Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Posłowie o spółdzielni "Przylesie"

Rafał Wolny [email protected]
Od lewej: Stanisław Gawłowski (PO), Czesław Hoc (PiS), Stanisław Wziątek (SLD).
Od lewej: Stanisław Gawłowski (PO), Czesław Hoc (PiS), Stanisław Wziątek (SLD). Archiwum
W miniony piątek opublikowaliśmy artykuł na temat planów wykluczenia ze spółdzielni "Przylesie" siedmiu jej członków. O komentarz w tej głośnej sprawie poprosiliśmy lokalnych posłów: Stanisława Wziątka z SLD, Stanisława Gawłowskiego z PO i Czesława Hoca z PiS.

Kazimierz Okińczyc, prezes "Przylesia", uzasadnia wniosek działaniem tych osób na szkodę spółdzielni. Poprzez wytaczanie procesów sądowych i składanie doniesień do prokuratury, mieli narażać "Przylesie" na utratę pieniędzy i dobrego imienia. Z kolei sami zainteresowani przekonują, że prezes chce ich usunąć w zemście za to, że mają odwagę mówić o nieprawidłowościach w jego działaniach. Jak całą tę sytuację oceniają parlamentarzyści z regionu?

Czytaj >>> Wylatują z Przylesia. Działali na szkodę spółdzielni?

STANISŁAW WZIĄTEK, SLD
- Kwestia jest zasadnicza - czy zarzuty stawiane przez spółdzielców się potwierdziły. Jeśli nie i sprawy przeciwko spółdzielni zostały umorzone, bo zabrakło dowodów, to znaczy, że ktoś posunął się w oskarżeniach za daleko. Z punktu widzenia formalnego, skoro władze spółdzielni mają uprawnienia do wykluczenia jej członków, to mogą to zrobić.

- A prawa obywatelskie? Choćby do kontroli?
- Spółdzielcy mają pełne prawo dbać o swój majątek i zwracać się do organów kontrolnych w razie podejrzeń o nieprawidłowości. Jeśli byłoby tak, że którekolwiek z oskarżeń wobec kierownictwa spółdzielni zostałoby udowodnione, to takie wykluczenia byłyby głęboko naganne. Kwestia jednak czy można wysuwać dowolne oskarżenia, czy jednak trzeba ponosić za nie jakąś odpowiedzialność.

- Od weryfikacji oskarżeń są organy śledcze. Obywatel nie musi znać prawa i nie powinien za to odpowiadać.
- Z pewnością obywatele nie znają doskonale prawa i nie znają wszystkich zasad funkcjonowania spółdzielni. Oskarżenia muszą mieć jednak jakąś podstawę. Dlatego, z punktu widzenia prawnego, inicjatywa zarządu spółdzielni nie budzi większych wątpliwości. Natomiast z punktu widzenia ludzkiego można je już mieć. Dlatego uważam, że tak ważną sprawą powinni zająć się wszyscy członkowie spółdzielni, podczas walnego zgromadzenia, a nie zarząd czy rada nadzorcza.

STANISŁAW GAWŁOWSKI, PO

- Mimo bardzo skrajnych opinii na temat prezesa Kazimierza Okińczyca, jakie do mnie docierają, uważam, że zarządza on spółdzielnią dobrze. Natomiast można się zgodzić, że w obejściu bywa twardy i oschły. Czasami jest tak, że jeśli ktoś cały czas jest obrzucany epitetami, oskarżeniami, to w końcu musi odreagować. I stąd być może taka inicjatywa.

- Tylko kto tu jest dla kogo - zarząd dla spółdzielców czy spółdzielcy dla zarządu?
- Absolutna racja. Oczywiście, że zarząd jest dla ogółu spółdzielców, a nie na odwrót. Z punktu widzenia formalnego, nie wchodząc w szczegóły, właścicielami są członkowie spółdzielni. Oni jednak wybierają władze, które w ich imieniu zarządzają ich majątkiem. I to już od nich zależy jak to robią, byleby robiły skutecznie.

- To znaczy, że wniosek o wykluczenie jest słuszny?
- Ja raczej skorzystałbym z drogi sądowej albo nawet machnął ręką na takie oskarżenia. Sam często, czytając o sobie różne bzdury, mam w pierwszej chwili ochotę zrobić komuś krzywdę. Szybko jednak przychodzi refleksja i uspokojenie. Ale różne osoby mają różną wytrzymałość, dlatego nikogo nie chcę w tej sprawie bronić ani oskarżać.

- Czy to jednak nie jest groźny sygnał dla wszystkich spółdzielców, nie tylko na "Przylesiu", że łatwo można usunąć osoby niewygodne?
- Żeby wykluczyć kogoś ze spółdzielni, trzeba mieć podstawę prawną. Jeśli spółdzielcy są przekonani do swoich racji, to mogą pójść do sądu i ten ich poprze. Zarząd spółdzielni nie może sobie pozwolić na swobodne wyrzucanie wszystkich, którzy się nie podobają, bo musi trzymać się przepisów.

CZESŁAW HOC, PiS

- Uważam, że w demokracji powinna być wolność słowa. Z drugiej strony trzeba być za słowa odpowiedzialnym. Na szczęście są niezawisłe sądy, które wszelkie wątpliwości i oskarżenia rozstrzygają. W tej sprawie są dwie kwestie. W kwestii prawnej, jeśli sąd umorzył zarzuty wobec spółdzielni, to sprawa powinna być zamknięta. Z drugiej strony jest coś takiego, jak sprawiedliwość społeczna, zasady współżycia i solidarności. Nie może być tak, że obywatel ponosi srogie konsekwencje tego co mówi.

- Czyli inicjatywa zarządu idzie za daleko?
- Z punktu widzenia prawnego nie można jej nic zarzucić, ale z punktu widzenia odczucia społecznego, to ja bym nie szedł tak daleko. I na miejscu zarządu spółdzielni byłbym usatysfakcjonowany samym korzystnym wyrokiem. Tym bardziej że takie postępowanie może stworzyć niebezpieczny precedens i służyć zamykaniu ust przyszłym krytykom.

- A wspomniana odpowiedzialność za słowa?
- Jest potrzebna, bo zakres tolerancji zawsze jest ograniczony. Ale z drugiej strony nasza historia i umiłowanie wolności sprawiają, że jest ona dla nas celem nadrzędnym, najważniejszym.

Być może czasem się w tym zagalopowujemy, ale nie możemy przez to nieadekwatnie cierpieć. Nie może być tak, że ktoś, nawet jak ma rację, to za wszelką cenę chce ją udowodnić, kosztem komfortu życia innych ludzi.

Zasady funkcjonowania spółdzielni w Polsce są skostniałe. Trzeba je usprawnić i uczynić sprawiedliwymi. Nie może być tak, że pojedyncze osoby rządzą kilkoma tysiącami członków. Jesteśmy zwolennikami tego, by każdy obywatel brał sprawy w swoje ręce. To buduje wspólnotę i odpowiedzialność za swoją własność.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!