Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ja nie Ruska, ja Polka

Alina Konieczna, [email protected]
Rodzina Błędowskich pochodzi z okolic Wołkowyska, na terenie dzisiejszej Białorusi. O Polakach, których los rzucił po wojnie na Ziemie Odzyskane, opowiada Tatiana Grzesińska- Bryndowska.

Drugi człon nazwiska Tatiany brzmi Bryndowska. Tatiana pochodzi z rodziny Błędowskich. Skąd zatem ta różnica? Gdy mała Tatiana trafiła do Domu Dziecka w Grodnie, błędnie wpisano jej nazwisko Bryndowska. I tak już zostało. Jaki zły los rzucił Tanię do bidula? Ta historia mogłaby posłużyć za scenariusz filmowy, tymczasem napisało ją samo życie.

Ruszajcie stąd na zachód

Rozmawiamy w koszaliń­skim mieszkaniu Tatiany. Na stole mnóstwo fotografii, dokumentów. I opowieść, która rozpoczyna się w roku 1945. Dla rodziny Błędowskich ten rok oznaczał początek nowego życia. Zmiana granic sprawiła, że ich Szambalin w gminie Porozowa, w powiecie Wołkowysk, w obwodzie Grodno, znalazł się w granicach ZSRR. Pewnego dnia usłyszeli, że muszą opuścić swoje gospodarstwa i ruszyć na zachód. Do Polski, której tu już nie było.

- Moja babcia Paulina Błędowska z domu Jelonek, urodziła sześcioro dzieci - opowiada Tatiana. - Jeden syn Wacław, który był partyzantem, zginął w 1943 roku. Niemcy zabili go za ukrywanie Żydów. Babcia nigdy nie dowiedziała się, gdzie został pochowany. Mąż babci zmarł przed wybuchem wojny, w 1939 roku. Babcia została sama z dziećmi.

Kiedy Paulina Błędowska usłyszała, że musi opuścić dom, spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, zabrała pięcioro swoich dzieci: córki Kazię, Wiaczesławę i Weronikę i synów: Bronka i Mariana. Na pociąg czekali bardzo długo. Skończył się prowiant, Paulina postanowiła wysłać jedną ze swoich córek - Wiaczesławę (przyszłą mamę Tatiany) do wsi po jedzenie. Gdy dziewczyna szukała pożywienia, na tory podstawili transport.

- Albo jedziesz do Polski z dziećmi, albo zostajesz - usłyszała Paulina. Nie doczekała się powrptu córki. Wsadziła do towarowych wagonów dzieci, tobołki, inwentarz i ruszyła, połykając łzy. Wiaczesława nie zastała rodziny, kiedy wróciła z prowiantem. Została sama, bez dokumentów, bez ubrań. Miała wtedy 15 lat. Pomagała w gospodarstwie dalekiego krewnego, potem pojechała do pracy przy budowie przemysłowego zbiornika wodnego w Mińsku.

Kierunek - Stargard Szczeciński

Pradziadek Błędowski miał 11 dzieci. Cała familia po wysiedleniu z Białorusi dotarła do Stargardu Szczecińskiego i tam się osiedliła. Prawie cała, bo Paulina Błę­dowska, babcia Tatiany nie dała rady dojechać do Stargardu. Sama z piątką dzieci ledwo dojechała w okolice Koszalina. Zamieszkała w kolonii Kępa w pobliżu podkoszalińskiej Skwierzynki (Tatiana mówi, ze po tamtych zabudowaniach dziś nie ma śladu). Wciąż płakała za swoją córką Wiaczesławą, która pozostała na Białorusi. Nigdy nie zobaczyła córki, zmarła w 1961 roku. Błę­dowscy szukali Wiaczesławy przez Czerwony Krzyż. Odnaleźli ją po 13 latach. Paulina nie doczekała tej chwili. Wiaczesława miała wtedy 28 lat . Miała też małą córeczkę Tatianę, której nie była w stanie utrzymać i wychowywać. Oddała dziewczynkę do Domu Dziecka.

Los sieroty

Jakie było moje dzieciń­stwo? - Jak to w Domu Dziec­ka - wspomina Tatiana. - Chodziłam do szkoły, mia­łam gdzie spać, głodem nie przymierałam, chociaż pamiętam, jak chowało się kawałek chleba pod poduszkę, żeby wieczorem było co przekąsić. W różnych Domach Dziecka byłam do 18. roku życia. Skończyłam ogólniak, później poszłam na studia. Czy gdybym została z mamą, mogłabym studio­wać? Nie wiem.

Skończyła studia w Witebskim Technologicznym Instytucie Przemysłu Lekkiego. Po studiach została skierowana do pracy w Uzbekistanie. Przez 18 lat pracowała w Taszkiencie, w tamtejszym Kombinacie Włókienniczym, jako inżynier. Miała tam mieszkanie, spokojne życie. Pewnie, gdyby nie rozpad ZSRR, mieszkałaby tam na­dal. Stało się jednak inaczej. Gdy świat wokół niej zawalił się, wiedziała, że nie jest sama, że w Polsce ma krewnych. O ich istnieniu po raz pierwszy usłyszała, gdy była w Domu Dziecka i miała 12 lat.

