Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak rząd Polskę opuszczał

Elżbieta Lipińska [email protected]
Władysław Sodoma z córką Marią Gizińską nad mapą rodzinnych okolic.
Władysław Sodoma z córką Marią Gizińską nad mapą rodzinnych okolic.
Ojciec Władysława Sodomy w nocy z 17 na 18 września1939 roku pomagał w wyjeździe polskiego rządu za granicę. Dopiero dzisiaj pan Władysław nie boi się o tym mówić. Jako pierwsi poznaliśmy jego opowieść.

Opinia

Opinia

dr Grzegorz Jacek Brzustowicz, autor książek historycznych, kustosz muzeum
- Ta historia jest mi nieznana, ale jej nie kwestionuję. W trakcie podróży do granicy z Rumunią główne trasy z pewnością omijano, ponieważ były bombardowane. Trzeba ustalić, którą drogą poruszały się kolumny rządowe i prezydencka między godziną szesnastą a czwartą rano. Sądzę więc, że bardzo prawdopodobna jest sytuacja dotycząca ewakuacji polskiego rządu właśnie przez tę okolicę. Widzę tylko jeden możliwy moment, w którym mogłoby do tego dojść - musiałoby to nastąpić między północą a godziną czwartą rano. Z tej informacji wynika, że zdarzenie to miało miejsce między godziną pierwszą a drugą, czyli zgadzałoby się z przedstawionymi faktami. Sprawa jest do wyjaśnienia.

- W 1939 roku, z 17 na 18 września, między godziną pierwszą a drugą w nocy, mój ojciec przeprowadzał przez lasy prezydenta Ignacego Mościckiego z jego sztabem ludzi - mówi 80-letni Władysław Sodoma z Jaźwin koło Drawna. Przez lata utrzymywał tę wiadomość w głębokiej tajemnicy. - Gdybym wspomniał o tym przed 1989 rokiem, mógłbym zgubić rodzinę - tłumaczy emerytowany leśniczy. Tak samo myślał jego ojciec Andrzej Sodoma, który o swoim udziale w ewakuacji polskiego rządu opowiedział synowi dopiero po powrocie z Syberii i zakazał informowania o tym kogokolwiek.

Znał Piłsudskiego i Mościckiego
Andrzej Sodoma był osadnikiem wojskowym w Peczeniżynie w byłym powiecie kołomyjskim. - Otrzymał dom, sad, łąki i pola uprawne za zasługi w Legionach Polskich dowodzonych przez marszałka Józefa Piłsudskiego. Legionistami było także trzech jego braci. Ojciec miał stopień oficerski, dowodził szwadronem w kawalerii - wspomina po latach jego syn.

W Peczeniżynie, który znajduje się obecnie na terenie Ukrainy, w dzisiejszym obwodzie iwanofrankowskim, został leśniczym. Jego pasją było myślistwo. Organizował też polowania dla urzędników administracji państwowej z Warszawy i Lwowa. - Był wykształconym i prawym człowiekiem, a karpackie lasy znał jak nikt inny. Dlatego powierzono mu to ważne zadanie - mówi starszy pan.
O planowanej ewakuacji polskiego rządu wraz z tajnymi dokumentami wiedziało niewiele osób. Andrzeja Sodomę wtajemniczył w sprawę zaprzyjaźniony z nim komendant miejscowego posterunku Julian Onyszkiewicz, który potem zginął w Katyniu.

Jechali leśną drogą

- To była nocna akcja. Przyjechali samochodami do Peczeniżyna z oddalonej o dwanaście kilometrów Kołomyi. Byli już umówieni. Tatuś przeprowadził ich leśnymi drogami wzdłuż Karpat i do granicy z Rumunią. Jechali bez włączonych świateł - mówi pan Władysław pokazując mapę. Dementuje znaną powszechnie informację, że polski rząd ewakuował się szosą zaleszczycką. - To byłoby zbyt niebezpieczne dla prezydenta, Rosjanie bali się wejść do lasów, więc Polacy wybrali boczną drogę - dodaje rozmówca.

