Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak powstawał koszaliński Kazel

Irena Boguszewska [email protected]
Czesław Wiktorko przepracował 13 lat w Wojewódzkim Zjednoczeniu Przedsiębiorstw Państwowego Przemysłu Terenowego w Koszalinie, a potem 27 lat w Wojewódzkim Związku Spółdzielni Produkcyjnych. W obu firmach uruchamiał i nadzorował zakłady produkcyjne.
Czesław Wiktorko przepracował 13 lat w Wojewódzkim Zjednoczeniu Przedsiębiorstw Państwowego Przemysłu Terenowego w Koszalinie, a potem 27 lat w Wojewódzkim Związku Spółdzielni Produkcyjnych. W obu firmach uruchamiał i nadzorował zakłady produkcyjne.
Nasz Czytelnik Czesław Wiktorko z Koszalina wspomina, jak powstawała firma Kazel.

Pan Czesław pochodzi z Białegostoku. W Koszalińskie trafił po wojsku. Od 1956 roku pracował w wydziale przemysłu Wojewódzkiej Rady Narodowej w Koszalinie. Z niego stworzono Wojewódzkie Zjednoczenie Przedsiębiorstw Państwowego Przemysłu Terenowego, które miało biura przy ul. Jana z Kolna 10. Był starszym instruktorem do spraw technicznych, zajmował się produkcją metalową.

- Pamiętam, że Jan Świs, zastępca dyrektora do spraw technicznych pojechał do Warszawy do Zjednoczenia Przemysłu Elektronicznego - wspomina pan Czesław. - Przywiózł izolatory, tak zwane przepusty, i powiedział, że będziemy je w Koszalinie produkować. Były to maleńkie elementy, w których największą trudność stanowiło łączenie metalu ze szkłem. Uśmialiśmy się wtedy, że z produkcji takich drobnostek ma się utrzymać zakład. Ale on powiedział, że to jest elektronika, przyszłość i że te izolatory będziemy produkować nie tylko dla jednego zakładu, ale dla różnych w Polsce, a nawet za granicą. Zaczęliśmy zastanawiać się, gdzie to ulokować. Przy ulicy Morskiej był wolny barak. Miał tam być zakład wulkanizacyjny. Postanowiliśmy zmienić profil produkcji i uruchomić produkcję przepustów, czyli pierwszych izolatorów.

Zakłady Przemysłu Elektronicznego "Kazel" w Koszalinie utworzone zostały w końcu 1959 roku, decyzją Wojewódzkiej Rady Narodowej, jako przedsiębiorstwo przemysłu terenowego. Zajmowały się produkcją poszukiwanych na rynku izolatorów dla przemysłu elektronicznego. Była to wtedy tak zwana produkcja antyimportowa, ponieważ miała ograniczyć import tych elementów. Pierwszym dyrektorem "Kazelu" został Magoch, który przyjechał tu z Warszawy, przysłany przez Zjednoczenie.

Firma miała siedzibę przy ul. Morskiej. W 1960 roku zatrudniała 76 osób, zajmowała 850 m kw.

W Koszalinie nie było fachowców ani odpowiednio wyszkolonych pracowników. Trzeba było ich kształcić. Część pojechała do Warszawy do Zjednoczenia na praktykę. Potem oni uczyli innych. Jak opanowali produkcję jednego produktu, to przyuczali się robić następny. Nie było tu kadry. Potem do "Kazelu" z nakazu pracy trafiło pięciu młodych inżynierów po studiach: Grodzki, Smolik, Miłkowski, Szałapka i Puchalski. Oni tworzyli to wszystko. Potem kiedy firma nabrała rozmachu, to pracowało w niej 2,5 tys. osób, wysyłali produkty za granicę.

"Kazel" to nie był jedyny zakład utworzony przez Wojewódzkie Zjednoczenie Przedsiębiorstw Państwowego Przemysłu Terenowego w Koszalinie.

