Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tułacze życie Marii, która straciła wszystko

Marcin Prusak [email protected]
Już pięć lat pani Maria nie ma dachu nad głową. Urzędnicy chcieliby, żeby wróciła do rodziny, mieliby problem z głowy. Ona jednak chce mieszkać sama, na swoim.
Już pięć lat pani Maria nie ma dachu nad głową. Urzędnicy chcieliby, żeby wróciła do rodziny, mieliby problem z głowy. Ona jednak chce mieszkać sama, na swoim.
Dla urzędników przepisy są ważniejsze niż ludzie, dla rodziny staruszka nie istnieje

Czy tak ma wyglądać starość? Czym zawiniła Maria Jaskólska, że mając prawie 90 lat tuła się po obcych ludziach? Niczym! Swoje mieszkanie sprzedała, by wnuk kupił dom. I tak wylądowała na bruku. Nikt nie chce jej pomóc.

Zimowy wieczór 2002 roku. Pani Maria nie może już dłużej wytrzymać nerwowej atmosfery w domu. Wychodzi. Brnie przez śnieg ulicami willowej dzielnicy Ustki. Jej jedynym bagażem są ciężkie myśli, że już nigdy tutaj nie wróci. Swoje kroki kieruje do administracji osiedla mieszkaniowego, w którym przez wiele lat mieszkała.

Prosi o jakikolwiek własny kąt do spania. Urzędnicy bezradnie rozkładają ręce. Pierwszą noc pani Maria spędza w magazynach GS przy wylotowej drodze z miasta na Słupsk. Ma wtedy 82 lata. Dzisiaj ma 87 i ciągle jest bezdomna.

Rumuńskie dzieciństwo
Pani Maria urodziła się w 1921 roku w słonecznej Konstancy.
Szybko straciła rodziców i trafiła do domu dziecka. Gdy wybuchła II wojna światowa, wywieziono ją na roboty do Niemiec. Tam spotkała starszego o kilka lat Polaka, także przymusowego robotnika, warszawiaka Zygmunta Jaskólskiego. - Nie miałam po co wracać do Rumunii, więc namówił mnie, żebyśmy szukali szczęścia w Polsce - wspomina pani Maria.

Przetrącona rodzina
Trafili do Ustki. Wspólne życie szybko okazało się nie być usłane różami. Ślubu nie wzięli. Dziś pani Maria nie mówi o swoim zmarłym mężu inaczej niż "ten warszawski złodziej". Niechętnie wspomina swoją rodzinę. - Dzieci wychowałam, ale kontaktu z wnukami nigdy nie miałam - mówi oschle. Nawet teraz nie chce mieć z nimi nic wspólnego. - Co mi oni dadzą? Złota? Chleba? Nie - zaznacza dobitnie.

Tajemnicę złych relacji w rodzinie pani Marii wyjaśnia jeden z byłych usteckich milicjantów. W latach osiemdziesiątych wielokrotnie przeprowadzał interwencje w domu kobiety. - To była taka dysfunkcyjna rodzina. Ojciec pił i często dochodziło do awantur - mówi. - Z czwórki dzieci jeden syn już nie żyje, dwóch jest bezdomnych. Tylko jedna córka ma w Ustce małe mieszkanko, ale twierdzi, że nie ma warunków, aby wziąć matkę do siebie.

Miała mieć opiekę
Po przejściu na emeryturę pani Maria mieszkała w bloku. Żyła sobie spokojnie do czasu, aż w jej domu pojawiła się córka ze swoim synem. Co jakiś czas przychodzili dowiedzieć się, co słychać u babci. Potem wnuk zaczął przychodzić sam. - Babciu, teraz będziesz mieszkać z nami - powiedział któregoś razu.

Umowa miała polegać na tym, że pani Maria sprzeda swoje mieszkanie, a pieniądze za nie przekaże wnukowi. Ten miał się dołożyć i kupić dla nich dom. W akcie notarialnym miało być napisane, że w zamian do końca życia pani Marii wnuk będzie się nią opiekował.

Transakcja została zrealizowana, a pani Maria zamieszkała w ładnym domu. Nie wytrzymała jednak długo. Uciekła. Dlaczego? - Byłam źle traktowana, bo stałam się już niepotrzebna - ucina pani Maria. Nie chce powiedzieć jednak, na czym polegało złe traktowanie. Czy była bita? Głodzona? Zamykana?
Wnuk szybko wymeldował panią Marię ze swojego domu. Na jaw wyszło także, że w akcie notarialnym nie ma obiecanej klauzuli o dozgonnej opiece nad babcią.

Nic jej się nie należy

Przez kilka miesięcy pani Maria mieszkała, gdzie popadło. W lesie, na dworcu, w magazynach. - Żyłam jak pies i spałam wszędzie tam, gdzie na głowę nie kapało - mówi. Na następnych kilka miesięcy trafiła do domu znajomej. Ta jednak wkrótce umarła i pani Maria znów stała się bezdomna.

Postanowiła zwrócić się o pomoc do władz Ustki. Komisja mieszkaniowa trzy razy odrzucała jej podanie o przyznanie lokalu komunalnego lub socjalnego. Powód? - Przepisy nie pozwalają przyznawać mieszkań ludziom, którzy sprzedali swoje dotychczasowe lokale - mówi Sylwia Tymińska-Brożek, naczelnik Wydziału Gospodarki Nieruchomościami Urzędu Miejskiego w Ustce.

Wszyscy bezradni
Panią Marię znowu przygarnęła jedna z mieszkanek Ustki. Staruszka nie chce jednak do końca życia mieszkać u kogoś kątem. Nie mając szans na mieszkanie od miasta, chciała sądownie odzyskać choć część pieniędzy podarowanych wnukowi, aby wynająć sobie jakiś lokal. Sąd jednak dwa razy odrzucił jej pozew jako nieuzasadniony.

- Na rozprawach wnuk obiecywał, że w każdej chwili babcia może wrócić i zamieszkać u niego - mówi Tadeusz Kiedrowski z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Ustce. - A pani Maria nie chce tam pójść i już. W takiej sytuacji jesteśmy bezradni.

Wrócić nie mogę
Ulica Wilcza po zachodniej stronie Ustki. Willowe osiedle, bardzo blisko morza. Prawie każdy ma tutaj wielki dom. Właściciele zarabiają grube pieniądze, wynajmując latem pokoje turystom. Wieziemy samochodem pracownika socjalnego panią Marię do domu jej wnuka. Stajemy przed dwupiętrowym jasnym budynkiem ze spadzistym dachem. Na podwórku porządek i czysto. Na wielkim balkonie widać porozkładane dziecięce zabawki. Pani Maria podchodzi do bramki, zagląda za płot. Kiwa głową i mówi" "To tutaj". Nie daje się jednak namówić na to, żeby zadzwonić do bramy posesji.

- Pani Mario, przecież tutaj mogłaby pani mieszkać i skończyłaby się pani tułaczka - mówimy. - Nie chcę! - stanowczo odmawia starsza pani. - Tam nic dobrego mnie nie spotkało. Nigdy tam nie wrócę.
Dzwonię do drzwi, chcąc porozmawiać z gospodarzami. Mimo kilku prób nikt nie otwiera. Również później nie udaje się nam skontaktować z wnukiem pani Marii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!