Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Unikatowy dokument wystawiony przez NKWD jest w Koszalinie

Piotr Polechoński
Piotr Polechoński
- 11 kwietnia mija 76. rocznica rozpoczęcia drugiej fali deportacji polskiej ludności wgłąb ZSRR i wystawienia tego protokołu przez NKWD - mówi Gabriela Kowalska-Karaczun.
- 11 kwietnia mija 76. rocznica rozpoczęcia drugiej fali deportacji polskiej ludności wgłąb ZSRR i wystawienia tego protokołu przez NKWD - mówi Gabriela Kowalska-Karaczun. Radek Koleśnik
Gabriela Kowalska-Karaczun, znana koszalińska lekarka, ma wśród pamiątek rodzinnych rzecz niezwykłą: oryginalny protokół z przeszukania domu jej dziadka, wystawiony przez NKWD. Polscy historycy przyznają, że to prawdziwy unikat.

Kwiecień 1940 roku, miasto Kowel. Do niedawna polskie Kresy, teraz zagarnięte przez sowieckie wojska. Od kilku miesięcy szerzy się tutaj komunistyczny terror. Stanisław Kowalski - piłsudczyk, były żołnierz i pracownik służby więziennej - wiedział, że w nowej rzeczywistości wroga władza może mu wystawić słony rachunek za jego patriotyzm i wielką miłość do ojczyzny. Dlatego od jakiegoś czasu przebywał w szpitalu, czekając na z dawna planowany chirurgiczny zabieg i licząc na to, że uchroni go to w momencie, gdy przyjdą go aresztować.

Przyszli 11 kwietnia. Kolbami załomotali w drzwi jego domu. W drzwiach stał „striełok” z bagnetem na karabinie, drugi kręcił się wokół domu. Pozostali dwaj rewidowali mieszkanie. W środku enkawudziści zastali Annę, żonę Stanisława Kowalskiego, ich dwóch kilkunastoletnich synów - Bronisława i Romualda - oraz matkę pani Anny, babcię chłopców.

Im jednak - przynajmniej wtedy - chodziło o głowę rodziny. Jako bohater wojny polsko-bolszewickiej był poszukiwany od dłuższego czasu. Kilka godzin później został wyprowadzony ze szpitala w kajdankach i wywieziony na Wschód, gdzie ślad po nim zaginął (jego nazwisko widnieje na tak zwanej ukraińskiej liście katyńskiej. Ale o tym rodzina dowiedziała się kilkadziesiąt lat później).

- Wtedy, 11 kwietnia 1940 roku, jeszcze przed aresztowaniem dziadka, była ta rewizja. Przetrzepali cały dom, wywracając wszystko do góry nogami. Nie zabrali jednak wówczas nikogo, tylko zostawili dokument, który dziś jest prawdziwym unikatem: oryginalny protokół z przeszukania wystawiony przez NKWD - mówi Gabriela Kowalska-Karaczun, znana koszalińska lekarka i córka Bronisława, jednego z synów Stanisława Kowalskiego.
- Ma pani oryginalny protokół NKWD? A skąd pani go ma? Nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy! - nie mogli się nadziwić w Ośrodku Karta, gdy pani Gabriela szukała tutaj informacji o swoim dziadku (Karta to niezależna organizacja zajmująca się dokumentowaniem i upowszechnianiem historii najnowszej Polski).

- Ten protokół dotrwał do naszych czasów w dobrym stanie, wszystko jest czytelne. Jest to tak niezwykły dokument, że jakiś czas temu zwróciliśmy się do tłumacza przysięgłego języka rosyjskiego o jego przetłumaczenie - mówi. I dodaje, że dopiero jak się go czyta po polsku, uderza jego absurdalność i groza. - Fakt jego wystawienia jest z jednej strony śmieszny, a z drugiej straszny. Śmieszny, bo oto jedna z najbardziej zbrodniczych organizacji w dziejach, służba bezpieczeństwa totalitarnego państwa, która zamordowała i deportowała miliony niewinnych ludzi, wystawia zwykły, banalny protokół. Robi to, jak gdyby była normalną policją, w normalnym państwie, w którym taka policja ma prawne ograniczenia i to, co może, a czego nie może, jest ujęte w przepisach, które m.in. wymagają wystawienia tego rodzaju protokołu. Tymczasem prawda przecież była zupełnie inna: nie było żadnego prawa, żadnych ograniczeń. Oprawcy NKWD mogli z ludźmi robić wszystko, co chcieli: wywieźć, uwięzić, zamordować. I to jest straszne - podkreśla pani Gabriela.

„Dnia 11 kwietnia 1940 roku ja st. pełnomocnik Miejskiego Ośrodka Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych (rosyjski skrót to słynne litery NKWD - przyp. red). przeprowadziłem przeszukanie u ob. Stanisława Kowalskiego. s. Stefana...” - tak zaczyna się zachowany protokół.
Dalej jest informacja, że „w trakcie przeszukania niczego nie znaleziono” oraz z pozoru niewinne zdanie, które - gdy się w nie dokładnie wczytamy - jest szczególnie złowrogie: - „Skargi i zażalenia na nieprawidłowości przy przeprowadzeniu przeszukania, na przepadek rzeczy, przedmiotów wartościowych i dokumentów nie zgłoszono” - czytamy w protokole.
- W pierwszym odruchu trudno się nie uśmiechnąć. Bo przecież wiadomo, że gdyby ktokolwiek zgłosiłby jakąś skargę, to na miejscu rozpatrzyliby ją adresaci z NKWD i pewnie skarżący się dostałby kolbą po głowie. W tym zdaniu, niczym w soczewce, zawarta jest cała istota sowieckiego komunizmu: pod fałszywymi pozorami praworządności krył się brutalny totalitaryzm - dodaje koszalinianka.

