Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Strażnicy miejscy pobili mnie i zostawili w lesie". Co stało się w Świątkach?

Rajmund Wełnic [email protected]
Archiwum
Patrol straży miejskiej i policji miał wywieźć w środku nocy do lasu młodego mieszkańca Szczecinka. Przełożeni mundurowych kategorycznie zaprzeczają, że coś takiego w ogóle miało miejsce.

O sprawie poinformowali nas bliscy 25-letniego Arkadiusza (nazwisko do wiadomości redakcji) ze Szczecinka.

- Syn jest piłkarzem w zespole Błękitni Szczecinek, który właśnie awansował do klasy okręgowej - opowiada pan Władysław, ojciec.

Szefowie w sobotni wieczór (3 czerwca) urządzili dla zawodników ognisko z prosiakiem. Był alkohol.

- Około 2 w nocy zadzwoniłem do syna, czy nie zabrać go z imprezy, ale odpowiedział, że wróci sam i po drodze odprowadzi kolegów - mówi ojciec.

Dalszy przebieg wydarzeń według wersji Arka wyglądał tak: z dwójką znajomych stali na ulicy Mariackiej. W pobliżu miała być inna grupka młodzieży, która hałasowała, ale zdążyła odejść przed przyjazdem radiowozu Straży Miejskiej (w nocy policja i strażnicy mają wspólne patrole). Funkcjonariusze chcieli wlepić całej trójce mandaty za zakłócanie porządku. Jeden z mężczyzn mandat przyjął, drugi też, ale na oczach mundurowych go... spalił.

- Syn mandatu nie przyjął, bo nic złego nie robił - opowiada pan Władysław. - Wtedy kazali mu wsiąść do samochodu, syn wsiadł, bo myślał, że pojadą prosto na komendę wyjaśnić sprawę.

Arek twierdzi, że już w radiowozie strażnik zaczął go okładać pięściami. Auto zamiast na komendę miało pojechać na obrzeża Szczecinka. Chłopak twierdzi, że gdy próbował nagrać interwencję telefonem komórkowym, patrol zabrał mu telefon i go uszkodził.

- Wywieźli go jakieś 1,5 kilometra w las od Świątek w stronę Mysiej Wyspy - mówi ojciec. - Tu wywlekli go z radiowozu, zaczęli bić, a syn zaczął z nimi walczyć. I pewnie dałby sobie radę, bo jest postawnym facetem, ale obezwładnili go gazem.

W końcu patrol dał mu spokój, oddał telefon i... miał rzekomo odjechać zostawiając Arka w środku lasu. Chłopak zdołał dodzwonić się na alarmowy numer 112 i poinformować dyżurnego o zdarzeniu.

- Kazał mu przyjść i zgłosić skargę - denerwuje się ojciec.

Poturbowany zdołał dotrzeć do Świątek, pożyczyć od wędkarzy telefon i po godzinie 5 rano zadzwonić po ojca, który przyjechał go zabrać.

- Wędkarze widzieli, że radiowóz wjeżdża do lasu i potem wyjeżdża - twierdzi Arek.

- Od razu pojechaliśmy na komendę policji - pan Władysław nie ukrywa, że był bardzo zdenerwowany i krzyczał. Potem pojechali jeszcze do komendy SM, gdzie chłopak spotkał strażnika, który miał go pobić.

- Gdybym syna nie przytrzymał, to chyba się zrewanżował - nie tai ojciec.

W końcu policjanci przyjęli zeznania Arka. Sprawdzono także jego stan trzeźwości. Miał 0,9 miligramów alkoholu w wydychanym powietrzu (chłopak twierdzi, że z nerwów wypił nieco między zajściem a zgłoszeniem się na policję). Zgłosił się także do lekarza, aby zrobić obdukcję (był w kilku miejscach posiniaczony, bolała go głowa i słabo widział na jedno oko). Złożono również oficjalne zawiadomienie do prokuratury i skargę komendantom policji i SM.

- Jeżeli nawet syn rozrabiał, to należało go zabrać na "dołek" w komendzie, aby przetrzeźwiał i wtedy można byłoby go ukarać, sam pierwszy bym do tego rękę przyłożył. Ale nie może być tak, że wywozi się człowieka po nocy do lasu, bije, psika gazem i zostawia na pastwę losu - mówi pan Władysław. - To się mogło skończyć tragicznie.

O komentarz poprosiliśmy Jarosława Galacha, zastępcę komendanta szczecineckiej policji.

- O sprawie wiemy z pisma, jakie wpłynęło do nas z prokuratury, czekamy na wynik prokuratorskich ustaleń - mówi. - Z tego co wiem, panowie byli u komendanta, ale oficjalnej skargi nie złożyli.

Zastępca dodaje też, że samochody Straży mają zamontowany GPS (nawigacja satelitarna, która rejestruje, gdzie dokładnie znajdują się pojazdy) i z jego wiedzy, w dniu zdarzenia żaden nie jeździł w rejonie wskazanym przez poszkodowanego.

Do zdarzenia odniósł się także szef SM Grzegorz Grondys, który przestrzega przed ferowaniem wyroków w tej sprawie. Zapewnia, że jego podwładny został "od początku do końca" fałszywie oskarżony i komendant jest w stanie to udowodnić. Wyjaśnia, że radiotelefon każdego strażnika jest wyposażony w GPS i w każdej chwili można odtworzyć, gdzie dany patrol był dokładnie co 18 sekund danego dnia. Ze swojej strony SM złożyła zawiadomienie do prokuratury w związku z agresywnym zachowaniem mężczyzny w komendzie. W pisemnej odpowiedzi na skargę komendant Grondys ostrzega także, że składanie fałszywych oskarżeń jest zagrożone karą pozbawienia wolności.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!