Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od ponad 53 lat prowadzą zakład zegarmistrzowski w Sławnie

Wojciech Kulig [email protected]
Nie każdego stać na kupno nowego zegarka. Przychodzi do nas już piąte pokolenie klientów - mówi Jadwiga Okoniewska
Nie każdego stać na kupno nowego zegarka. Przychodzi do nas już piąte pokolenie klientów - mówi Jadwiga Okoniewska
Odwiedziliśmy ostatni w Sławnie zakład zajmujący się naprawą zegarków. Jadwiga Okoniewska opowiedziała nam niezwykłą historię związaną ze swoją pracą

Ginące zawody, do których zalicza się również zegarmistrzostwo to z jednej strony przedmiot analiz specjalistów zajmujących się rynkiem pracy. Z drugiej strony powstaje sporo inicjatyw, które mają zachęcić ludzi do nauki właśnie takich specjalności.
Na przykład Ochotnicze Hufce Pracy w Słupsku realizują projekt "Ginące zawody pomysłem na przyszłości" Bezrobotna młodzież w wieku 18-26 lat może odbyć kursy w zawodach piekarz, cukiernik, rymarz, kołodziej, zdun, kowal, tkacz, kamieniarz, dekarz ze specjalnością strzecharstwo. Projekt zakłada też, że po zdaniu przez kursantów egzaminów kwalifikacyjnych zapewniona jest pomoc w znalezieniu zatrudnienia w wyuczonym podczas kursu zawodzie lub rozpoczęciu własnej działalności gospodarczej z możliwością dofinansowania. Praca w takich zawodach to w dużej mierze rękodzielnictwo. Wymaga nie tylko znajomości rzemiosła, ale i zdolności artystycznych.
(nag)

Wczoraj klient przyniósł zegarek, w którym wszystkie cyfry były luźne, a wskazówki oderwane. No i kto mu to zrobi? - żartobliwie pyta Jadwiga Okoniewska, która wraz z mężem Romualdem prowadzi od przeszło pół wieku zakład zegarmistrzowski w Sławnie. Nam opowiedziała o kulisach swojej pracy.

Kiedy zaczęli państwo przygodę z zegarmistrzostwem?
Jadwiga Okoniewska: To nie był przypadek. Mąż zaczął naukę u prywatnego zegarmistrza w 1948 roku. Wtedy można było dostać pracę w państwowych instytucjach, jednak jemu to nie do końca pasowało. Postanowił skorzystać z tego, że ma zawód i kwalifikacje. I tak zaczęliśmy działać 1 stycznia 1962 roku. To już ponad 53 lata. Nie było łatwo, kiedy otworzyliśmy nasz zakład. Nie mieliśmy dostępu do wielu części. Zapewniano je w pierwszej kolejności jubilerom i spółdzielniom. Dopiero na końcu mogli się o nie starać prywatni zegarmistrzowie.

Jak pani wspomina początki tej działalności?
Nie raz kładłam się spać, a mąż jeszcze pracował. Wieczorami w pobliskim kinie jadał kolację, którą mu przynosiłam. Przy naprawie jednego zegarka mechanicznego można było kiedyś pracować nawet cały dzień, a czasem i noc. Naprzeciwko naszego zakładu była budowa domu i jak już było późno często słyszałam - Boże, u zegarmistrza świeci się jeszcze światło. Wtedy zegarmistrz był kimś. Pozostało nawet takie powiedzenie, że chirurg musi mieć odwagę lwa, a rękę zegarmistrza.

Z jakimi problemami przychodzą do państwa klienci?
To są różne sprawy. Czasem chcą po prostu wymienić baterię. Innym razem zepsuje się wałek, teleskop lub rozbije szkło, które trzeba wymienić. Niekiedy są to bardziej złożone historie związane z mechaniką. Niegdyś były takie problemy, kiedy klient przyniósł nam zegar, a okazało się, że nie ma do niego części, to trzeba było czekać kilka dobrych tygodni. Teraz z wszelkimi drobnymi elementami jest już znacznie łatwiej.

Czy pamięta pani jakiegoś nietypowego klienta?
Tak, to było wiele lat temu. Pewnego dnia pojawił się mężczyzna, który przyszedł po odbiór zegarka. Podał nazwisko, a ja zauważyłam, że nikomu takiemu nie naprawialiśmy zegarka. Zapytałam go wtedy - kiedy pan go przyniósł do nas? A on na to, że oddał go wtedy jak zakład mieścił się piętro wyżej. Okazało się, że to było 25 lat wcześniej! Ja się wówczas spytałam - dlaczego pan dopiero teraz przyszedł? Tłumaczył się, że zegarki kieszonkowe są teraz w cenie. (śmiech)

Miał dobrą pamięć. Ludzie z sentymentem przychodzą tutaj i wspominają dawne czasy?
Niedawno zawitał do nas taki pan i mówi do mnie - poznaje mnie pani? Popatrzyłam na niego i wypowiedziałam jego nazwisko. Okazało się, że to dawny sąsiad, który mieszkał nad naszym zakładem. Wyprowadził się w 1970 roku. Był tylko przejazdem w Sławnie i postanowił wstąpić do zakładu, bo stwierdził, że na pewno jest czynne. Dużo ludzi, którzy powyjeżdżali za granicę, gdy wracają i przychodzą tutaj, to mówią, że nawet zapachach jest taki stary jak za dawnych lat dzieciństwa.

Kiedy zawód zegarmistrza zaczął zanikać?
Jak pojawiły się zegarki kwarcowe i cała elektronika, to wtedy zaczęła się inna praca. Jednak mimo upływu lat wciąż mamy stałych klientów. Oni się cieszą, że my tu jeszcze jesteśmy. Przychodzi do nas piąte pokolenie. Mimo wszystko ludzie oddają zegarek do naprawy. Nie każdego stać na kupno najtańszego, choćby za 30 złotych.

A jakie plany mają państwo na przyszłość? Co będzie dalej z zakładem?
Jadwiga Okoniewska: Od ubiegłego roku firmę powoli przejmuje nasz wnuk. Z czego jesteśmy bardzo zadowoleni. Nauczył się od nas fachu i to on wkrótce będzie tutaj witał klientów.
Kamil Szymichowski, wnuk państwa Okoniewskich: Na razie w najbliższych planach mam remont. Zapewniam, że zakład będzie dalej funkcjonował. Zastanawiam się nad unowocześnieniem firmy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!