Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Jerzym Piwowarczykiem, odchodzącym dyrektorem kołobrzeskiego szpitala

Iwona Marciniak
Jerzy Piwowarczyk
Jerzy Piwowarczyk Archiwum
Rozmowa z odchodzącym z końcem października dyrektorem kołobrzeskiego szpitala. Publikowaliśmy ją 16 października w Głosie Kołobrzegu. Dziś już wiemy, że Jerzy Piwowarczyk będzie kanclerzem Pomorskiego Uniwersytetu Pomorskiego.

Odchodzi Pan po nieco ponad dwóch latach, tuż przed wyborami. Nic dziwnego, że wywołało to komentarze o być może politycznym podłożu Pana decyzji. Było tak?

- Nie. Moja decyzja nie ma nic wspólnego z polityką. Tak naprawdę nigdy nie ma odpowiedniego czasu na odejście osoby zarządzającej tak dużą firmą jak szpital. Takie decyzje zawsze budzą emocje. Z odejściem mojego poprzednika tez tak było. Odchodzę, bo od 10 lat pracuję poza Szczecinem. A tam jest mój dom. Byłem w nim gościem. Z wiekiem to staje się męczące. Otrzymałem propozycję pracy w Szczecinie i skorzystałem z okazji powrotu do domu. Na razie nie mogę ujawnić jaka to posada.

Będzie Pan dalej związany z służbą zdrowia?

- I tak i nie. Nie chciałbym tego tematu rozwijać, ale zapewne ta informacja szybko do państwa dotrze.

To tak znaczące stanowisko, że wieść o Pana nominacji szybko dotrze do kołobrzeżan?

- (śmiech) Jeśli nie dotrze, to mogę obiecać, że gdy tylko będę mógł, sam państwa o tym powiadomię.

Przyszedł Pan tu w gorącym czasie, po odwołaniu poprzednika, który odchodził w cieniu procesu o mobbing. Apelacja od wyroku w tym, wznowionym zresztą procesie poznaliśmy dopiero w ostatni piątek. Sąd Okręgowy w Koszalinie podtrzymał wyrok uniewinniający byłego dyrektora.

- Nie chcę komentować spraw mojego poprzednika. Gdy ubiegałem się o tę pracę, nie informowano mnie o nich. Ja też przychodziłem tu z bagażem doświadczeń. W internecie głośno było jeszcze o moim odejściu ze szpitala w Olkuszu, gdzie pojawiłem się na krótko, w czasie gdy trwał ostry protest pielęgniarek. Towarzyszyła mi więc łatka faceta, który próbował spacyfikować strajk pielęgniarek. To dodatkowo wzmacniało nieufność z jaką podeszła do mnie załoga w Kołobrzegu. Chyba ostatecznie ustąpiła dopiero pod koniec 2014r., bo zacząłem pracę tutaj od zmiany regulaminów: pracy, socjalnego, wynagrodzeń. To nie sprzyjało budowie zaufania. Uważałem jednak, że są to na tyle ważne dokumenty, że muszę je zmienic w pierwszym rzędzie. Łącznie ze schematem organizacyjnym. To się potwierdziło, ale nie sprzyjało budowaniu zaufania, bo jeszcze w maju 2014 wydłużyłem czas pracy dla niektórych pracowników administracji z 7, 35 godzin na 8. Takie decyzje niekoniecznie budziły sympatie załogi. W końcu udało mi się chyba przekonać ludzi do siebie, tym, że dużo udało się nam wspólnie osiągnąć. Inwestycje to nie wszystko, ale one mówią same za siebie: w pierwszym roku przeprowadziliśmy ich za 8 mln zł, w tym kończącym się za 15 mln. Mamy nowy tomograf komputerowy, wart 2 mln zł, zmodernizowany bloku operacyjny, zakład rehabilitacji

Ilu pracowników zwolnił Pan przez te 2,5 roku?

Kilkunastu. Z administracji, obsługi. Jeśli odchodził ktoś z białego personelu, to z własnej woli. W tym przypadku mamy deficyt na rynku. Ciągłość zapewnienia świadczeń wykonywanych na podstawie kontraktów z NFZ, ogranicza swobodę wymiany kadr. Przyszedłem tu z dużym entuzjazmem. Chciałem go przelać na załogę, zrobić coś dobrego, wielkiego. Niektórych udało się tym entuzjazmem zarazić, innych nie do końca. Wdrożenie w pewnym momencie zmian kadrowych okazało się nieuniknione.
Nie udało się Panu uniknąć poważnych kryzysów. Choćby na oddziale wewnętrznym, czy wśród anestezjologów
To prawda. Personelu medycznego brakuje i dlatego bywa, że wykorzystuje tę swoją przewagę. Zwykle chodzi o warunki płacowe, albo warunki pracy. Na dyrektorze spoczywa obowiązek zachowania ciągłości świadczenia usług medycznych. Nie może przecież na 2-3 miesiące zamknąć szpitala żeby znaleźć nową obsadę. Trzeba szukać kompromisu.

Pomówmy o tym, z czego jest pan zadowolony, a co się Panu nie udało

- Infrastrukturę widać gołym okiem. O remontach, również tym kończącym się w styczniu, który sprawi, że będziemy mieć szpital nowoczesny również pod względem energetycznym, już państwo pisaliście. Ale infrastruktura, nowy, fantastyczny sprzęt, same nie leczą. Najważniejsi są ludzie. Najbardziej cenie sobie taką metodę zarządzania, w której decyzje wypracowujemy w dyskusji. Zastrzegam sobie prawo do ostatniego słowa, ale staram się poznać wszystkie argumenty stron, bo przecież mogę czegoś nie wiedzieć. Szpital jest stabilny finansowo. Nie mamy przeterminowanych należności. Stać nas więc nas na dobre kadry, o które w pierwszej kolejności powinniśmy dbać i staramy się to robić. A wyliczając to, co cieszy mnie najbardziej, na pierwszy plan wysuwają się rzeczy pozornie drobne.

