Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sprawę dziewczynki z wisienkami z Lubna zbada sąd. To absurdalna historia - uważa mecenas Jan Kazimierz Adamczyk

Rajmund Wełnic
Rajmund Wełnic
Sprawa zrobiła się głośna, kiedy napisały o niej media od Bałtyku po Tatry. Historia dziewczynki z wisienkami musiała trafić także do Głównego Inspektora Sanitarnego. I trafiła.
Sprawa zrobiła się głośna, kiedy napisały o niej media od Bałtyku po Tatry. Historia dziewczynki z wisienkami musiała trafić także do Głównego Inspektora Sanitarnego. I trafiła. archiwum polskapress
W tle są przepisy, dziadek, szkolna wycieczka i jednorazowe rękawiczki. A na pierwszym planie - spór sanepidu z rodzicami szesnastolatki.

Był wrzesień gdy Marysia z Lubna w gminie Wałcz stanęła przed sklepem dziadka z wiśniami zerwanymi w jego sadzie. Dobre owoce cieszyły się popytem, a ani kupujący, ani sprzedająca, nie narzekali. Wymarzona wycieczka stawała się coraz bardziej realna. Szanse na zysk zmalały, kiedy przed sklepem, zamiast kolejnych klientów, w kolejce ustawiły się kontrolerki Powiatowej Inspekcji Sanitarno-Epidemiologicznej z Wałcza. I to nie same, ale w asyście funkcjonariuszy.

Kontrolowanie stoiska i ekspedientki trwało kilka godzin. I zakończyło się ukaraniem… ojca dziewczyny. Za brak badań lekarskich uprawniających córkę do handlu żywnością, a przez to również za brak dokumentu o groźnej nazwie „orzeczenie do celów sanitarnych”.

Nie pomógł fakt, że Marysia nakładała owoce używając rękawiczek jednorazowych, ani oświadczenie ojca, że wcale dziecka nie zatrudniał, bo pannica sama rwała i sprzedawała wiśnie. A on jedynie (wraz z matką Marysi) wyraził na to zgodę.

Szef wałeckiego sanepidu nie przyjął tych wyjaśnień i skierował do sądu wniosek o ukaranie ojca karą finansową.

Sprawa zrobiła się głośna, kiedy napisały o niej media od Bałtyku po Tatry. Historia dziewczynki z wisienkami musiała trafić także do Głównego Inspektora Sanitarnego. I trafiła.

Z Warszawy napłynęło oświadczenie, że podjęte przez kontrolerów środki były niewspółmierne do przewinienia.

W postępowaniu sądowym wałecki inspektor sanitarny miał więc wnieść o najłagodniejszy środek upominawczy, czyli pouczenie. O co zresztą już w czasie kontroli prosili rodzice.

GIS postanowił też, że pracownice sanepidu prowadzące kontrolę mają być oddelegowane do innych obowiązków.

Co więcej, w konkluzji oświadczenia GIS możemy przeczytać, że na kanwie historii z Lubna sanepidy w Polsce dostaną instrukcję, aby w przypadku proprzedsiębiorczych inicjatyw młodych ludzi podstawą interwencji było edukowanie o potencjalnych zagrożeniach sanitarnych (na przykład pouczenie), a nie mandaty karne.

Tort, na którym miała znaleźć się wisienka zerwana przez Marysię, był już prawie upieczony.

Prawie, bo mimo oświadczeń, konkluzji i sugestii, młyny sprawiedliwości ruszyły. I w tym przypadku okazało się, że nie mielą powoli. Zdarzenia od wyroku może dzielić nieco ponad miesiąc.

Sąd Rejonowy w Wałczu zajmie się bowiem już dziś rozpatrzeniem sprawy. I, pozostając w roślinnej nomenklaturze, będzie miał twardy orzech do zgryzienia.

- Nie wycofali tego wniosku, chociaż mogli, więc będziemy się domagali w sądzie uniewinnienia, bo moim zdaniem nie powinno tu być nawet pouczenia - mówi mecenas Jan Kazimierz Adamczyk, koszaliński radca prawny, który pro publico bono podjął się reprezentowania obwinionego.

- Sanepid nadal stoi na stanowisku, że ojciec Marysi złamał prawo, zarzucając mu zatrudnienie córki, która nie miała tzw. książeczki sanepidowskiej, choć 16-latka nie może być w ogóle zatrudniona. Poza tym sprzedawała wiśnie z sadu dziadka na jego działce. Cała ta absurdalna historia rodzi poczucie ogromnej niesprawiedliwości. Drogi, ulice czy targowiska zastawione są osobami sprzedającymi własnoręczne zebrane grzyby czy jagody i ich sanepid nie zaczepia, ale z jakiegoś powodu uznał za stosowne interweniować z asystą policji wobec nastolatki - dodaje prawnik.

- Trudno wyrokować, jaką decyzję podejmie sąd, my na tę chwilę trzymamy się zaleceń GIS, który uznał, że właściwym rozwiązaniem będzie pouczenie dla osoby obwinionej - mówi „Głosowi” Karol Subocz, dyrektor sanepidu w Wałczu. - Celem naszego działania, jak i wytycznych GIS, było wypracowanie modelu działań naszych służb na wypadek podobnych sytuacji, które zapewne będą się wciąż zdarzać. Faktem jest, że osoba sprzedająca żywność nie miała książeczki sanepidowskiej - dodaje.

Od redakcji
„Wiśniowy sad” Antona Czechowa był w zamierzeniu autora farsą, ale widzowie odbierali go jako melodramat. Jak opinia publiczna przyjmie wyrok „wiśniowego” sądu?

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera