Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Marrakeszu pachnie ziołami i płatkami róży. Kasia z Koszalina mieszka tu już 13 lat

Magdalena Olechnowicz
Magdalena Olechnowicz
Poznajcie Katarzynę Ławrynowicz z Koszalina. Tutaj, w Marrakeszu, Jamilah.
Poznajcie Katarzynę Ławrynowicz z Koszalina. Tutaj, w Marrakeszu, Jamilah. Magda Olechnowicz/archiwum prywatne
Nikt tak pięknie nie opowiada o meandrach życia w Marrakeszu, jak ona. Swoje ścieżki wydeptała, mieszkając tu od 13 lat. Poznajcie Katarzynę Ławrynowicz z Koszalina. Tutaj, w Marrakeszu, Jamilah.

Gdy słyszysz gwar z targowiska, na którym z wozu możesz kupić arbuzy i banany, widzisz pędzące motocykle mijające spokojnie kroczące osły ciągnące ciężkie wozy, widzisz ludzi w kolorowych dżelabach, czyli długich szatach, a w tle rozbrzmiewa nawoływanie na modlitwę w meczecie, to opowieści Kasi odbierasz wszystkimi zmysłami. Pierwszy uaktywnia się zmysł smaku, bo Kasia częstuje mnie świeżo zaparzoną herbatą miętową.

- Maroko to kraj, gdzie celebruje się codzienne parzenie, podanie i picie herbaty. Najpopularniejsza jest mocna zielona herbata ze świeżą menthą spicatą, czyli afrykańskim rodzajem mięty. Ale Marokańczycy nie piją tylko mięty. Herbaty parzy się np. ze świeżą szałwią, piołunem, majerankiem, werbeną cytrynową czy geranium - opowiada Kasia.

Herbatę się słodzi, a potem nalewa do filiżanek z wysoka, aby mogła się dotlenić. - Bukiety ziół można kupić na targowisku i zabrać do Polski, aby tam ukorzenić - namawia.

A skoro o korzeniach mowa, to nasza rozmówczyni już je tutaj w Marrakeszu zapuściła...

- Pierwszy raz do Maroka przyjechałam w 2008 roku na siedmiodniową wycieczkę. I od tego momentu chciałam oglądać więcej i częściej. Podczas tego pobytu poznałam Ilham - moją rówieśnicę - z którą się zaprzyjaźniłam. Utrzymywałyśmy ze sobą stały kontakt przez Skype’a. I to ona cały czas mnie namawiała na przyjazd - wspomina Kasia. - Początkowo wydawało mi się to niemożliwe. Sama 18-latka w muzułmańskim kraju? Jak tam dotrzeć? Zaczęłam sprawdzać, szukać i udało się... Z Koszalina najbardziej ekonomiczna podróż do Marrakeszu wiodła przez lotnisko w niemieckim Dusseldorfie. To u Ilham pomieszkiwałam podczas moich kolejnych pobytów w Marrakeszu. Marokańczycy od pierwszych chwil szeroko otworzyli dla mnie swoje ramiona, ucząc hojności, gościnności i życia we wspólnocie. Dla mamy Ilham stałam się czwartą córką. To dzięki nim mogłam poznać prawdziwe życie Marokańczyków, a nie tylko jego marketingową wersję dla turystów - mówi Kasia i dodaje: - Jednak na kilka lat przed moją pierwszą podróżą do Maroka, fascynację kulturą arabską i orientu obudziła we mnie mama mojego kolegi. Przez kilka lat studiowała język rosyjski nad Morzem Czarnym. To razem z nią zakładałam szkółkę tańca orientalnego. Razem dawałyśmy pokazy tańca w restauracjach i hotelach. Potem prowadziłam swoją grupę - i, co ciekawe - jedną z pierwszych piosenek, które poznałam, był klasyk znany w całym arabskim świecie „Alf leila we leila”, co znaczy „Tysiąc i jedną noc”. Leila to właśnie noc. Nigdy bym wtedy nie pomyślała, że będę miała córkę, której tak dam na imię - opowiada Kasia.

