Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Świat z perspektywy roweru. 2 tysiące kilometrów do Czarnogóry

Joanna Boroń [email protected]
Rowerzyści, z księdzem Mariuszem Ambroziewiczem z Koszalina na czele, pokonali prawie 2 tysiące kilometrów do Czarnogóry. To była niezwykła wyprawa. Już myślą o następnej.

Ksiądz Ambroziewicz od lat organizuje rowerowe wyprawy - tak zwiedza świat. Od lat towarzyszą mu w tym młodzi ludzie. Dla nich to często podróż życia. W tym roku celem była Czarnogóra. Za rok ksiądz chciałby ruszyć do Gruzji.
Rowerzyści do pokonania mieli prawie dwa tysiące kilometrów, co oznacza, że każdego dnia musieli w sobie znaleźć siłę na przejechanie 200 kilometrów. Czy było ciężko? Odpowiadają, że tak, ale nie żałują. Gdyby tylko mogli pokonaliby tę trasę raz jeszcze. Przyznają, że każdy z nich przeżywał chwile zwątpienia. Dla jednych to był pierwszy dzień, kiedy ciało nie przywykło jeszcze do wysiłku, innych kryzys dopadł podczas pokonywania stromych, górskich podjazdów. Jednak żaden z uczestników się nie poddał. Wszyscy o własnych siłach dotarli do mety. Marek, który na takiej wyprawie był po raz pierwszy, mówi, że bał się czy da radę: - Na szczęście byliśmy zgraną ekipą. Gdy jeden z nas kondycyjnie nie dawał rady, wystarczyło, że powiedział słowo. Wszyscy zwalniali.

Z doświadczenia rowerzystów najtrudniej jedzie się przez Polskę. Chodzi tu nie tyle o stan naszych dróg, co o podejście kierowców, którzy nie szanują rowerzystów. - Najgorzej jest na Śląsku - zdradza ksiądz Ambroziewicz. - Dlatego podczas następnej wyprawy ruszymy z południa Polski.
Taka wyprawa to nie tylko fizyczny wysiłek i pokonywanie własnych rekordów dystansu i prędkości, ale i ludzie, których spotyka się na trasie. Tym bardziej, że zgodnie z ideą takich wypraw rowerzyści nie korzystali z hoteli, a z życzliwości ludzi spotkanych po drodze.

Rowerzyści na całej trasie spotykali się z miłym przyjęciem. Im bliżej celu tym ludzie byli im bardziej przychylni. - Dzielili się z nami tym co mieli najcenniejsze: ziemią pod namiot wolną od min, wodą choć była susza - wspomina ksiądz. - Traktowali nas jak członków rodziny, dla nich nasz przyjazd to było święto. Gdybyśmy chcieli to moglibyśmy z nimi spędzić nie noc a kilka dni.

Przy organizacji takiej wyprawy największym problemem są pieniądze. Na szczęście zawsze znajdą się ludzie dobrej woli. - W tym roku pomógł nam koszalińska MEC, firma Wrotniewscy i połczyński browar Fuhrmann, który nie tylko zaopatrzył nas w wodę, ale i w nowe stroje - mówi ksiądz Ambroziewicz. - Jednak najbardziej poruszająca była pomoc od osoby prywatnej. Jedna z koszalińskich lekarek nie tylko podarowała nam leki, które mógłby się przydać podczas wyprawy, ale i pieniądze, które pozwoliły sfinansować wyjazd jednego z chłopaków.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!