Z wypowiedzi Władysława Sodomy wynika, że jego ojciec był ostatnim człowiekiem, którego ekipa rządowa widziała na granicy w Zaleszczykach. Ktoś z jej przedstawicieli miał wręczyć Andrzejowi Sodomie złoty zegarek i kompas. - Co się z nimi stało, nie wiem - mówi leśniczy z Jaźwin. Był wtedy dwunastoletnim chłopcem i nocnego wyjścia ojca z domu wcale nie zauważył. Dopiero rano na podwórku zobaczył samochód, tzw. dekawkę, której nie dało się uruchomić, więc panowie z Warszawy po prostu ją porzucili. Obok leżały trzy stosy srebrnych monet. Wszystko zabrali Ukraińcy.

Sodoma nie powiedział nikomu o nocnej wyprawie. Był piłsudczykiem, więc zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, które groziło jemu i jego rodzinie. Dzieci należały do harcerstwa i były wychowywane w duchu patriotycznym, ale tajemnicę mogły zdradzić.

Wszyscy trafili na Sybir
W październiku Andrzej Sodoma został zatrzymany przez NKWD w pociągu jadącym ze Lwowa. Cywili oddzielono od wojskowych. - Ojciec był porucznikiem Wojska Polskiego, ale w trakcie tej obławy był ubrany po cywilnemu i zdążył zjeść książeczkę wojskową. Dzięki temu został zesłany do Archangielska, a nie do Katynia - mówi pan Władysław.

Po niego, matkę i dwie młodsze siostry NKWD przyszło zimą. - W nocy na podwórku zastrzelili naszego jedynego obrońcę, psa Azę. Mamę, mnie i dwie siostry ustawili pod ścianą i szukali dokumentów oraz fotografii, na których mógłby być ojciec w mundurze. Nawet do pieca ręce wpychali. Nie znaleźli nic, ale i tak uznali nas za wrogów ludu. Dali pół godziny na zabranie najpotrzebniejszych rzeczy i wyjście z domu - opowiada mieszkaniec Jaźwin. Wywieziono ich nad rzekę Jenisej, do Krasnojarskiego Kraju. Pracowali przy wyrębie lasów. Matka codziennie płakała, lękała się o dzieci i męża, od którego przez cały czas zesłania nie nadeszły żadne wiadomości. W 1943 roku starsza z jej córek, Anna, oszukała komisję poborową, bo zawyżyła swój wiek, i została wcielona do batalionu kobiecego u generała Berlinga. Wolała iść na wojnę niż umierać w tajdze. Władysława do wojska nie przyjęto, bo był za młody. W 1946 roku Magdalenie Sodomie oraz jej dzieciom: Władysławowi i Czesławie, pozwolono na opuszczenie łagru. Dotarli do Lublina, a potem do Poznania. Syn dojechał jeszcze do Legnicy. - Było tam tak wielu Rosjan, że wolałem wrócić - mówi leśniczy.

Spotkanie po latach
Przez sześć lat nie mieli wiadomości o ojcu. Andrzej Sodoma również nie wiedział, co się stało z bliskimi. Przyjechał do Polski z Archangielska w październiku 1945 roku. Osiedlił się w poniemieckim, wyszabrowanym pałacyku w Leonowie, czyli dzisiejszych Jaźwinach koło Drawna, gdzie rozpoczął pracę jako leśniczy.

- Dowiedział się o transporcie Sybiraków do Szczecina i pojechał tam z wielką nadzieją, że może ujrzy kogoś bliskiego. To on pierwszy wypatrzył nas na peronie. Było to 31 maja 1946 roku - wspomina Władysław. Ze Szczecina przyjechali pociągiem do Choszczna, stamtąd zaś z mamą i siostrą Czesławą pieszo powędrowali do oddalonych o czterdzieści kilometrów Jaźwin. Andrzej Sodoma nigdy już nie zobaczył swojego domu ani brata Mikołaja, który również był legionistą. Wraz z żoną i dwojgiem dzieci zmarł z wycieńczenia na Syberii. Ich zwłoki wrzucono do morza.

