Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W japońskiej celi

Spisała: Sylwia Zarzycka
Rygorystyczna „sprawiedliwość” po japońsku różni się od tej w polskim wydaniu. Tamtejsi funcjonariusze uśmiechają się niezwykle rzadko.
Rygorystyczna „sprawiedliwość” po japońsku różni się od tej w polskim wydaniu. Tamtejsi funcjonariusze uśmiechają się niezwykle rzadko. Internet
Sterylnie, rygorystycznie, biurokratycznie - tak jest w japońskim więzieniu. Prawie cztery lata spędził w nim mieszkaniec Kołobrzegu, 46-letni Tomasz P.

Wpadł, tak jak co roku wpada wielu Polaków, którzy zdecydowali się na przemyt narkotyków. W 2000 roku na lotnisku w Tokio zatrzymali go tamtejsi celnicy. Wokół pasa miał przyklejone do ciała ponad 4,6 kg haszyszu. Narkotyki przewoził ze Szwajcarii. Zaprzeczać faktom nie było sensu, więc Tomasz P. przyznał się do winy i "uruchomił" japoński wymiar sprawiedliwości. Trzeba przyznać, znacznie różniący się od polskiego.
- W Japonii prokurator ma trzy tygodnie na przygotowanie aktu oskarżenia. Jeśli w tym czasie nie uda mu się zakończyć sprawy, musi wypuścić człowieka na wolność - opowiada Tomasz P. - Poza tym zauważyłem, że w całym japońskim systemie najważniejszy jest prokurator. W porównaniu z nim sędzia jest mało ważnym trybikiem, adwokat jeszcze mniejszym. Być może dlatego tam prawie wszystkie sprawy, które trafiają do sądu, kończą się skazaniem. Uniewinnień prawie nie ma.
Proces też nie trwał długo. Były dwie sprawy i wyrok. Za przemyt haszyszu, który tam zaliczany jest do tzw. miękkich narkotyków, można dostać maksymalnie 10 lat więzienia. Za twarde - o 5 lat więcej. Ale za pierwszym razem nikt takich maksymalnych kar nie dostaje. Za przestępstwo podobne do tego, jakie popełnił nasz rodak, Japończycy skazują na karę od pięciu do sześciu lat. - Ja się przyznałem, więc dostałem cztery i pół roku - opowiada P. Gdyby chciał się od tego wyroku odwołać, to na pierwszy ruch ze strony sprawnej i szybkiej japońskiej machiny, czekałby co najmniej dziewięć miesięcy. I raczej nie miałby szans, żeby wyrok zmienić. Wobec tego w Japonii rzadko kto się odwołuje.

Na bilet starczyło

Trafił do więzienia. - Jedynego, do którego trafiają obcokrajowcy - dodaje mężczyzna. - Było tam sterylnie, bardzo rygorystycznie i biurokratycznie.
Każdy więzień w japońskim więzieniu pracuje. Czy tego chce, czy nie. Nie ma tłumaczenia, że ktoś czegoś nie umie, tym bardziej że wybór zajęć jest ogromny. W zakładzie, w którym był Tomasz P. swoje filie miało 40 firm. On pracował przy garbowaniu i wytłaczaniu zwierzęcych skór. Praca trwała osiem godzin dziennie, weekendy były wolne. Nikt nie wyjaśniał im zasad wynagradzania. Pieniądze były gromadzone na koncie każdego z osadzonych. Oni tylko podpisywali listę, że je dostali. - Pierwszego miesiąca nie mogłem uwierzyć, gdy okazało się że zarobiłem pięć dolarów. Pod koniec mojego pobytu, jako bardziej doświadczony pracownik dostawałem "aż" osiemdziesiąt. Po prawie czterech latach uzbierało się w sumie tysiąc dolarów. Akurat na bilet na samolot do Polski starczyło.
Mieszkał w pojedynczej celi, która miała około siedmiu metrów kwadratowych. Były tam wszystkie niezbędne sprzęty, radio i telewizor. - Ale my nie mieliśmy wpływu na to, co oglądamy. Decydowała o tym więzienna administracja. W radiu wszystkie kanały były japońskie, ale "ściągało" także amerykański kanał dla żołnierzy stacjonujących na Okinawie. W więzieniu była też wielka biblioteka, z książek można było korzystać bez ograniczeń. Na szczęście znam angielski, a tam było dużo książek w tym języku - wspomina P.

