MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Na początku byli pionierzy

Alina Konieczna [email protected]
Bronisława Skwierawska
Bronisława Skwierawska Radosław Brzostek
Przełom lutego i marca to ważny czas w najnowszej historii naszego regionu.

Właśnie wtedy obchodzone są kolejne rocznice wyzwolenia poszczególnych miejscowości, czy też ich zdobycia, jak mówią niektórzy. Te spory lepiej zostawić historykom. Jedno jest pewne: zaraz po czerwonoarmistach pojawili się oni - osadnicy, pionierzy.

W tym roku przypada 62. rocznica ustanowienia państwowości polskiej na tzw. ziemiach odzyskanych. Z tej okazji organizowane są okolicznościowe imprezy. W Koszalinie pionierzy i kombatanci spotkali się w piątek. Była okazja do wspomnień, ale także refleksji o sprawach bieżących, ważnych dla miasta i jego mieszkańców. - Cieszymy się, że są z nami młodzi ludzie z koszalińskich liceów - podkreślał Lesław Mytnik, prezes Klubu Pionierów Koszalina. - Oni powinni poznać prawdę o pierwszych powojennych latach. O tej prawdzie najlepiej opowiedzą ci, którzy tu przyjechali i zostali, żeby budować Polskę.
A jaki był powojenny Koszalin? O rozmowę poprosiliśmy Bronisławę Skwierawską.
- Kiedy przyjechała pani do Koszalina?
- Był czerwiec 1950 roku. Dostałam w Szczecinie nakaz pracy w WZGS (Wojewódzki Związek Gminnych Spółdzielni - dop. aut), w księgowości. Wsiadłam w pociąg i przyjechałam.
- Jakie były pierwsze wrażenia?
- Wszędzie gruzy. Wyszłam z dworca, a wokół ruiny. Ale tu i tam dostrzegłam jakiś barek, jakąś knajpkę. Widać było, że do miasta wraca życie.
- Czy tamte lata były ciężkie, smutne?
- Proszę pani, ciężko było na pewno. Po zakończonej pracy, po godzinie 15, każdy z nas chwytał za łopatę i pracował przy odgruzowywaniu miasta. Nikt nie pytał o zapłatę, nikt się nie skarżył, nie narzekał. My to robiliśmy dla Polski. Kiedy dziś jestem w ratuszu, wracam pamięcią do przeszłości. Ja ten plac, gdzie stoi ratusz, odgruzowywałam. Pracowaliśmy przy usuwaniu gruzu z centrum, przy budowie amfiteatru na Górze Chełmskiej. Ale jedno chcę podkreślić - na pewno nie były to lata smutne i przygnębiające.
- Cieszyliście się, mimo gruzów, mimo biedy?
- Wśród ludzi panowała atmosfera pełna serdeczości, życzliwości. Pamiętam, jak jeździliśmy do Strzekęcina na żniwa, wieczorem po pracy robiło się zaimprowizowaną scenę i szły występy artystyczne, ludowe. Było dużo zespołów, ja też w takim występowałam.
- A zaopatrzenie? Pewnie trudno było cokolwiek dostać?
- To prawda, ale wszystko, co udało się kupić, dawało ogromną radość. Tu, gdzie dziś jest sklep "Moda", wtedy stał barak pokryty dachem z desek. Tu były różne sklepiki, gdzie kupowało się ciuszki. Chodziło się na zakupy do pani Znajdkowej. Może i było biednie, ale za to bezpiecznie. Proszę sobie wyobrazić, że moją trzyletnią córeczkę każdego dnia wsadzałam do autobusu. Tym autobusem jechała do przedszkola. Kierowca pilnował, żeby wysiadła na właściwym przystanku. Tam odbierała ją wychowawczyni. Dziś to byłoby nie do pomyślenia!
- A jak żyje się pani dzisiaj?
- Chyba trudniej, niż wtedy. Emerytury wystarcza na chleb i czynsz. Leki są strasznie drogie.
- Czy zamieniłaby pani Koszalin na inne miasto?
- Nigdy. To jest moje miasto. Tu wyszłam za mąż, niestety mój mąż Józef zmarł 20 lat temu. Tu przyszły na świat moje dzieci. Córka 30 lat temu wyjechała do Londynu, tam ułożyla sobie życie, syn założył rodzinę, mieszka w Koszalinie. Młodzi mają swoje sprawy, swoje problemy. Nam pozostały wspomnienia. I radość, że nasze życie nie poszło na marne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!