Taka przeszłość była zakazana
Andrzej Sodoma dopiero po jakimś czasie wyjawił synowi swoją tajemnicę wiedząc, że może mu zaufać. - Przed naszym domem w Peczeniżynie był prezydent Mościcki - rozpoczął rozmowę, z której Władysław dowiedział się o jego roli w ewakuacji polskiej ekipy rządowej. Potem nieraz słyszeli wersje dotyczące rzekomej ucieczki polskiego prezydenta, ale oficjalnie nie mogli jej sprostować Andrzej Sodoma bał się mówić, że był oficerem w Legionach Piłsudskiego, informacja o udziale w przeprowadzce ekipy prezydenckiej także mogłaby mu zaszkodzić. Tak samo jak wiadomości o pobycie rodziny na zesłaniu. Z pewnością trafiłby do więzienia, o pracy w nadleśnictwie dla niego i jego syna nie byłoby mowy.

Piłsudczyk w Jaźwinach mieszkał do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, potem wyjechał do Daleszyc w dawnym województwie kieleckim. Tam został pochowany.

Leśniczówka już nie istnieje
- Nasz dom w Peczeniżynie został zrównany z ziemią gdy byliśmy na Syberii. Przedtem został ograbiony. Wiem, że zachowały się rodzinne fotografie. Widziałem je. Ich właścicielem jest zupełnie obca osoba, która kiedyś mieszkała w sąsiedztwie. Nie chciała ich oddać - mówi Władysław Sodoma. Jego córka Maria Gizińska obejrzała kiedyś program Bogusława Wołoszańskiego, w którym zaprezentowano fotografię leśniczówki z Peczeniżyna. Obok niej stała dekawka. Nie jest pewna, czy to był dom dziadka i jej ojca, ale bardzo prawdopodobne jest, że ktoś zrobił fotografię zanim samochód stamtąd zabrano. A może było to zupełnie inne auto. Staraliśmy się rozwiązać tę zagadkę i udało nam się skontaktować z autorem programu.

- Obawiam się, że odnalezienie tego fragmentu filmu jest całkowicie niemożliwe, ale jeżeli udałoby się, to powiadomię panią - powiedział Bogusław Wołoszański.

Kontakty, pamiątki i dokumenty
Władysław Sodoma utrzymuje kontakt z dziećmi komendanta Juliana Onyszkiewicza, który zlecił Andrzejowi Sodomie przeprowadzenie prezydenta przez Karpaty. - Komendant został rozstrzelany w Katyniu, a jego ciężarną żonę i dwoje dzieci wywieziono na Sybir. Jeszcze w pociągu pani Onyszkiewiczowa urodziła trzecie dziecko. To niesamowite, ale przeżyło w takich warunkach. Wszyscy stamtąd zdołali wrócić: matka, Juliusz, Zbigniew i Lala. Jeden z braci mieszka w Stargardzie, a drugi w Świnoujściu - mówi Władysław Sodoma, który zachował jednak sporo rodzinnych pamiątek.

Bardzo cenny dla rodziny jest autoportret jego ojca Andrzeja i rzeźba przedstawiająca scenę z polowania. - Tato pięknie rzeźbił i malował. W młodości był świetnym sportowcem, reprezentującym ówczesne województwo stanisławowskie. Biegał, skakał o tyczce, rzucał dyskiem, pływał i jeździł na nartach - mówi leśniczy. Wśród dokumentów potwierdzających jego słowa są pisma z konsulatów i ambasad rosyjskich oraz ukraińskich. b- Przekazuję dzieciom i wnukom prawdę o minionych czasach i historię naszej rodziny. Moje wspomnienia potwierdzają, że historia żyje w nas i warto o niej pamiętać. Krzywdy i cierpienia nie zapomnę, ale wybaczyłem, bo przeżyłem - mówi syn legionisty z Peczeniżyna, który wiele razy musiał wykazać się odwagą w walce, ale bał się powiedzieć o swojej historycznej roli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!