Trwa Festiwal Chórów Polonijnych. Do Koszalina przyjechali polonusi z całego świata. Łączy ich radość wspólnego śpiewania. I nostalgia za Polską. Bohaterki naszego artykułu opowiadają o sobie i o swoich spotkaniach z ojczyzną.
Tu została połowa mnie
Anna Sawicka (chór "Vivat musica!" - USA) w Polsce często płacze - ze wzruszenia, ale i z wielkiego smutku. - Jak tu wracam - mówi - to czuje, że tu jest połowa mnie. Ja tam chowałam się całkiem sama. Miałam rodziców, brata, ale zabrakło mi całej reszty. Człowiek musi czuć, że gdzieś należy, potrzebuje tych korzeni, które są w tu w Polsce. Choć w Polsce nigdy nie mieszkała, pięknie mówi w ojczystym języku. Przyznaje, że w domu mówiło się tylko po polsku. - Ale już między sobą mówiliśmy z bratem po angielsku. Dziś docenia to, że rodzice tak pilnowali jej polszczyzny i że nauczyli ją miłości do Polski. W kraju bywa raz na kilka lat. Chciałaby częściej. Na szczęście od dwóch lat ma chór - jego członkowie to wielka polska rodzina. Jest dumna z chóru i z polskiej kultury. Propaguje ją, gdzie tylko może. Opowiada, że na koncertach więcej jest... Amerykanów niż polonusów. Amerykanie uwielbiają folklor - na polskie jarmarki przychodzą tłumnie, bawią się przy polskiej muzyce, zachwycają polskim jedzeniem. A ona wtedy czuje się szczęśliwa.
Chciałam tu kiedyś zaśpiewać
Barbara Niesułowska (chór "Vivat musica!" - USA) to koszalinianka, która prawie 30 lat temu wyjechała z kraju. 12 lat temu przyjechała w odwiedziny. Przez przypadek trafiła razem z córkami na koncert galowy Światowego Festiwalu Chórów Polonijnych. - Koncert był wzruszający i tak marzyłam, żeby kiedyś zaśpiewać na tej scenie - opowiada. W środę jej marzenie się spełniło. Razem z chórem, stworzonym dwa lata temu, zaśpiewała podczas galowego koncertu. Tremował ją ten przyjazd do Koszalina. Nie ze względu na występy, bo z publicznością zdążyła się już przez te dwa lata obyć, tylko ze względu na swoich przyjaciół z chóru. - Tak ich namawiałam na przyjazd do Koszalina. Chciałam, żeby im się podobało. Czuje się szczęśliwa, bo chórzyści z Ameryki pokochali jej rodzinne miasto - za to, że jest takie zielone, piękne, za przychylność ludzi. Przez lata pracowała jako projektantka lalek porcelanowych. Od pewnego czasu jest na utrzymaniu męża. To daje jej czas na chór - zajmuje się sprawami organizacyjnymi, projektuje i szyje stroje. Muzyka zawsze była ważna w jej życiu. Córki pani Barbary zaraziły się wirusem muzyki. Nie śpiewają wprawdzie z mamą w chórze, ale mają swój własny zespół, nagrały swoją pierwszą płytę z polskimi piosenkami o tematyce religijnej.
Więcej w magazynowym wydaniu gazety.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?