- W Polsce Ludowej był przemysł kluczowy, który podlegał pod zjednoczenia - opowiada Czesław Wiktorko. - On nie był w stanie wytwarzać wszystkich potrzebnych rzeczy. Do produkcji drobnych elementów szukano producentów lub tworzono zakłady, aby uruchomić produkcję. My w zjednoczeniach przemysłu terenowego, znaliśmy możliwości swojego terenu, naszych zakładów i podpowiadaliśmy, gdzie wybrać najlepsze lokalizacje. Potem nadzorowaliśmy uruchamianie produkcji, no a wreszcie samą produkcję. Ja, w ramach współpracy, byłem członkiem Zjednoczenia Przemysłu Motoryzacyjnego w Warszawie. Oni mówili, co trzeba produkować dla dużych zakładów, a ja, co z tego możemy robić w naszym województwie.

Tak uruchomiono na przykład zakłady produkcji nawijarek w Debrznie.

- Do naszego zjednoczenia w Koszalinie zadzwonił kiedyś dowódca jednostki wojskowej z Debrzna - mówi pan Czesław. - Powiedział, że mechanicy z tej jednostki kończą służbę wojskową, w Debrznie się pożenili, chcą tam zostać, a nie ma dla nich pracy. Mazur, ówczesny dyrektor Wojewódzkiego Zjednoczenia Przemysłu Terenowego, powiedział do mnie: - Pojedź do Debrzna, zobacz, czy tam się da uruchomić jakiś zakład. Przecież tam Niemcy produkowali części do V2, powinna być baza. Pojechałem. Zakład stary był, stworzyliśmy "Demet", w którym robiliśmy części do nawijarek, potem nawijarki, a w końcu podjęliśmy kooperację z zakładami w Warszawie.
Jak rozkręciliśmy produkcję, to 250 osób tam pracowało. Dyrektorem był Majewski, a zastępcą Emil Janicki. Dzięki temu zakładowi dwa bloki mieszkalne wybudowaliśmy, bo trzeba było do Debrzna ściągnąć kadrę, a do tego były potrzebne mieszkania. Przy zakładzie powstała szkoła zawodowa, a potem nawet Technikum Mechaniczne. Do Debrzna, jak zaczynaliśmy działalność, to dwa autobusy z Człuchowa tam dojeżdżały - jeden rano i drugi wieczorem. A jak zakład powstał, to co godzinę kursowały.

Wojewódzkie Zjednoczenie Państwowego Przemysłu Terenowego w Koszalinie uruchomiło w Jastrowiu produkcję napędów do odłączników wysokiego napięcia. Brzmi groźnie, ale były to elementy montowane na słupach wysokiego napięcia, które umożliwiały wyłączenie prądu. Do wyłączenia potrzebny był napęd, aby nikt na słup nie musiał wchodzić. Zaadaptowano halę. Dyrektorem został Emil Janicki, awansowany z zastępy dyrektora w Debrznie. Powstawały tam trzy rodzaje napędów. A potem firma nawiązała kontakt z fabryką rowerów w Bydgoszczy i rozpoczęła produkcję części do rowerów. Pracowało tam wtedy 200 osób.

W Sianowie była fabryka wozów, produkowała wozy z kołami ogumionymi dla pegeerów na przydział. Wojewódzkie Zjednoczenie zwiększyło asortyment produkcji i uruchomiło produkcję przyczep ciągnikowych, bo coraz więcej ciągników na wsiach było. Te przyczepy najpierw były sprzedawane na przydział dla pegeerów, a potem było ich tyle, że każdy kto chciał, mógł kupić.

W Darłowie stworzyliśmy od podstaw Fabrykę Maszyn Rolniczych. Tych zakładów przemysłu terenowego pod koniec lat sześćdziesiątych w całym województwie było dużo - opowiada nasz rozmówca.

- Nie sztuką jest coś zlikwidować, sztuką jest coś stworzyć - twierdzi Czesław Wiktorko. - Te zakłady produkcyjne stymulowały rozwój całych miejscowości. W ich tworzeniu bardzo pomagały władze miejscowe. Bo zakłady dawały pracę ludziom, przy nich powstawały szkoły zawodowe, osiedla mieszkaniowe, sklepy itd.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!