Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mecenas, który pomagał ESBEKOM, musi odejść

Piotr Polechoński [email protected]
To niegodziwość, że człowiek, który skrzywdził tak wielu ludzi, nadal jest adwokatem – mówi Zofia Toporkiewicz.
To niegodziwość, że człowiek, który skrzywdził tak wielu ludzi, nadal jest adwokatem – mówi Zofia Toporkiewicz. Radek Koleśnik
Adwokat Jerzy C. z Białogardu na zlecenie esbeków prześladował solidarnościową opozycję - uznał niedawno koszaliński sąd.

Pomimo to cały czas prowadzi on swoją kancelarię. - To niegodziwość! - oburzają się ofiary jego działań sprzed 20 lat.

- Do widzenia! - usłyszeliśmy od Jerzego C., gdy próbowaliśmy go zapytać, czy nie powinien zrezygnować z zawodu. Od kilku dni podobne pytania chcą mu zadać osoby, które niegdyś skrzywdził. Chodzi o lata 80., gdy Jerzy C. był dyrektorem wydziału społeczno-administracyjnego Urzędu Wojewódzkiego w Koszalinie. W połowie ubiegłego roku Instytut Pamięci Narodowej oskarżył go o przekroczenie uprawnień i dyskryminowanie opozycji. Okazało się, że w archiwum byłego UW zachowały się dokumenty z decyzją, którą C. podjął 19 lat temu - 18 listopada 1987 roku.

Zakazał, choć nie miał prawa

Decyzja dotyczyła zarejestrowanej nieco wcześniej Międzyregionalnej Komisji Koordynacyjnej "Solidarności" Pomorza Środkowego. Adwokat z Białogardu uznał wówczas - powołując się na przepisy o stowarzyszeniach - że działalność komisji jest nielegalna.

Tymczasem opozycjoniści nigdy nie zwracali się o rejestrację w formie stowarzyszenia i wzmiankowane prawo ich nie dotyczyło. A Jerzy C., jako urzędnik wojewódzki, nie mógł podejmować decyzji dotyczących związków zawodowych.
- Co prawda esbecy sami mogli nas prześladować, bo przecież "Solidarność" była zdelegalizowana, ale oni woleli robić to w "białych rękawiczkach" - mówi Tadeusz Wołyniec, jeden z opozycjonistów. - Chcieli, aby to najpierw urzędnik stwierdził, że działamy nielegalnie, a potem na tej podstawie nas dyskryminować.

Sąd: godził w prawa człowieka

Kilka dni temu w tej sprawie zapadł wyrok. Sąd Rejonowy w Koszalinie uznał, że "w ocenie sądu wina oskarżonego i okoliczności popełnienia przez niego zarzuconych mu czynów nie budzą żadnych wątpliwości", oraz że "niewątpliwie przekroczył on przysługujące mu uprawnienia". Sąd w uzasadnieniu stwierdził także, że wydana przez mecenasa decyzja była bezprawna i w sposób oczywisty inspirowana przez Służbę Bezpieczeństwa. Możemy też w nim przeczytać, że "czyny oskarżonego cechowały się znacznym stopniem winy i społecznej szkodliwości", i że "godziły w podstawowe prawa człowieka oraz w interes publiczny".

Pomimo tak miażdżącego uzasadnienia sąd... sprawę umorzył. Dlaczego? Okazuje się, że winna wszystkiemu jest wadliwa ustawa o IPN. Zaczęła obowiązywać pod koniec lat 90. i zniosła wszystkie ustawy o amnestii, które zostały uchwalone przed 7 grudnia 1989 roku. Jednak tego właśnie dnia weszła w życie jeszcze jedna uchwała, której ustawa o IPN nie objęła. I to właśnie ona wymusza umorzenie takich spraw, jak ta białogardzkiego adwokata (w innym razie sąd skazałby go na dwa lata w zawieszeniu).

