Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie donosiłem esbekom

Rozmawiała Sylwia Zarzycka
Adwokat Jacek Mościcki zostanie wykluczony z palestry, bo został prawomocnie uznany za kłamcę lustracyjnego. Kilka dni temu jego kasację odrzucił Sąd Najwyższy. To pierwszy taki przypadek w naszym regionie.
Adwokat Jacek Mościcki zostanie wykluczony z palestry, bo został prawomocnie uznany za kłamcę lustracyjnego. Kilka dni temu jego kasację odrzucił Sąd Najwyższy. To pierwszy taki przypadek w naszym regionie. Piotr Czapliński
Rozmowa z Jackiem Mościckim, adwokatem z Koszalina uznanym za kłamcę lustracyjnego

18 czerwca Jacek Mościcki uruchamia swoją stronę internetową. Deklaruje, że umieści na niej wszystkie dokumenty sądowe, m.in. zeznania świadków w jego sprawie; adres: www.jacekmoscicki.ovh.org

- Był pan tajnym współpracownikiem SB?

- Nigdy. Gdy wezwał mnie do siebie rzecznik interesu publicznego, nie mogłem pojąć, o co mu chodzi. Tym bardziej, że wcześniej, w maju 2006 roku, dostałem zaświadczenie z IPN, że nie jestem tym Jackiem Mościckim, którego nazwisko pojawiło się na liście Wildsteina.

- Czy to znaczy, że miał pan podejrzenia, że na tej liście może się znaleźć?

- Oczywiście, że nie. Od razu zaznaczyłem, że to ja byłem inwigilowany. Ale nie chciałem, żeby moje nazwisko było szargane. Pojechałem do rzecznika i w skrócie opowiedziałem cała moją historię.

- Czyli co?

- Prawdę. Ja w tamtych czasach byłem radnym, znanym z pracy społecznej. Ale dla nich byłem nieosiągalny. Zawsze miałem pieniądze, nie musiałem nikogo o nic prosić. A przy tym nigdy nie ukrywałem swoich antykomunistycznych sympatii. Miałem kolegium za wniesienie toastu za powrót Lwowa do Koszalina, za dusze oficerów z Katynia. W 1982 roku, na kolejnym bankiecie, wzniosłem toast za śmierć Breżniewa, który wtedy jeszcze żył. Doniosły na mnie dwie agentki z Drawska Pomorskiego. Zostałem wezwany do dziekana, powiedział: - Jak nie wiesz, co mówisz, to się lecz. I poszedłem do Stanomina na leczenie. Do dziś uważam, że zerwanie z alkoholem było jedną z najlepszych decyzji w moim życiu.
- Ale skąd taka łaskawość, że akurat pana zamiast do więzienia wspaniałomyślnie wysłano na leczenie? Rodzi się podejrzenie, iż miał pan niezłe "plecy"...

- A po co mi one były potrzebne?

- Żeby uniknąć odpowiedzialności.

- Albo się komuś wierzy, albo nie. Ja wiem jak było. Prokurator wojskowy aresztował wtedy księdza z Połczyna Zdroju i powiedział, że dwóch ludzi w todze zamykać nie będzie, bo to pech. I stąd propozycja dla mnie, żebym się leczył.

- Na czym polegała inwigilacja?

- Najpierw przychodził do mnie podporucznik Domagała. To był bardzo sympatyczny człowiek, aż się dziwiłem, że wierzy w socjalizm. A on mówił, że to mnie ma przekonać, że socjalizm ma sens. Przychodził raz na trzy miesiące, raz na pół roku. Nigdy nie rozmawialiśmy na tematy personalne ani nie omawialiśmy sytuacji w adwokaturze. Aż doszło do takiej sytuacji, że Domagała przyszedł do Zespołu Adwokackiego nr 1 w Koszalinie, gdzie pracowałem, i spytał, co sądzę o ówczesnym prokuratorze wojewódzkim Stanisławie Chmurze. Wówczas zadzwoniłem do szefa prokuratury mówiąc, że jest u mnie Domagała i pyta, co o nim sądzę. Na to Chmura powiedział, abym został w zespole, a on spotka się z Domagałą u komendanta wojewódzkiego i że mnie przeprasza. Niedługo potem zadzwonił kapitan Józef Błaszczyk, przeprosił w imieniu Domagały, powiedział, że ich wizyty się skończyły, ale skargę mogę pisać do Pana Boga. Błaszczyka znałem bardzo dobrze. Poznaliśmy się, gdy on był naczelnikiem wydziału gospodarczego w milicji, a ja pracowałem w wydziale prawnym Państwowej Inspekcji Handlowej w Koszalinie. Razem ustalaliśmy, kto kradnie, gdzie zrobić inspekcję. Jak przeszedł do SB, to nie mogłem go zrozumieć. Powiedziałem mu: - Ty chyba zwariowałeś, jak masz mącić w ludzkich duszach, to lepiej przywiąż sobie kamień do szyi i się utop. A on mi na to, że dostał dziesięć razy wyższe zarobki i że mam się nie mieszać w jego sprawy. To właśnie Błaszczyk sporządził znajdujące się w aktach cztery meldunki rozmów ze mną: z 16 maja, 20 czerwca, 24 czerwca i 30 czerwca 1984 roku. Z tym, że ta ostatnia to notatka z rozmowy telefonicznej. I z jej treści jasno wynika, że nie chcę się z nimi już więcej spotykać, bo gnębi mnie sumienie, tym bardziej, że właśnie wróciłem z podróży do Rzymu i ze spotkania z Ojcem Świętym. Stwierdza też, że już wcześniej miałem problemy moralne. I te dokumenty stworzone przez SB są traktowane przez trzy sądy jako święte i niewzruszalne dowody.