Protokół został skrzętnie schowany przez babcię pani Gabrieli, a dwa dni później - 13 kwietnia - wraz z rodziną Stanisława Kowalskiego wyruszył w swoją niezwykłą i dramatyczną podróż: do dalekiego Kazachstanu i z powrotem do Polski. 13 kwietnia 1940 roku, tuż po północy, domowników obudzili funkcjonariusze NKWD. Pani Anna wraz z synami i swoją mamą miała zaledwie pół godziny na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Bronisław pomagał ładować dobytek do poszewki na kołdrę. Zdążył jeszcze założyć na siebie kilka warstw ciepłej odzieży, gdy podjechała „gruzowaja maszyna”, wypełniona po brzegi kobietami i dziećmi. Jakiś czas później załadowano wszystkich do podstawionych wagonów i ruszyli w długą podróż na Wschód.

- Moja babcia na wszelki wypadek wzięła szereg dokumentów, które według niej mogły okazać się ważne, pomóc im w życiu, także po tym, gdy wrócą do Polski, w co bardzo wierzyła.
Do specjalnej koperty trafiły - oprócz protokołu z przeszukania - także akt własności domu w Kowlu, pozwolenie na jego budowę i dowód jego ubezpieczenia. - Trudno w to uwierzyć, ale wszystkie te dokumenty, dosłownie co do jednego, wróciły do Polski - uśmiecha się pani Gabriela.
Wróciły późno, bo dopiero w 1947 roku, siedem lat po deportacji i dwa lata po zakończeniu wojny. Rodzina Kowalskich nie wróciła jednak w komplecie: na zesłaniu zmarła matka obu braci, a jeden z nich - Bronisław - na początku 1942 roku - opuścił najbliższych i wraz z armią Andersa przeszedł cały jej szlak bojowy.
- Tata nie chciał się rozstawać z mamą, babcią i bratem, ale to była dla niego jedyna szansa, aby przeżyć. Był wtedy ciężko chory, coraz gorzej znosił pobyt w tamtym surowym klimacie. Jeszcze kilka miesięcy takiego życia, ciężkiej pracy dzień w dzień i pewnie by umarł.

Przeżył. Dwa lata później walczył o Polskę w bitwie o Monte Cassino. Po wojnie wrócił i osiadł na Ziemiach Zachodnich, aż w końcu trafił do Koszalina. W pierwszych latach PRL-u był prześladowany przez bezpiekę, ale potem ludowe państwo już mu nie przeszkadzało w prowadzeniu lekarskiej praktyki. Pozostał żarliwym antykomunistą i nie bał się wywieszać polskiej flagi 3 maja i 11 listopada (w czasach Polski Ludowej były to zwykłe dni, z zakazem ich świętowania).
Bronisław Kowalski zmarł kilka lat temu, udało mu się jednak przeżyć komunę i dożyć wymarzonej, niepodległej Polski. W 1942 roku ostatni raz widział swoją matkę i miał już jej nigdy nie zobaczyć. Za to do końca życia był wdzięczny losowi, że odnaleźli się z bratem Romualdem i że do ojczyzny wróciła także ich babcia (ta zmarła na początku lat 70.). Mógł też znowu zobaczyć teczkę z dokumentami, którą 13 kwietnia 1940 roku zabrała ze sobą jego mama.

- Nic nie zginęło. Tyle lat, tyle tysięcy kilometrów, tyle cierpienia i łez, a tu taki porządek w papierach. Co by nie mówić, to było dość niezwykłe... - mówi w zamyśleniu nasza rozmówczyni.
Przez całe dekady papiery przywiezione z Kazachstanu spokojnie leżały sobie w domu pana Bronisława. Po jego śmierci trafiły do pani Gabrieli i teraz są najcenniejszymi dokumentami w rodzinnym archiwum. Każdy jest zabezpieczony i wyciągany z foli tylko przy wyjątkowych okazjach. Każdy też został zeskanowany i jeżeli jest już oglądany to właśnie w takiej formule.

Któregoś dnia zainspirowały one panią Grażynę do tego, aby dowiedzieć się, co się stało z jej dziadkiem, Stanisławem Kowalskim, po którego w kwietniu 1940 roku przyszli enkawudziści i wystawili protokół, który to dokument z rodziną Kowalskich jest do tej pory.
- Pomyślałam sobie, że skoro ten kawałek papieru nie zaginął to i człowiek nie może tak zginąć bez śladu. Coś we mnie wtedy wstąpiło, nie wiem, jakaś taka determinacja i wraz z mężem zaczęliśmy szukać, pisać listy do różnych państwowych instytucji, stowarzyszeń i organizacji historycznych. Męczyło mnie to, że historia mojego dziadka nie została zakończona, jest w takim zawieszeniu. Chciałam zamknąć ten rozdział. I udało się - mówi.
Stanisław Kowalski został zamordowany przez NKWD i spoczął w jednym z wielu bezimiennych grobów gdzieś na Ukrainie. Jedyny ślad, jaki po nim został, to numer przy jego nazwisku, na tak zwanej ukraińskiej liście katyńskiej - 1355.

Popularne na gk24:

Gk24.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!