Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od eskstazy do finału

źróło: onet.pl
James Hetfield
James Hetfield
Relacja z koncertu zespołu Metallica w Chorzowie

Zdążyliśmy już się przyzwyczaić, że każda ich wizyta to wydarzenie rangi niemalże narodowej. Na jeden dzień w życiu statystycznego polskiego metalowca zmienia się dosłownie wszystko. I pod tym względem po wczorajszym wieczorze nic się nie zmieniło.

Metallica - Chorzów, Poland 28.05.08 - Nothing Else Matters

Słowo "statystyczny" można w tym przypadku przełożyć na liczbę przekraczającą 60 tysięcy. To robi wrażenie. Tak zapełniony stadion "nie trafił się" na żadnym polskim koncercie od dawna. Było nawet gęściej niż na zeszłorocznym Red Hot Chili Peppers. Zresztą, bilety sprzedały się dobrych kilkadziesiąt dni przed imprezą - rzecz w przypadku jednodniowego koncertu plenerowego w naszym kraju doprawdy nieczęsta. Może następnym razem warto by zabukować dwa polskie terminy? Choć nietrudno się domyślić, że większość fanów i tak kupiłaby wtedy dwa bilety.

Metallica - Chorzów, Poland 28.05.08 - Master Of Puppet

Atmosferę wieczoru również trudno było zaliczyć do zwyczajnych. Było swojsko i niemalże piknikowo. Każdy uśmiechnięty, wyluzowany, ale i podekscytowany. W końcu Hetfield, Ulrich, Hammett i Trujillo nie grali u nas od czterech lat. Niezwykłe wrażenie wywarła zwłaszcza meksykańska fala, podnoszona na kilkanaście minut przed wyjściem głównej gwiazdy na scenę.

Metallica to Metallica - nawet jeśli ostatnio nagrywa płyty, które nie do wszystkich przemawiają, na koncertach nadal prezentuje się jak świetnie naoliwiona maszyna. Stąd też trudno było zobaczyć na czyjejkolwiek twarzy grymas rozczarowania - chyba że brakiem piwa w sprzedaży albo występami poprzedzających gwiazdę Mnemic i Machine Head. Oba zespoły zrobiły swoje, ale ich brzmienie pozostawiało wiele do życzenia. Taki już niby los wielu supportów, ale na litość boską... Szkoda zwłaszcza Machine Head, twórcy zeszłorocznego "The Blackening", bez dwóch zdań jednej z najlepszych thrashowych płyt ostatniej dekady. Mimo tych problemów grupa Roba Flynna przyjęta została bardzo ciepło, zwłaszcza zagrany na koniec słynny "Davidian".

Sama Metallica zabrzmiała już na szczęście znacznie potężniej i bardziej zawodowo, mimo że dźwięk momentami wyraźnie gdzieś się gubił, tracąc na mocy i soczystości. Dawało się to we znaki zwłaszcza z tyłu płyty i w sektorach - im bliżej sceny, tym słyszalność była lepsza. Chorzów to dopiero pierwsza odsłona europejskiej trasy, więc jak widać nie wszystko zapięto na ostatni guzik. Ale absolutnie nie oznacza to, że kwartet rozczarował.

Grupa wyszła na scenę minutę po 21.00 i pozostawała na niej przez bite dwie godziny. Od dawna wiadomo, że koncerty Metalliki rządzą się swoimi prawami, są też pod wieloma względami przewidywalne. Na początku musi więc być intro z tematem Ennio Morricone "The Ecstasy of Gold" ze spaghetti-westernu "Dobry, zły i brzydki". Potem nie może zabraknąć "Master of Puppets", "Creeping Death", "For Whom The Bell Tolls", "One" i "Enter Sandman" (dwa ostatnie z obowiązkowymi efektami pirotechnicznymi). A na sam koniec kwartet obowiązkowo żegna się z fanami, przez kilka minut rzucając w ich stronę pałeczki i kostki. Zanim to nastąpiło, usłyszeliśmy też "Ride The Lightning", "Harvester Of Sorrow", "The Unforgiven", "...And Justice For All", "Devil's Dance" (spore zaskoczenie), "Disposable Heroes", "Welcome Home (Sanitarium)", "Whiplash", "Nothing Else Matters" (odśpiewany wspólnie z publicznością) i "Sad But True". Na bis zabrzmiały "Last Caress", "So What" i "Seek & Destroy". Set-lista prawie wymarzona, ale i bardzo odmienna od tej sprzed czterech lat. Gdyby tak jeszcze dołożyli "Battery"...

Forma zespołu nie budziła żadnych zastrzeżeń. Podobał się zwłaszcza James Hetfield. Dziś to rasowy frontman, z łatwością nawiązujący kontakt z publicznością i świetnie nad nią panujący. Ma teraz więcej wspólnego ze scenicznym gentlemanem niż nabuzowanym rockmanem, rzucającym na okrągło przekleństwami. Wrażenie zrobiła też oprawa koncertu - zwłaszcza wielka scena z trzema telebimami, w tym głównym, umiejscowionym za zespołem. Słowo "za" potraktujmy umownie - takiego kolosa jeszcze w naszym kraju nie widziano. Miał ze 25 metrów długości i z 15 wysokości. Dzięki temu z każdego miejsca stadionu można było bez problemu obserwować, co się aktualnie dzieje na scenie.

Szkoda jedynie, że zabrakło jakiejkolwiek premiery z zapowiadanej na wrzesień tego roku płyty. Nie ma jednak tego złego... Zespół zapowiedział na odchodnym, że nowe utwory zaprezentuje w Polsce już w przyszłym roku. No to pięknie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!