Wciąż mam w uszach krzyk

Do Polski Tomasz P. przyjechał tuż przed świętami Bożego Narodzenia w 2003 roku. Polska machina sprawiedliwości nie działała tak sprawnie jak japońska. A zgodnie z prawem musiał za przemyt stanąć także przed polskim sądem. Na wyrok, czekał... ponad dwa i pół roku. Polski sąd stwierdził, że to, co odpokutował za swoje winy w Japonii, wystarczy. Apelacji nie będzie.

Z tego, co zaobserwował, Japończycy nie lubią obcokrajowców. I nie mają w tym względzie jakichś szczególnych preferencji. Nie pałają sympatią ani do Europejczyków, ani do Azjatów czy Murzynów. Nie ma także krzty przesady w japońskich filmach, na których Japończycy wydzierają się w niebogłosy. - Reagują krzykiem na wszystko. Wciąż w uszach mam ten krzyk. Większość zna angielski, ale nie posługują się tym językiem. Krzyczą zawsze po japońsku. Tam nie ma cielesnych kar. Ale wystarczy źle popatrzeć na klawisza, by trafić do izolatki. A o tym czy spojrzenie było złe decyduje wyłącznie on sam. Jak wygląda izolatka? To pomieszczenie mniejsze niż cela, z przeszklonymi drzwiami, tak że cały czas człowiek jest na widoku. Trzeba tam siedzieć nieruchomo, z rękami na kolanach. Wystarczy ruszyć ręką, a czas przebywania w izolatce jest przedłużany. Oczywiście, do pracy trzeba cały czas chodzić.

Kalorie według wzrostu

Kontakt z innymi współwięźniami jest ograniczany do minimum. Po głównym posiłku mogli między sobą rozmawiać przez 10 minut. I tyle. To z jednej strony źle wpływało na psychikę, z drugiej zapewniało każdemu z osadzonych maksimum bezpieczeństwa, w więzieniu nie było bójek między więźniami czy znęcania się jednego nad drugim.
- Jest tam taki zwyczaj, że urządzają... przyjęcia urodzinowe - opowiada pan Tomasz. - Jak o tym usłyszałem, to pomyślałem, że to może być coś fajnego. A okazało się, że np. w marcu, jednego dnia zbierają wszystkich, którzy urodzili się akurat w tym miesiącu. I dają im po paczce ciastek, oczywiście za pokwitowaniem. Bo biurokracja jest tam rozbudowana do granic przyzwoitości. Na wszystko jest pieczątka. Facet, który się tym zajmował, miał tych malutkich pieczątek całe szafy.
Porządek panuje też w jadłospisie. Jedzenie jest co dzień badane. Utyć tam nie można. Obowiązują sztywne normy kaloryczne. - Byliśmy podzieleni według wzrostu, i jak ktoś miał 180 centymetrów, to dostawał dziennie tyle i tyle kalorii. Jedzeniem nie można się było dzielić. Nie było tam też protestów głodowych. Dwa razy w roku robiono nam badania krwi i moczu. Mnie raz wyszło, że mam za duży poziom cholesterolu. Niby że za dużo jadłem węglowodanów. To na drugi dzień dostałem o połowę mniejszą bułkę.
Są też sztywne reguły dotyczące korzystania z boiska sportowego i prysznica. W zimie trzy razy w tygodniu po pół godziny boisko, dwa razy w tygodniu kąpiel, latem na odwrót.
- Przeczytałem tam w jakieś książce, że każdy Japończyk ma siedem twarzy. Inną dla żony, inną dla przełożonych, inną dla współpracowników. W zależności od sytuacji, bez mrugnięcia okiem zakładają stosowne maski. Przekonałem się na własnej skórze, że to prawda - dodaje. Jak po trzech latach i dziewięciu miesiącach został przedterminowo zwolniony, wrzeszczący dotychczas klawisze uśmiechnęli się po raz pierwszy, uścisnęli mu dłoń i życzyli wszystkiego najlepszego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!