Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

SZKODA, że nas opuszcza

Piotr Polechoński [email protected]
Ksiądz biskup Kazimierz Nycz objął diecezję koszalińsko-kołobrzeską 7 sierpnia 2004 roku.
Ksiądz biskup Kazimierz Nycz objął diecezję koszalińsko-kołobrzeską 7 sierpnia 2004 roku. Radek Koleśnik
Był krótko, ale żal za biskupem Nyczem jest powszechny. - Mógł jeszcze zostać kilka lat - wzdychają diecezjanie.

Wszyscy, którzy choć raz z nim rozmawiali, mówią to samo. - To wspaniały człowiek, a warszawiacy to farciarze - kwitują decyzję papieża.

- Czy biskup przypomina Jana Pawła II? - Oj, bardzo - słychać w koszalińskiej kurii biskupiej. Franciszek Kurlandt od pięciu lat jest tu portierem. To on łączy rozmowy i to on mówi tym, którzy chcieliby się spotkać z biskupem, dokąd mają pójść i w które drzwi zapukać.

- Potem ludzie wychodzą zdumieni i mówią "on jest taki jak nasz polski papież" - opowiada. Pan Franciszek tylko potakuje, bo to dla niego żadna nowość. Wie o tym od sierpnia 2004 roku, gdy ksiądz biskup Kazimierz Nycz - do tej pory biskup pomocniczy w Krakowie - został ordynariuszem diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej i zamieszkał w Koszalinie.

- To ten sam styl, co u Ojca Świętego: bezpośredni, skracający dystans, otwarty na wszystkich ludzi. Już za pierwszym razem przyszedł tu do mnie, przywitał się i do razu zapytał o moją rodzinę. Gdy dowiedział się, że mam wnuczki, to później zawsze dopytywał się o to, jak się mają. Nigdy nie zapomniał - wspomina portier.
Mówi, że biskup, jeżeli był tylko na miejscu, zawsze miał czas dla tych, którzy chcieli się z nim spotkać. A ludzie potrafili przyjść z najróżniejszymi sprawami: a to żyć nie mają za co, a to mąż pije i robi piekło w domu, a to jakiś ksiądz nie zachował się, jak należy i kogoś uraził.

- Rozmawiał z każdym do momentu, jak się wszystkiego nie dowiedział. Dziś ludzie dzwonią i płaczą, że taki biskup nas opuszcza. Ci warszawiacy to farciarze - wzdycha.

szyscy będziemy za nim tęsknić
Smutku nie kryje Alicja Górska, szefowa koszalińskiego oddziału katolickiego Radia Vox. - Taki szef to skarb - mówi.
Nie raz słyszała, że ktoś porównuje go do Jana Pawła II. Podczas jednej z mszy świętej dla studentów kazanie głosił właśnie koszaliński biskup.
- Obok mnie siedziały młode dziewczyny, kompletnie niezainteresowane tym, co się dzieje w kościele ani kto stoi za ołtarzem. Nagle, w połowie kazania, obie zamilkły, zaczęły słuchać i jedna mówi do drugiej "Ty, on gada jak papież!". Biskup potrafi fantastycznie nawiązać kontakt z młodymi ludźmi - twierdzi dziennikarka. Wymienia też jego cechę, która dla radiowca to marzenie. - To kapitalny rozmówca, w kilku słowach potrafiący trafić w sedno. Zawsze też mówi tyle, ile trzeba. Proszę go o 30 sekund, jest 30 sekund. Poza tym to ujmujący człowiek obdarzony wielkim poczuciem humoru i bardzo skromny. Wszyscy będziemy tu za nim tęsknić - dodaje z żalem.

No, Sławek, teraz ja poprowadzę
Sławomir Gawroński, od 1989 roku pracujący w kurii jako kierowca, drapie się po głowie i patrzy ponuro. - A bo z czego się tu cieszyć. Taki wspaniały i mądry biskup. Nie wiem, czy drugi taki nam się trafi - mówi zmartwiony. Wiele razy woził biskupa po całej diecezji, a odległości przecież u nas niemałe. Z początku ordynariusz nie mógł się do nich przyzwyczaić.

- Mówił ze śmiechem, że w Krakowie to wszędzie chodził piechotą. A tu są parafie, do których jedzie się nawet 200 kilometrów - przypomina kierowca. Nie może się nachwalić swojego najważniejszego pasażera.

- To świetny człowiek. Ani przez chwilą nie czułem się przy nim speszony, choć to przecież był biskup - opowiada. Nigdy nie mówił mu, jak jechać, a czasem lubił sam usiąść za kierownicą. - Mówił wtedy do mnie "No, Sławek, teraz ja trochę poprowadzę" i szelmowsko przy tym mrugał okiem. To niezły kierowca: jeździ
pewnie i bezpiecznie - uważa Gawroński.