- Tam mówili na mnie Pol­ka, a ja czułam się winna, jakbym nie wiem co przeskrobała - wspomina po latach Tatiana. - Kiedy przyjechałam do Polski, czasem słyszałam: ty Ruska, wracaj do siebie. Na początku było mi przykro, a potem odpowiadałam: jak ktoś zna historię, to wie, że ja nie Ruska, ja Polka. Mama mnie oddała, ale zrobiła dla mnie coś ważnego, w metryce napisała, że z pochodzenia jestem Polką. To dzięki temu po latach mogłam wrócić do ojczyzny.

Trzy doby do kraju

Powrót nie był łatwy. Od momentu otrzymania zaproszenia do przyjazdu do Polski, nadesłanego przez ciocię Weronikę, do chwili wyjazdu do kraju minęły całe dwa lata. Najpierw w Taszkiencie nie było polskiego konsulatu, Tatiana musiała jeździć do Moskwy, żeby załatwiać formalności. Później powstał konsulat w Taszkiencie, jednak przeszkód do pokonania wciąż było bardzo dużo. W końcu się udało. W 1998 roku Tatiana oraz jej córka Julia (miała wtedy 14 lat), wyruszyły do Polski. Podróż trwała trzy doby. Najpierw przyleciały samolotem z Taszkientu do Mińska, później jechały pociągiem do Koszalina. Tu byli krewni, Tatiana wraz z córką zatrzymały się u ciociu Weroniki.

- Ciężko było, musiałam utrzymać siebie i córkę, znaleźć jakąś pracę, a ja przecież w ogóle nie mówiłam po polsku - przypomina swoje pierwsze dni w kraju. - Jeden z sąsiadów, bardzo zły człowiek, pobił mnie tak dotkli­wie, że trafiłam do szpitala. Ale gdybym spojrzała na całe swoje życie, to muszę powiedzieć, że miałam wielkie szczęście do dobrych ludzi. Jakby ktoś na górze czuwał nade mną. Dobra była pew­na białoruska rodzina, która przyjmowała sierotę z Domu Dziecka na święta. Dobrych ludzi spotkałam też w Koszalinie, w Stowarzyszeniu Pomocy Polakom ze Wschodu. Tam przekonałam się, jak ważne jest pomaganie in­nym. Nawet, jeśli człowiek sam nie ma zbyt wiele, to zawsze jest ktoś, kto tej pomocy potrzebuje jeszcze bardziej.

Urząd odmówił

Tatiana obecnie jest bez pracy, utrzymuje się z zasiłku dla bezrobotnych. Otrzymała polskie obywatelstwo, jednak musiała pogodzić się z odmową przyznania jej statusu repatrianta. Nie wywiązała się z obowiązku dopełnienia niezbędnych formalności w ciągu trzech lat od momentu przyjazdu do Polski.

- Nikt mi nie powiedział, że powinnam to zrobić - u­bo­lewa Tatiana. - Teraz urzę­dnicy mówią, że jest już za późno. Jak to za późno, przecież ja jestem repatriantką, pochodzę z polskiej rodziny, a moją "winą" jest tylko to, że moja mama zagubiła się w transporcie.

Brak statusu repatrianta ma dla Tatiany duże znaczenie. Gdyby miała ten status, mogłaby ubiegać się o emeryturę, ponieważ miałaby zaliczone lata pracy na terenie byłego ZSRR.

Mamie wybaczył Sam

Gdy Tania przebywała w Domu Dziecka, często marzyła o dniu, kiedy jej mama przyjedzie po nią i zabierze do prawdziwego domu. Nig­dy jej marzenie się nie speł­niło.
- Mama poznała w Miń­sku mężczyznę, który został jej mężem, urodziła drugą córkę - mówi Tatiana. - Póź­niej dowiedziałam się, że to on mnie nie chciał. Na początku miałam do mamy żal, że nie walczyła o mnie. Z biegiem lat wybaczyłam jej. Dziś chyba ją rozumiem, została sama w wieku 15 lat, nie mo­g­ła liczyć na żadną pomoc.

Mama Tatiany zmarła osiem lat temu. Zanim odeszła, była w Polsce dwa razy. Pierwszy paszport dostała dopiero w roku 1999, pod koniec swojego życia. Tatiana pojechała na jej pogrzeb na Białoruś. Opłakała matkę, której tak naprawdę nie miała.

Po polsku

Tatiana mówi po polsku z pięknym wschodnim akcentem. Całą wiedzę czerpie z książek, które dosłownie pochłania. Jej polskie życie nie jest jednym wielkim pasmem szczęścia. Swoje wycierpiała, najwięcej od złego człowieka, dla którego była "tą Ruską". Ale Tatiana woli pamiętać ludzi dobrych, szlachetnych, dzięki którym uwierzyła, że i ona ma prawo do szczęścia. Pięć lat temu ponownie wyszła za mąż.

Mają z mężem niewielkie mieszkanie, dzielą codzienne radości i smutki. Największą dumą Tatiany jest córka Julia, absolwentka ekonomii na Politechnice Koszalińskiej, pracująca w dużej sieci handlowej. W 2009 roku Tatiana skończyła Zaoczną Policealną Szkołę Administracji Cosinus w Koszalinie. Teraz, nie dość, że jest inżynierem przemysłu włókienniczego, to jeszcze technikiem administracji. Kobieta po pięćdziesiątce zdecydowała się na naukę, żeby udowodnić sobie i innym, że potrafiła skończyć polską szkołę.
Bo ona nie Ruska, lecz Polka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!