- W pełni zgadzam się z uzasadnieniem sądu - komentuje Krzysztof Bukowski, prokurator z IPN. - Niestety, błąd w ustawie o IPN nie daje nam żadnych szans, aby za takie czyny, jak te popełnione przez Jerzego C., pociągnąć go do odpowiedzialności. Jego zdaniem czyn C. jest godny potępienia, tym bardziej że dzięki niemu esbecy mogli prześladować działaczy opozycji pod pozorami legalności.

- Po prostu przyszli do niego panowie i powiedzieli: jutro jest spotkanie tych z "Solidarności" i potrzebujemy papieru, że możemy tam wejść. I Jerzy C. taki papier im dał - twierdzi prokurator.

Tak być nie powinno

Działacze opozycji nie mogą uwierzyć, że po takim postanowieniu sądu Jerzy C. nie chce odejść z zawodu.

- Doskonale pamiętam, jak się zachowywał, gdy wezwał mnie i innych kolegów z komisji do siebie. Groził i krzyczał, że działamy nielegalnie. Taki człowiek nie powinien być adwokatem - twierdzi Wołyniec. Wspomina, że konsekwencją wydanej przez C. decyzji były rewizje, grzywny i rozbicie przez milicję kilku spotkań komisji. Szczególnie ucierpiał nieżyjący już Franciszek Sak, jeden z liderów koszalińskiej opozycji, a później poseł na sejm. Wielokrotnie był zatrzymywany na 48 godzin, kilka razy skazano go na wysokie grzywny za kolportowanie ulotek i biuletynów.

- Najbardziej przeżywały to nasze dzieci - mówi ze smutkiem Janina Sak. Doskonale pamięta, jak o 6 rano budziło ich walenie do drzwi i krzyki "otwierać!". Esbecy wpadali i całe mieszkanie wywracali do góry nogami. Nie oszczędzali nikogo i niczego.

- Nie patrzyli, że dzieci są jeszcze w piżamach i drżą ze strachu. Wyrzucali wszystko ze spakowanych już tornistrów i przeszukiwali ubrania przygotowane do szkoły. Córki często płakały - wzdycha pani Janina. Bała się także i ona. Najbardziej wtedy, gdy męża zabierali na 48 godzin lub ten nie wracał do domu. - Człowiek nie miał pojęcia, co się stanie. Wiedzieliśmy, że oni są do wszystkiego zdolni. Cały czas pamiętaliśmy, co zrobili z księdzem Popiełuszką - opowiada Janina Sak. Jej mąż był silny i nie dawał im się złamać, ale bardzo lękał się o rodzinę.

- I teraz człowiek, który swoim nazwiskiem firmował esbeckie metody, pełni zawód zaufania publicznego. Tak być nie powinno - kręcił głową z niedowierzaniem.

Przecież to skandal!

Zofia Toporkiewicz, znana działaczka koszalińskiej "Solidarności", postępowanie Jerzego C. określa jednym słowem: niegodziwość. Dobrze pamięta swoje liczne zatrzymywania na 48 godzin, rewizje i przesłuchiwania przez funkcjonariuszy SB. - Krzyczeli i pytali, czy rzeczywistość mi się nie podoba. A ja na to: a pewnie, że mi się nie podoba! - opowiada.
To ona z Franciszkiem Sakiem najbardziej odczuła to, że esbecy mogli mówić, że działają nielegalnie. - Byli wtedy bardziej bezczelni i wulgarni. Wymachiwali mi jakimiś świstkami przed nosem i wrzeszczeli, że zatrzymują nas zgodnie z prawem - wspomina. Dla niej Jerzy C. powinien "schować się do mysiej dziury i nigdy stamtąd nie wychodzić".
- Sąd ma rację, gdy stwierdza, że to, co robił, godziło w prawa człowieka. Bo właśnie dzięki takim jak C. esbecy mogli prześladować innych i mówić, że wszystko jest w porządku. Nie mogę zrozumieć, dlaczego pozostali adwokaci nie wykluczą go ze swojego grona. Przecież to skandal! - twierdzi wzburzona.
Pani Zofia mówi, że gdyby adwokat miał odrobinę honoru, to po takim orzeczeniu sądu sam by zrezygnował. - No, ale co ja tu mówię o honorze...
Jerzy C. nie chciał z nami rozmawiać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!