Zbigniew Gabalis (1931-2010) z urodzenia wilniak, z dziejowej konieczności i miłości mieszkaniec Szczecinka, sportowiec, fotograf i filmowiec - słowem, człowiek renesansu. Od 12. roku życia do niemal ostatnich chwil życia z nieodłącznym aparatem fotograficznym dokumentował życie powojennego Szczecinka i jego mieszkańców. Bez cienia przesady można powiedzieć, że był jedną z legend miasta i dokumentalistą jego codzienności. - Był też naszym nauczycielem patrzenia na świat przez obiektyw, człowiekiem niespotykanej już rzetelności - wspominał Zdzisław Szyszło, jeden z wychowanków Zbigniewa Gabalisa.
Jak barwną postacią był niech świadczy jedna tylko z historii opowiedziana nam przez syna Mirosława. - To było jakoś w latach 40., zaraz po wojnie - opowiada pan Mirek. - Nasza babcia, a mama taty, prowadziła restaurację przy dworcu kolejowym. Ojciec i stryj Henryk, były żołnierz Armii Krajowej, stołowali się tam. Pewnego dnia w knajpie zjawiło się trzech pijanych krasnoarmiejców. Jeden z szablą, drugi z siekierą, a trzeci z pepeszą. Z miejsca wszczęli awanturę. - A wujek Heniek należał do krewkich osób i w kaszę dmuchać sobie nie dał - opowiada syna pana Gabalisa. Zaczęło się klasyczne morodobicie. Stryjowi po szarpaninie udało się jakoś wyrwać Rosjaninowi szablę, pięścią zdzielił tego z siekierą, ale wtedy ten trzeci z pepeszą zaczął strzelać na oślep. Cudem nikt nie zginął. - Ojciec dostał postrzał w klatkę piersiową, kula o centymetr przeszła obok serca - mówi pan Mirek. - Oboje z bratem musieli się potem długo ukrywać aż afera nieco przyschła.
Takie było życie pana Zbyszka - fotografa, boksera, pływaka, motocrossowca, specjalisty wielu profesji. I takie są jego zdjęcia, bez pocztówkowego zadęcia. Tu jegomość leżący pijany w sztok po wypłacie na jednym z podwórek, tam cygański tabor rozbity obozem pod Szczecinkiem, dzieci klęczące w kącie za karę, ludzie na targu i zmieniające się na oczach fotografa miasto. Jego wielkie budowy i walące się poniemieckie chałupy. Siermiężny PRL i kolorowe (choć na czarno-białych zdjęciach) wspomnienie młodości, którą nam przyszło w takim kraju spędzić. Dziś, gdy każdy może kupić cyfrówkę i pstrykać bez opamiętania, ulotnił się gdzieś czar i magia fotografowania. Gdy w ciemni z wypiekami na twarzy czekaliśmy na efekt naszej pracy…
Na wystawę otwartą właśnie w Muzeum Regionalnym wybrano kilkadziesiąt z kilkuset zdjęć podarowanych przez Elżbietę Gabalis, córkę pana Zbigniewa. To ułamek procenta tego co po sobie pozostawił - często jeszcze w negatywach. - Będą, już są, rarytasem - nie bez racji mówił na wernisażu Leopold Czekałowski, były dyrektor szczecineckiego ogólniaka, który także ze swoim przyjacielem fotografował miasto. I teraz zadeklarował, że przekaże muzeum 500 swoich negatywów. Na skatalogowanie i opracowanie czeka także spuścizna po Zbigniewie Gabalisie. Myślą o tym szczecineccy muzealnicy, którzy chcieliby w przyszłości utworzyć wirtualną galerię zdjęć. Na razie prace pana Zbigniewa można w realu oglądać na wystawie czynnej do 3 marca.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?