- W tej sytuacji największe pretensje powinien pan mieć do kapitana Błaszczyka.

- My byliśmy przez wiele lat po imieniu, nie zaprzeczył temu przez sądem. Złego słowa nie mogę o nim powiedzieć. Zawsze dobrze mu z oczu patrzyło. Nie wybaczę mu jednak do końca życia tego świństwa, które mi zrobił. Notatki sporządził bez mojej wiedzy i zgody, założył mi teczkę pracy, w której nie ma mojej żadnej pracy, żadnego zobowiązania do współpracy, żadnej mojej notatki. I dał mi pseudonim Wiktor.

- Nigdy nie rozmawiał pan z nim na temat innych adwokatów?

- Rozmawiałem. Raz, po przeniesieniu do Koszalina w 1984 roku, Domagała pytał mnie, kto jest moim kierownikiem i jak mi się układa z nim współpraca. Powiedziałem, że w ogóle się nie układa, bo on ma jakieś problemy rodzinne. Po zgromadzeniu adwokatów też się ze mną spotkał, a z tych esbeckich notatek wynika, że byłem wyznaczony do zdawania relacji z rzekomo zainicjowanej przez mojego kierownika zbiórki pieniędzy dla adwokatów, za obronę działaczy opozycji. Ja o takim zadaniu nic nie wiedziałem. Poza tym proszę mi powiedzieć, jaki adwokat brał wtedy za to pieniądze? Jeśli brał, to jest kanalią, a nie adwokatem.

- A jak środowisko adwokackie przyjęło tę sytuację?

- Jak każdy, mam przyjaciół i wrogów. Jeden z moich "kolegów" już w grudniu zeszłego roku, gdy jeszcze nie było rozstrzygnięcia Sądu Najwyższego, wystąpił podczas sprawy sądowej, że nie powinienem występować w roli adwokata.

- Co pan czuł?

- Ja za takich ludzi się modlę. Na początku przekląłem rzecznika interesu publicznego. Ale potem przypominałem sobie, co mi mówiła moja świętej pamięci matka: "Jacku, nigdy nikogo nie przeklinaj". I ja to cofnąłem. Czuję się bardzo upodlony, żal mi, że ludzie o mnie źle myślą, ale zdaję sobie sprawę, że mają prawo, bo przecież trzy sądy mnie skazały. Ale mnie i mój tryb życia z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych trzeba było znać osobiście. Prowadziłem otwarty dom, każdy był mile widziany o każdej porze dnia i nocy. Moi przyjaciele z tamtych lat na pewno mi wierzą, ale moja wiara w dzisiejszą demokrację sięgnęła dna. I zrobię wszystko, by się od tego dna odbić. Domagam się odnalezienia w IPN dodatkowych notatek. Chcę dotrzeć do archiwów KGB w Moskwie, do Instytutu Gaucka w Berlinie. Nawiązałem kontakt z księdzem Isakowiczem-Zaleskim.

- Ale przed polskim sądem się pan nie bronił.

- Złożyłem wyjaśnienia raz, przed rzecznikiem. Potem nie uczestniczyłem w rozprawach, bo nie mam w zwyczaju się usprawiedliwiać. Byłem pewny wygranej. Nie zmieniam stanowiska. Wersja jest tylko jedna. I muszę zrobić wszystko, by udowodnić, że ja tego Józka prostymi, wulgarnymi słowami wyrzuciłem z domu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!