Trzy lata po pierwszej podróży zapadła decyzja o przeprowadzce.

- Był 2011 rok. Zabrałam jedną walizkę ważącą 20 kilogramów. W niej kilka książek, laptop, parę kosmetyków i ubrań. Wiedziałam, że to, co polskie, przydaje się podczas pobytu w Polsce, a to, co marokańskie w Maroko - wspomina Kasia.

Nie tylko miłość do Maroka zdecydowała o wyprowadzce do Afryki. Męża - Youssefa - Kasia poznała w Marrakeszu.

- Mieszkał zaledwie 15 minut drogi pieszo od Ilham. Na początku spotykaliśmy się potajemnie, bo randki przed ślubem nie są mile widziane. Ale oczywiście wielu młodych randkuje i ma swoje sympatie. Młodym Marokankom noszącym chustę też nie przeszkadza ona w nawiązywaniu relacji damsko- męskich. Jest to kwestia wyboru, przekonań. Są również Marokańczycy, którzy trzymają się bardziej wytycznych religii i nie wchodzą w żadne związki przedmałżeńskie. Młodzi, którzy spotykają się ze swoimi sympatiami, trzymają to jednak w sekrecie przed rodzicami. Często bywa tak, że jak para dojdzie do wniosku, że chcą być razem na poważnie, to mężczyzna w asyście kilku najbliższych osób z rodziny wybiera się do domu wybranki, by oficjalnie prosić o rękę. Moja rodzina znała Youssefa od samego początku. Był również w Polsce przed naszym ślubem, by poznać rodzinę i to, skąd pochodzę. Ja zostałam przedstawiona jego rodzinie dopiero wtedy, gdy faktycznie zdecydowaliśmy się na ślub. Spędziłam wtedy 10 dni w jego domu.

Bywa i tak, że młodzi wybierają aranżowane małżeństwo i szukanie idealnej drugiej połówki powierzają zazwyczaj mamie.

- A że tutejsze tradycyjne mamy mają szerokie znajomości, przystępują z zaangażowaniem do misji. Pojawia się kilka kandydatów lub kandydatek, na które po poznaniu się syn czy córka zgodzi się bądź nie. Aranżowane małżeństwo nie oznacza już dziś w Maroku zmuszania do wstąpienia w związek małżeński, lecz pomoc w znalezieniu osoby, która może przypaść nam do gustu i pasuje do naszej rodziny - opowiada Polka.

Kasia po ślubie mieszkała kilka lat z rodziną męża. Dzięki temu poznała prawdziwe życie i stała się częścią wspólnoty. Dziś jest jedną z nich, ale nie było łatwo.

- Wszędzie króluje francuski lub arabski. Do tego przeciętni Marokańczycy posługują się wyłącznie marokańską wersją języka arabskiego, czyli dariją (czytaj daridżą), a także często językiem rdzennej ludności Amazigh - berberyjskim. Mieszkając z rodziną męża, nauczyłam się dariji. Przybrałam też nowe imię…

Jamilah

- Imienia tego używałam wcześniej jeszcze w Polsce podczas występów tańca orientalnego. Dziś każdy się do mnie zwraca tutaj Jamilah - mówi. - Gdybym miała opisać siebie w jednym zdaniu, powiedziałabym, że żyją we mnie dwie osoby. Kasia, która dorosła w Polsce, i Jamilah, która dojrzała w Maroku. Uczyłam się tu żyć na nowo, nie władałam językiem ludzi, z którymi spędzałam całe dnie, nie znałam dobrze obyczajów, realiów ani samego miasta, w żadnej codziennej sprawie nie byłam samodzielna i niezależna. Droga, którą wybrałam, nie była prosta i wymagała nieustannej gotowości do wychodzenia ze swojej strefy komfortu. Przez pierwszych kilka lat przysłuchiwałam się uważnie rozmowom miejscowych. Chłonęłam język, przyglądałam się temu, jak żyją, i starałam się żyć tak, jak oni. Później przyszedł czas, by odnaleźć swój głos - snuje swoją opowieść nasza rozmówczyni.

Tak właśnie narodziła się Jamilah, która dziś nie boi się przedzierać na swoim skuterze przez szaloną miejską dżunglę. Prowadzi dwa sklepy z naturalnymi kosmetykami, ziołami i olejami organicznymi wytwarzanymi w rodzinnej manufakturze, pisze przewodniki po Marrakeszu i oprowadza turystów labiryntami Mediny, pomiędzy charakterystycznymi czerwonymi zabudowaniami, po ulicach, gdzie ryk motorów i klaksonów miesza się z gwarem targowiska, na który z pobliskich wsi przyjeżdżają wozy z końmi bądź osłami wypełnione owocami i warzywami.

Marokańska zima

Był styczeń, kiedy po wyjściu z samolotu na płytę lotniska w Marrakeszu poczułam przyjemne, ciepłe powietrze o temperaturze około 23 stopni. Marokanka idąca za mną, widząc moją radość - która była tym większa, że Polskę właśnie zasypał śnieg - powitała mnie, śmiejąc się: „Welcome in Marrakesz!”. Tym większe było moje zaskoczenie, gdy zobaczyłam Marokańczyków ubranych w swetry, polary i kurtki z futerkiem! Turystów z Europy można było poznać z daleka. Tylko oni chodzili w letnich sukienkach, krótkich spodenkach i sandałach.

Dlaczego tak jest?

- Jeśli mieszka się tutaj, organizm przystosowuje się do tutejszego klimatu. Latem mamy 50 stopni Celsjusza w cieniu, a zimą poranki i noce z 5-9 stopniami. Później w ciągu dnia faktycznie się ociepla i jest ok. 20-25 stopni. W momencie, kiedy turysta wpada na tydzień ze swojego państwa, gdzie dajmy na to jest z -10°C, to na zasadzie różnicy wjeżdża na siedmiodniowe lato dla swojego organizmu - tłumaczy Kasia. - Wszystko zależy, do jakiego wachlarzu temperatur organizm jest przyzwyczajony. Nasze domy są bez ogrzewania i są zimne przez całe dnie. Turysta z zasady przebywa głównie na zewnątrz, hotelowy mały pokój często może ogrzać klimatyzacją. To, jak zimny potrafi być nieogrzewany, budowany pod upał marokański dom, do tego stary i nieszczelny, ciężko sobie wyobrazić, jeśli się nie poczuło na własnej skórze. Gdy wychodzę po godzinie 12 z domu, muszę zdjąć z siebie trochę warstw, bo w słońcu jest znacznie cieplej niż w domu. Jednak ostatnie lata to znaczne ocieplenie klimatu. Z 10 lat temu zimy były o wiele zimniejsze, nawet z minusowymi temperaturami w nocy.

Kobiety w chustach

Kasia w Marrakeszu jest u siebie. Ubiera się też tradycyjnie, zasłaniając włosy chustą. Jak mówi: - Dzięki ubiorowi i znajomości języka nikt nie traktuje mnie jak turystkę. Rozwiewa jednak mity i stereotypy.

- Po spędzeniu wśród marokańskich kobiet ponad 13 lat, muszę wam coś powiedzieć. Bardzo często zachodnie media przedstawiają muzułmanki jako kobiety pozbawione decyzyjności. A te ubrane w chusty to już kompletnie! W istocie jednak to krzywdzący stereotyp. Wszystko zależy od danego kraju, środowiska i również osobowości. W Maroku wiele kobiet nosi chusty jako część tradycji i nie poddaje tego głębszej refleksji. Po prostu, jeśli nasze otoczenie żyje w dany sposób, to my naturalnie zazwyczaj za nim podążamy - wyjaśnia Kasia. - Zatem bywa tak, że te kobiety w chustach wcale nie muszą być wielce oddane religii, nie muszą się wcale modlić, mogą mieć chłopaków i mogą palić fajki. W mojej dzielnicy są również kobiety, które czasem noszą chustę, a czasem nie. Noszą, kiedy lecą do warzywniaka i nie chce im się układać włosów - dla Marokanki jest to często dłuższy zabieg niż dla Europejki... Marokanki dbające o to, jak są widziane na zewnątrz, nie chcą np. wychodzić bez wyprostowanych włosów - ich naturalne włosy często są mocno skręcone, afro nie jest czymś, co uznawane jest za atrakcyjne. Natomiast jak stroją się na wyjście na miasto, idą do szkoły czy pracy, to z chusty rezygnują. Są również Marokanki, dla których noszenie chusty na stałe właściwie jest wygodne oraz te, które lubią to, jak w nich wyglądają. Są również takie, które świadomie ją wybierają z pobudek religijnych, ale i są oczywiście takie, które nie noszą chust wcale. One nie mogą od razu być uznawane za niereligijne bądź mniej wierzące. Mogą w duszy być bardziej religijne od tych noszących chustę. Zatem po prostu każda osoba to osobna historia. Za prosto by było nakładać na wszystkich jedną miarę.

Leila

Z uśmiechniętą, energiczną ośmiolatką, z łobuzerskim błyskiem w oku - która śmiga na wrotkach w tę z powrotem - bez problemu nawiązuję kontakt. Leila płynnie mówi w języku polskim, mimo że urodziła się w Marrakeszu. Jednak od urodzenia rozmawia z mamą tylko po polsku. Z tatą, koleżankami i rodziną w Maroku - w daridży, w prywatnej szkole, w której się uczy, wszystkie przedmioty wykładane są po francusku, oprócz tego uczy się w szkole arabskiego, a angielskiego nauczyła się, słuchając rozmów rodziców. Leila jednak regularnie jeździ do Polski, aby odwiedzać dziadków w Koszalinie. Przyjeżdża zawsze na miesiąc wakacji, aby odetchnąć od 50-stopniowego upału i na święta Bożego Narodzenia - to właśnie podczas ostatnich świąt św. Mikołaj przyniósł jej wrotki.

Leila z entuzjazmem opowiada o swoich przyjaciółkach - tych marokańskich i tych polskich. Pokazuje filmiki na tik toku, na których widać, jak tańczy czy wygłupia się z koleżankami. Jednak raczej niewiele dzieci ma tu swój telefon. Na ulicach widać grupki dzieci czy nastolatków wracających ze szkół, śmiejących się, czasami grających na ulicy w jakieś gry.

- Na podwórku bywa głośno i chaotycznie, ale jest też radość i słychać śmiech. Cieszę się, że dzieci nie są uwiązane do tabletów i zahipnotyzowane youtubem. Dzieci potrzebują wolności, by stawać się samodzielnymi i zaradnymi, by rozwijać się psychicznie oraz potrzebują dużo ruchu do rozwoju fizycznego. Dzieci żyjące w tradycyjnych dzielnicach nadal przeżywają swoje dzieciństwo pełne swobody i wolności. Chociaż nieraz zdarzają się potłuczone kolana, a ręce rzadko bywają czyste. Usta są zawsze rozgadane i roześmiane. Największe wzięcie mają proste zabawki, którymi mogą się bawić wspólnie, takie jak bączki do kręcenia, piłka, karty, skakanki. Główną rolę odgrywa kreatywność, tak jak kiedyś było u nas.

- Przede wszystkim wynika to z faktu, że niewielu rodziców stać na zakup wyszukanych zabawek. A co dopiero na to, żeby dzieci miały własne tablety czy smartfony - mówi mama Leili. - Cieszę się, że Leila ma również swoją podwórkową bandę i większość wolnego czasu spędza właśnie poza internetem.

Obecnie wszystkie dzieci żyjące w miastach chodzą do szkół. Na wsiach nadal nie zawsze jest to możliwe.