Biskup Nycz stale pracuje, także w samochodzie. - To tytan pracy. Komórka dzwoni bez przerwy, a ksiądz biskup rzadko ją wyłącza. To człowiek otwarty i rozmawia z każdym. A dzwonią do niego z całej Polski i Europy. Ech, żebym tylko mógł powiedzieć, kto do niego dzwoni. Powiem tylko tyle: dzwonią wielkie nazwiska
- dodaje z uśmiechem.

Nie widział swojego szefa zdenerwowanego lub zniecierpliwionego. Raz tylko był smutny i wyciszony, jak nigdy wcześniej ani potem - To było tuż po śmierci Ojca Świętego - wspomina Gawroński.

Słuchaliśmy się go jak dzieci

Pierwszego spotkania z biskupem nie zapomni Mirosław Mikietyński, prezydent Koszalina. Nie było go na ingresie w koszalińskiej katedrze, bo uniemożliwiły mu to sprawy służbowe. Do biskupa wybrał się dwa miesiące później. - Nie chciałem być dłużej niż pół godziny, bo pomyślałem, że tak wypada. Tymczasem gadaliśmy dobre dwie godziny - opowiada. Był w szoku, gdy usłyszał, jak świetnie w sprawach Koszalina i całego regionu zorientowany jest nowy ordynariusz.

- Ja potrzebowałem dwóch lat, aby wiedzieć tyle, co on po kilku miesiącach - śmieje się prezydent.. Podkreśla, że u biskupa najbardziej imponowało mu to, że z jednej strony jest człowiekiem bardzo uduchowionym, a z drugiej twardo stąpa po ziemi. - Bardzo dobrze orientuje się w polityce i ekonomii - ocenia prezydent.
O tym, że biskup jest świetnym i energicznym organizatorem, Mikietyński przekonał się pod koniec 2004 roku. Przewodził wtedy koszalińskiej delegacji, która wiozła do Watykanu akt nadania Janowi Pawłowi II tytułu honorowego obywatela Koszalina. Ksiądz biskup czekał na nich w Rzymie. - No i do momentu wylądowania w stolicy Włoch ja wszystkim kierowałem. Ale potem to już tylko on. Słuchaliśmy się go jak dzieci, a biskup mówił: teraz idziemy tu, a teraz tam. Nie mieliśmy nic do gadania.

On po prostu ma naturalny autorytet i wzbudza posłuch
- opowiada. Wtedy też się przekonał, jak bardzo biskup ceniony był przez Ojca Świętego i jak wielka przyjaźń łączy go z arcybiskupem Stanisławem Dziwiszem.
- Tylko dzięki temu zobaczyliśmy znacznie więcej niż inne delegacje, a nasze spotkanie z papieżem miało wyjątkowy, znacznie dłuższy niż zazwyczaj przebieg - wspomina. Bardzo żałuje, że diecezja traci takiego ordynariusza. - Szkoda, ale z niecierpliwością czekamy na następcę - dodaje prezydent.

Każdy z nas mógł na niego liczyć
O radości i żalu mówią diecezjalni duchowni. Ksiądz Jan Giriatowicz, proboszcz parafii pod wezwaniem świętego Jacka w Słupsku, dobrze pamięta biskupią wizytację.

- Podziwiałem go za to, jak szybko potrafił z każdym nawiązać kontakt. Wystarczyło kilka zdań, a już człowiek chciał mu opowiedzieć całe życie - uśmiecha się kapłan. Dodaje, że wobec księży biskup ma stosunek ojcowski, a dla diecezji poświęcał się codziennie przez 24 godziny.

- Jest serdeczny, ale też wymagający. Z szacunkiem odnosi się do każdego księdza i wszyscy wiedzieliśmy, że możemy na niego liczyć w każdej sytuacji. Tu w Słupsku wszyscy żałujemy, że odchodzi. Ale taka jest wola Boga i z tego trzeba się cieszyć - podkreśla.
Podobnie wypowiada się biskup senior Ignacy Jeż, który tworzył diecezję i przez 20 lat stał na jej czele. - W sercu są gdzieś obok siebie i radość, i smutek. Cieszy to, że metropolitą w Warszawie został biskup z Koszalina, ale jest i żal, że tak dobry ordynariusz i wspaniały człowiek odchodzi zaledwie po rozpoczęciu swojej tutaj pracy - mówi.

Bp Jeż martwi się, że tu, na Pomorzu, znowu zjawi się duchowy gospodarz, który będzie musiał wszystko zaczynać od początku. Przypomina, że poprzednik biskupa Nycza, ksiądz biskup Henryk Gołębiewski, zaledwie po kilku latach urzędowania w Koszalinie stanął na czele archidiecezji wrocławskiej.
- No i znowu mamy to samo: papież zabrał nam biskupa. Chyba o jakieś odszkodowanie wystąpimy, co? - śmieje się były ordynariusz. - Ech, szkoda tej naszej diecezji - dodaje po chwili.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!