Proces w tej bulwersującej sprawie rozpoczął się w piątek przed Sądem Okręgowym w Szczecinie. Jest poszlakowy, bo nie tylko nie ma bezpośrednich świadków, ale nie udało się ustalić nawet substancji, którą podpalono Władysława G. Na ławie oskarżonych zasiadło dwóch braci, Michał i Robert P. Mają po ok. 30 lat. Bezdzietni kawalerzy, wcześniej karni, edukację skończyli na gimnazjum, a na życie zarabiali ponoć na budowach. Według sąsiadów urządzali w mieszkaniu głośnie imprezy, w trakcie których wylatywały przez okno sprzęty domowe. Sąd zabronił w piątek robienia im zdjęć.
Ich wersja zdarzeń jest spójna od pierwszego przesłuchania.
- Spaliśmy w domu. Na klatce nie widzieliśmy nikogo. Po 6 rano przyszła policja i nas zatrzymała- twierdzą.
Ale prokuratura nie ma wątpliwości, że to oni zabili człowieka ze szczególnym okrucieństwem.
Oto jej wersja.
Lany poniedziałek.
Do tragedii doszło nad ranem 5 kwietnia 2021 r., w drugi dzień świąt wielkanocnych, między 8 a 9 piętrem bloku przy ul. Matejki. Około godz. 4 nad ranem Władysława G. obudziła dwójka podejrzanych, którzy domagali się pieniędzy. Gdy odpowiedział, że nie ma, oblali go nieznaną substancją i podpalili. Bezdomny ugasił się sam i zaczął schodzić, dzwoniąc do mieszkań po pomoc. Zareagował jeden z mieszkańców budynku, Krzysztof Z.
- Najpierw usłyszałem dźwięk domofonu, ale nikt nie odpowiedział. Potem otworzyłem drzwi na klatkę i poczułem zapach dymu. Było silne zadymienie. Dochodziło z półpiętra. Poszedłem tam i zobaczyłem straszny widok. Z dymu i pogorzeliska wyszedł nagi mężczyzna, który był cały poparzony. Jego słowa zapamiętam do końca życia „czy mógłby pan wezwać pogotowie, bo mnie podpalili”. Był bardzo przytomny i logiczny. Martwił się nawet, że na półpiętrze nadal może być ogień - opowiadał w piątek w sądzie.
Zadzwonił po sąsiada, Grzegorza Z., którego żona wezwała pogotowie i policję.
- Przyniosłem krzesło, aby poparzony mężczyzna usiadł. Powiedział, że jest bezdomny, że obudziło go dwóch ludzi, spytali, czy nie ma jakichś pieniędzy. Gdy zaprzeczył, oni wylali na niego jakąś butelkę i podpalili - zeznawał Grzegorz Z.
Po kilkunastu minutach, Władysław G. zaczął czuć się coraz gorzej. Miał rozległe oparzenia II/III stopnia niemal dziewięćdziesięciu procent powierzchni ciała oraz dróg oddechowych. Trafił do Centrum Leczenia Ciężkich Oparzeń i Chirurgii Plastycznej w Gryficach. Zmarł tydzień później.
W mieszkaniu braci P. (znajduje się kilka pięter niżej od miejsca tragedii) policjanci znaleźli kanister i niebieską butelką z łatwopalnymi substancjami. Z protokołu przeszukania wynika, że butelka stała na stole. Oskarżeni twierdzą, że to nieprawda, bo od miesięcy miała stać w szafie.
- Kanister ukradliśmy dawno temu na ul. Odzieżowej, w butelce był płyn do piły naszego kolegi. Nie mamy nic wspólnego z tym podpaleniem - zapewniają.
Dowodem jest też ścierka, którą znaleziono w mieszkaniu braci, w reklamówce na śmieci. Robert P. twierdzi, że wytarł tajemniczą ciecz, którą ktoś miał rozlać im przed drzwiami kilka godzin przed tragedią. Prokuratura nie wierzy w to, a obrońcy oskarżonych nie wykluczają, że ktoś z skonfliktowany z braćmi mógł ich wrobić.
Proces trwa.
CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?