- Jednak poziom edukacji pozostawia wiele do życzenia. Bywa, że dzieci opuszczają szkołę już na etapie gimnazjum. Niektórzy zwyczajnie tracą motywację, nie widzą perspektyw na poprawę swojej sytuacji życiowej nawet po ukończeniu szkoły. Inni, jeśli mają okazję podjęcia pracy u kogoś z rodziny lub znajomego, często z niej korzystają. W Marrakeszu znajduje się wiele szkół prywatnych oferujących edukację na dobrym poziomie, lecz mogą sobie na nią pozwolić jedynie przedstawiciele węższej grupy, należącej do klasy średniej. A zatem trudno tu mówić o równym starcie dla wszystkich. Plan zajęć szkolnych bardzo często wymusza, by czekano na dzieci w domu, ponieważ zazwyczaj wracają one na obiad około południa, aby chwilę później - między czternastą a piętnastą - wrócić na pozostałe lekcje. W szkole, niestety, brakuje stołówek czy świetlic, gdzie dziecko mogłoby się posilić w ciągu dnia, odrobić lekcje i przeczekać przerwę w zajęciach.

Leila urodziła się w Marrakeszu w prywatnej klinice. - Publiczna służba zdrowia pozostawia wiele do życzenia. W Marrakeszu jest jeden dobry szpital uniwersytecki, ale obsługuje cały Marrakesz i pobliskie górskie wsie. Trudno się tam dostać, na SOR można czekać nawet ze dwie, trzy doby. Chyba że ktoś ma znajomości - mówi Kasia.

Kobieta i mężczyzna

W Maroku nadal często żywy jest tradycyjny model małżeństwa, który nakazuje mężowi i ojcu być jedyną osobą utrzymującą rodzinę.

- Według zasad islamu majątek żony bądź jej zarobki należą wyłącznie do niej. Nie ma ona obowiązku dokładania się do domowego budżetu. W kulturze i tradycji zakorzeniło się zatem przekonanie, że korzystanie z zasobów finansowych kobiety w pewnym sensie świadczy o niezaradności mężczyzny. Dlatego w wielu marokańskich domach centralną postacią są kobiety, a dzieci w tradycyjnych dzielnicach najczęściej wychowywane są przez niepracujące mamy. Matka często nosi swoje dziecko w chuście na plecach. Jest ono tam, kiedy sprzątają dom, gdy wychodzą na spacer, kiedy usiłują uśpić malca. Co ciekawe, nie panuje tu jakieś szczególne przywiązanie ani do kalendarza, ani do tego, którą godzinę wskazuje zegar. Wielu dorosłych Marokańczyków nie zna nawet prawdziwej daty swoich urodzin. Wpisuje się im 1 stycznia. Proceder ten wiąże się bezpośrednio z porodami domowymi, które jeszcze do niedawna były w Maroku normą i wiele kobiet decydowało się na nie, mimo dostępu do szpitala. Tradycyjnie nie obchodzi się też rocznicy ślubu. Nie pamięta o rocznicy czyjejś śmierci. Czas jest czymś, co po prostu płynie, przesuwa się naprzód, nie będąc skrupulatnie odliczanym. Celebruje się picie herbaty, sprząta się, modli... Kobiety, udając się do hammamu, czyli łaźni parowej, potrafią spędzić tam pół dnia, w skupieniu dokładnie szorując swoje ciało.

Posiadanie piątki dzieci nadal stanowi tutaj pewną normę.

