Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kwoty połowowe spadają, rybacy coraz bliżej punktu krytycznego

Łukasz Gładysiak
Dla wielu kołobrzeskich armatorów 2016 rok może być ostatnim rokiem pracy w tym właśnie zawodzie.
Dla wielu kołobrzeskich armatorów 2016 rok może być ostatnim rokiem pracy w tym właśnie zawodzie. archiwum
Dla wielu kołobrzeskich armatorów 2016 rok może być ostatnim rokiem pracy w tym właśnie zawodzie.

- Już 2015 r. był dla nas dramatyczny, co mamy zrobić teraz? - pyta prezes Stowarzyszenie Armatorów Rybołówstwa Morskiego Ryszard Klimczak. W tym roku mija 40 lat odkąd pracuje na Bałtyku. Zaznacza, że na równi pochyłej, po której toczą się ludzie od wieków będący ważnym elementem tożsamości Kołobrzegu - rybacy, powoli widać kraniec. Wielu w najbliższym czasie będzie musiało odpowiedzieć sobie na pytania dotyczące zawodowej przyszłości. Powód? Jeszcze bardziej surowe limity połowowe.

O tym, że międzynarodowe przepisy oraz polskie rozporządzenia coraz bardziej godzą w polskie rybołówstwo, wiadomo nie od dzisiaj. Gdy w roku ubiegłym rybacy, w tym kołobrzeżanie, wysyłali alarmujące pisma do władz w Warszawie, kwoty połowowe dorsza, stanowiącego podstawę egzystencji wielu armatorów, przyznane dla łowisk w obu częściach: wschodniej i zachodniej Morza Bałtyckiego (granicą jest 15 południk wschodniej szerokości geograficznej - przyp. red.), wynosiły łącznie niecałe 15,5 tys. ton. Pod koniec grudnia potwierdzono, że ilość ryb tego gatunku, jakie Polacy mogą legalnie odłowić, jest aż o 20 proc. niższa.

W takiej sytuacji pod dużym znakiem zapytania stanęła rentowność wielu firm armatorskich. Problem mają zwłaszcza ci, posiadający mniejsze kutry, bo to właśnie w takich najbardziej godzą ograniczenia. - Weźmy pod uwagę jedną, należącą do naszego stowarzyszenia jednostkę, długości ok. 15 metrów. Według wytycznych jej załodze przysługuje w bieżącym roku limit 36 ton dorsza. Biorąc pod uwagę aspekty techniczne oraz ekonomiczne, taką ilość odłowić można w ciągu zaledwie jednego miesiąca - zaznacza Ryszard Klimczak. Nie lepiej sytuacja przedstawia się również w przypadku drugiego, bardzo popularnego nad ujściem Parsęty gatunku: śledzia. - Tutaj granica oszacowana została na 80 ton, czyli ilość, którą odławiało się zwykle na przestrzeni kilku tygodni - uzupełnia.

Dlaczego limit został zmniejszony? - Nie wchodząc w szczegóły stało się tak, ponieważ po zmianie u steru władzy zabrakło czasu na przygotowanie nowego, ministerialnego rozporządzenia. Przyjęto zatem takie, jak rok wcześniej, zatwierdzając tym samym niekorzystne dla nas kwoty - wyjaśnia prezes SARM.

O 20 proc. zmniejszono kwoty połowowe na najpopularniejszą bałtycką rybę - dorsza

Dla wielu kołobrzeskich armatorów decyzje w sprawie limitów mogą być katastrofą. Rybacy alarmują: kwoty sprawiły, że pętla na naszej szyi się zacieśnia.

W związku z brakiem wymaganego czasu na wypracowanie nowego rozwiązania, dotyczącego kwot połowowych przynależnych polskim rybakom, przyjęto wytyczne opracowane jeszcze przez wcześniejszą ekipę rządzącą. Wynika z nich, że limit dla najpopularniejszego gatunku ryb - dorsza, zaostrzony został o jedną piątą. W efekcie wiele kołobrzeżan trudniących się połowem stanęło przed dylematem związanym z rentownością dalszej działalności. Jak się okazuje, zmniejszenie kwot połowowych może być odczuwalne nie tylko dla nich.