Choćby to, że wprowadziliśmy całodobową obsługę tomografu komputerowego. Dotąd gdy należało wykonać badanie TK po godz. 15, trzeba było przywołać technika dyżurującego „pod telefonem”, czyli z poza szpitala. A czas mijał. Sama wymiana tomografu też dostarczyła nam emocji. Poprzedni był leciwy. Czekaliśmy z duszą na ramieniu kiedy odmówi posłuszeństwa, a jego naprawa byłaby już nieopłacalna. Proszę sobie wyobrazić, że nowy tomograf kosztował nas tyle, ile wymiana lampy w tym starym. Na szczęście opatrzność nad nami czuwała i wymiana odbyła się bezboleśnie. To powód do radości. Realizujemy też koncepcję modernizacji poradni i tworzenia centrów usług o tym samym charakterze. Jedną z moich pierwszych decyzji było przeniesienie POZ w strefę Izby przyjęć, żeby pacjent nie błąkał się po całym szpitalu.

Podobnie przenieśliśmy ginekologiczną poradnię i izbę przyjęć . Jest przy oddziale. Kobieta nie musi już wędrować po szpitalu, dwa razy się rozbierać. Tak samo będzie z poradnią laryngologiczną i okulistyczną. Mnie to cieszy. A już naprawdę cieszę się jak dziecko na myśl o naszej szkole rodzenia, w której zmieniła się formuła. To prawda, że zajęcia podrożały, ale teraz oprócz spotkań z położnymi, przyszłe mamy korzystają z rad ginekologa, psychologa, dietetyka. Uczą się m.in. resuscytacji noworodka. I co najważniejsze, 100 procent naszych pań, kończąc szkołę rodzenia, wybiera nasz szpital na poród. Bywało inaczej. Panie wyjeżdżały np. do Białogardu.

Co nie wyszło?

Szpital ma bardzo duży potencjał, ale wprowadzanie pewnych rozwiązań budzi opór. Myślę o outsourcingu (przekazywaniu wykonywania pewnych usług podmiotom zewnętrznym – przyp. red). Sprawdził się w przypadku żywienia, czy sprzątania, ale jest niechęć do stosowania go w szerszym zakresie, np. w przypadku laboratorium, sterylizacji, czy obsługi technicznej. Zacząłem od tej ostatniej i poległem. Więcej nie próbowałem.

Co z naszym szpitalnym Oddziałem Ratunkowym? Na razie dostaliśmy obietnicę, że znajdziemy się na liście indykatywnej. Ale to ogromne przedsięwzięcie. Myśli Pan, że się powiedzie?

- Sądzę, z dużym prawdopodobieństwem, że jednak powstanie. Podkreślam to duże prawdopodobieństwo , bo nadal jeszcze brakuje przysłowiowej kropki nad i. Najbliższe SOR-y mamy w Gryficach i Koszalinie. Do tego jesteśmy w pasie nadmorskim, jesteśmy kurortem. Uważam więc, że powinniśmy mieć SOR. Również dlatego, że jak sądzę szpitale mające oddziały ratunkowe będą się szybciej rozwijały, a pozostałe będą spychane troszkę na margines, w kierunku raczej opieki długoterminowej i zabezpieczenia minimalnych, podstawowych potrzeb zdrowotnych. Jeżeli chcemy się rozwijać w kierunku szpitala wielospecjalistycznego, to powinniśmy mieć SOR. Oczywiście czeka nas dużo zagrożeń. Procedury realizowane w SOR-ach są zwykle niedoszacowane, SOR-y są przeciążone, bo pacjenci w potrzebie zamiast pójść do lekarza rodzinnego, czy specjalisty, często wybierają SOR, ale to akurat wymaga rozwiązań systemowych. My przystąpiliśmy do opracowywania koncepcji funkcjonalno – użytkowej. Musimy być gotowi, na moment, gdy finansowanie będzie pewne. Ja sugerowałbym poszukiwanie wykonawcy w oparciu o model zaprojektuj - wybuduj. Co zdecyduje mój następca , zobaczymy.

Teoretycznie jak szybko moglibyśmy mieć swój SOR?

W ciągu 2 lat mogłaby powstać cała infrastruktura SOR-u. Ale to nie wszystko. Ktoś musi na SOR-ze pracować. I tu będzie trzeba uporać się z dużym problemem, bo o SOR to oddział szpitalny. W naszym przypadku piętnasty. Trzeba zapewnić całodobową obsadę tego oddziału. A lekarzy ze specjalizacją medycyny ratunkowej wielu nie mamy na rynku pracy. Tu nie trzeba być mędrcem, żeby przewidzieć, że będą problemy z obsadą. Nie zmienia to faktu, że moim zdaniem SOR jest jak najbardziej potrzebny. To dobre rozwiązanie zarówno z punktu widzenia pacjentów, jak i lekarzy, którzy dziś obsługują izbę przyjęć schodząc z oddziałów szpitalnych. Gdy będziemy mieć SOR, lekarze skupią się na pracy na swoim oddziale, albo w poradni.

Praca w Kołobrzegu była dobrym czasem w Pana życiu?

- Zdecydowanie tak. Dobrze będę ją wspominał. Oczywiście nie było łatwo, ale tak już z nami jest, że z czasem, wypieramy gorsze wspomnienia, zostają te najlepsze.

Dziękuję za rozmowę

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!