- U młodego pokolenia można zaobserwować pewne zmiany. Natomiast nadal wierzy się, że każde dziecko przychodzi na świat za absolutną wolą Boga, więc nie ma tu miejsca na przypadek. Dziecko rodzi się, ponieważ wypełnia przeznaczenie zapisane w księdze. Pomimo powszechnej dostępności tabletek antykoncepcyjnych bez recepty i w niskich cenach, a często za darmo wraz ze spiralami, dzieci nie są zazwyczaj planowane w takim samym stopniu jak w Europie. Na Zachodzie ludzie często świadomie wstrzymują się z założeniem rodziny do momentu, aż uznają, że materialnie spełniają wszystkie warunki niezbędne do tego, aby móc pozwolić sobie na dziecko. Tutaj, pomimo braku szczególnych warunków i perspektyw, ludzie i tak chcą, planują większe rodziny. Dzieci są też pewnego rodzaju inwestycją rodziców, bo emerytury przysługują zaledwie wąskiej grupie społecznej. Więc to dzieci stają cię później specyficznym systemem emerytalnym swoich rodziców - wyjaśnia Kasia.

Niestety, w Maroku ekonomiczna sytuacja osób po sześćdziesiątym roku życia daleka jest od ideału. Ze statystyk wynika, że ponad połowa obywateli w tej grupie wiekowej nie ma żadnych własnych środków finansowych, a połowy z nich nie stać nawet na podstawową opiekę zdrowotną. Aż 96% osób starszych pozostaje pod opieką rodzin, a więc rzadko zdarza się, by mieszkali samotnie. Zaletą tej sytuacji jest to, że wielopokoleniowe domy uczą dzieci troszczenia się zarówno o młodsze rodzeństwo, jak i osoby starsze.

Turyści mogą pomóc

Turystów z Polski od 4-5 lat jest sporo. Marokańczycy już rozróżniają Polaków, krzycząc za nimi „Robert Lewandowski lub… Doda”. Lokalni sprzedawcy są prawdziwymi poliglotami.

- Niestety, przez pandemię skala ubóstwa wzrosła czterokrotnie. Prawda jest taka, że 70 procent hoteli i restauracji w medinie Marrakeszu jest w rękach zagranicznych właścicieli. Niestety, kiedy turystyka przybiera formę masowej, turystom tylko wydaje się, że przyjeżdżają i pomagają. Ale nie mają wiedzy, że jeśli jedzie się z biurem, płaci dla biura, hotel należy do zagranicznych właścicieli, którzy nawet jedzenie potrafią importować z kraju europejskiego. Niemal wszystkie pieniądze uciekają więc z Maroka. Marokańczyk w tym hotelu jest tylko kelnerem, sprząta lub jest kierowcą. Wcale nie zawsze pracując na umowie. Warto przyjeżdżać na własną rękę, aby wspierać lokalnych mieszkańców, kupować owoce i warzywa od sprzedawcy, który sprzedaje je z wozu, zioła od staruszki, nie targując się o 2 dirhamy. Gdyby zostawić im 2 euro (20 dh), to jest to duża radość.

Z Kasią długo rozmawiam jeszcze podczas obiadu, na który zamówiłam harirę, czyli tradycyjną zupę z ciecierzycy i soczewicy podawaną z daktylami oraz kuskus z warzywami. Żegnamy się na placu Dżami al-Fana, największym placu marrakeskiej medyny. Zapełnia się ludźmi, dźwiękami i zapachami. Zachodzące słońce maluje na horyzoncie pomarańczowo-różowe pasy. Następnie na czarnym już niebie migoczą światła i unosi się dym z masy stoisk gotujących i serwujących lokalny street food. Muzycy, tancerze, akrobaci, bajarze i wróżbici... Zewsząd dochodzi transowa muzyka bębnów pomieszana z rytmem wystukiwanym przez żelazne kastaniety muzyków Gnawa. Z innej części placu zaś dochodzi delikatna gitara ludowych pieśni ludności Amazigh. A gdzie indziej Marokańczycy grają w grę polegającą na złowieniu... napoju gazowanego. Jest bardzo chaotycznie i energicznie.

- Witajcie „u mnie w Marrakeszu!” - śmieje się Kasia, choć tu bardziej Jamilah, która zaprasza do Maroka - bramy do afrykańskiego świata.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: W Marrakeszu pachnie ziołami i płatkami róży. Kasia z Koszalina mieszka tu już 13 lat - Głos Pomorza