Obniżenie ogólnej, przyjętej dla naszego kraju, granicy legalnego połowu dorsza z niecałych 15,5 tys. t do niespełna 12,4 tys. t, uderzyło we właścicieli mniejszych kutrów. Jednostek tego rodzaju jest w Kołobrzegu ok. 70, na każdej zatrudnienie znajduje 4 lub 5 osób. - Zgodnie z przyjętymi kwotami połowowymi pracy, i to przy konkretnym zaciskaniu pasa, wystarczy nam na co najwyżej dwa kwartały - mówi „Głosowi” prezes Stowarzyszenia Armatorów Rybołówstwa Morskiego, rybak z 40-letnim doświadczeniem, Ryszard Klimczak. Po tym czasie, gdy limit zostanie osiągnięty, armatorzy będą musieli zdecydować co dalej. - Z jednej strony moglibyśmy zawiesić połowy, ale wówczas nastąpi rzecz nieunikniona: wykwalifikowani, niezbędni w pracy na morzu ludzie albo wyjadą z miasta, albo będą szukali pracy w innych branżach. Wówczas za rok, nawet, jeśli kwoty zostaną zwiększone, nie będzie miał kto łowić. Z drugiej strony obowiązują nas na przykład rosnące opłaty związane choćby z postojem jednostek w porcie. Jako pracodawcy, zobligowani jesteśmy też do uiszczania należności na rzecz państwa za osoby zatrudnione oraz, by dać zadość przepisom, zwiększyć wysokość płacy minimalnej. Skąd wziąć te pieniądze, jeśli nie będziemy zarabiać? - pyta nasz rozmówca. Bez ogródek dodaje, że zaostrzony limit może zaowocować zatem wzrostem generalnej liczby osób bezrobotnych w mieście i powiecie.

Międzynarodowe wytyczne dotkną prawdopodobnie też już wkrótce tych, którzy z rybołówstwem stykają się tylko w kuchni. - Na razie cena dorsza, podobnie jak i pozostałych gatunków, specjalnie się nie zmienia. Nie ma jednak co ukrywać, że z czasem wzrośnie, by choć trochę zminimalizować straty wynikające z mało ekonomicznych połowów: limitów oraz na przykład kosztów paliwa - informuje jeden ze sprzedawców ryb, którego niemal codziennie spotkać można w pawilonach przy ul. Szyprów w Kołobrzegu (imię i nazwisko do wiadomości redakcji). Zaznacza, że może stać się również tak, iż w pewnym momencie dorsz w ogóle stanie się rarytasem. Rzecz w tym, że wzrost cen ryb pomoże tylko tym, którzy handlują rybami detalicznie i to w relatywnie niedużej ilości - zgodnie z przepisami prosto z kutra sprzedać można maksymalnie 350 kg ryb. W pozostałych przypadkach zarobią pośrednicy - organizację prowadzące skupy, a sytuacja armatorów pozostanie bez zmian.

Krytyczna sytuacja sprawiła, że rybacy coraz częściej myślą o rozwiązaniach do tej pory uznawanych za skrajne. - W marcu 2015 r. Naczelny Sąd Administracyjny, w procesie wytoczonym skądinąd przez jednego z kołobrzeżan, oficjalnie podważył zasady, na których oparte zostało ministerialne rozporządzenie. To otwiera furtkę do wszczynania oficjalnych powództw z naszej strony. Nie kryję, że kilku armatorów coraz bardziej się ku temu skłania - wskazuje Ryszard Klimczak. Kolejnym ekstremalnym posunięciem może stać się także otwarta kradzież ryb, czyli przekraczanie wyznaczanych limitów i narodziny szarej strefy. - Choć za takie działania grożą bardzo surowe kary, z utratą licencji połowowej włącznie, ludzie przyparci do muru mogą się do tego posunąć - uzupełnia prezes SARM.

Mniej drastycznym rozwiązaniem okazuje się także zwiększenie połowów gatunków nie objętych limitami, na przykład storni oraz dobijakowatych. - Tak zapewne się stanie, choć już teraz wiemy, że wywoła to protest ze względu na potencjalne zmniejszenie pokarmu dla pozostałych rodzajów ryb. W najgorszym wypadku i tutaj pojawią się ograniczenia, historia zatoczy koło - zaznacza nasz rozmówca.

Ryszard Klimczak zaznacza, że sytuację mogłaby poprawić także redukcja polskiej floty rybackiej i złomowanie kutrów za stosownym odszkodowaniem. Akcję taką przeprowadzono w roku 2010. Rok później zarejestrowano jednak 140 nowych jednostek, co przywróciło niekorzystne dla sektora rybackiego status quo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!