O sprawie Katarzyny Drabik pisaliśmy w maju ubiegłego roku w artykule "Polują na tragedię". Kobieta była w dramatycznej sytuacji.W październiku 2005 roku w wypadku samochodowym zginął jej mąż. Została sama z córkami, które miały wtedy 6 i 12 lat. Zaufała wtedy mężczyźnie, który miał pomóc jej w uzyskaniu możliwie najwyższego odszkodowania od firmy, w której ubezpieczony był sprawca wypadku. Katarzyna Drabik podpisała umowę.
- A tak naprawdę cyrograf - ocenia dziś. Wynikało z niej bowiem, że z każdej kwoty tytułem odszkodowania, również z rent dzieci, "biznesmen" będzie pobierał 35 procent. A jeśli klientka z niego zrezygnuje lub nie będzie on jej jedynym reprezentantem (mieć wyłączność) , sięgnie nawet po 50 proc. łącznej kwoty odszkodowania. I to nie koniec. Pieniądze od firmy ubezpieczeniowej trafiały na jego konto, a on przekazywał środki w gotówce pani Katarzynie.
Wreszcie przed oblicze sądu trafiła sprawa o określenie wymiaru odszkodowania. Choć mężczyzna miał pomóc, szło kiepsko. Katarzyna Drabik poszła wtedy po poradę do prawdziwego adwokata i... zrobiła to w ostatniej chwili. Dopiero wtedy pojawiły się wnioski dowodowe i sprawa miała szczęśliwy dla pani Katarzyny finał. Radość trwała krótko. Kobieta wypowiedziała pełnomocnictwo właścicielowi firmy, a wtedy on pozwał ją o zapłatę wynikających z zerwanej umowy kosztów. Sprawa ciągnęła się miesiącami. We wtorek zapadł wyrok.
Jak zakończył się ten proces, oraz szczegóły tej sprawy już w środę w papierowym wydaniu Głosu Koszalińskiego.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?