy Dariusz Czreniawski - chodząca encyklopedia leśnego miasteczka. Dość powiedzieć, że w swoich zbiorach zgromadził ponad 200 pocztówek i 250 zdjęć dawnego Bornego! Stąd plany kolejnych zjazdów w przyszłości.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?